Szczerze, nie wiedziałam jak mam do niego mówić. Siedziałam w samochodzie i patrzyłam przez okno na szybko mijane drzewa i ludzi. Łzy już wyschły. Nie miałam siły płakać. Cały czas słyszałam ,jak echo, słowa tego lekarza. Próbowałam się nie martwić, przecież Michałowi nic nie będzie. Ale z każdą minutą, która dłużyła się nie ubłagalnie, strach i obawa o jego życie rosły. Nie wiedziałam co się stało, ale czułam, że coś złego. Nie ułatwiało mi sytuacji obecność kierowcy. Tak, właśnie kierowcy. Niby nic takiego...
Z rozmyślań wybił mnie piękny głos:
- Co się stało? Dlaczego mamy jechać do szpitala? - zapytał.
- Mój chłopak... właśnie się dowiedziałam, że miał wypadek. - Powiedziałam, a łzy znów naszły mi do oczu.
Widziałam, że ze słowem 'chłopak', on się skrzywił. Niby dyskretnie, ale jednak.
Po kilku minutach znów powiedział:
- Jesteśmy na miejscu. Gdzie cię wysadzić?
Z tego, co wiem - nie przeszliśmy na TY. Ale nie czepiałam się już. Byłam mu bardzo wdzięczna za podwózkę.
- Dziękuję. Może kiedyś się odwdzięczę. - Uśmiechnęłam się. A przynajmniej próbowałam, ale chyba wyszedł z tego grymas.
- Nie ma za co. Odwdzięczysz na pewno!
Otworzyłam drzwiczki, zamknęłam, i popędziłam w kierunku wejścia. Gdy wpadłam do środka, nie było prawie nikogo. Tylko kilka osób siedział na korytarzu. Zaczęłam szukać pielęgniarki lub lekarza. W końcu jakiś stał koło drzwi z napisem 'dyżurka'. Podeszłam szybkim krokiem i... nie.
- Dzień dobry.- Przywitałam się grzecznie, chodź nie miałam takiego zamiaru. To ten sam lekarz, który wypisał mnie do domu ostatnim razem.
- O, witam! - zawołał.- Co pani tu robi? Chyba się nie stęskniła za tym miejscem? Mieliśmy się spotkać w lepszych warunkach, nieprawdaż?
- Nie. Mam pilną sprawę. Przywieziono tutaj mojego chłopaka Michała Makowskiego.
Zastanawiał się chwilę.
- Ach, tak. Jest tu ktoś o takim nazwisku. Zajmuję się nim.
Jezu, czy nie ma już innych lekarzy na tym świecie!?
- Dobrze. A czy mogłabym się dowiedzieć kilka rzeczy?
- Tak. Leży na sali ' intensywnej terapii ', miał wypadek. Z tego co wiem jego auto wjechało na barierki przy drodze. Trafił do nas około godziny 17.00.
- Czy mogłabym go zobaczyć?- Zapytałam błagalnym tonem.
Moja mina i łzy w oczach podziałały. Bez problemu znalazłam się na drugim piętrze przy drzwiach gdzie leżał Miś. Stała już tam jego mama. Ojciec najprawdopodobniej gdzieś poszedł, albo jeszcze nie dojechał. Lekarz zostawił nas same. Podeszłam do niej i przytuliłyśmy się bez słowa. W końcu zapytałam
- Widziała go już pani? Co się stało? Podobno miał wypadek, tak?
- Tak, wypadek. Policja zabrała męża na przesłuchanie. Ja nie chciałam się ruszyć. - Zaczęła szlochać.- Kazałam... zadzwonić po ciebie,bo wiem... wiem, że pragnąłby twojej obecności. Nie wiem nic o wypadku. Jedynie, że był. Nie... nie wpuścili mnie, rozumiesz? Nie wpuścili...
Mówiła z taką rozpaczą, że zaczęło mi być jej jeszcze bardziej szkoda. Kochała swego syna, tak jak ja. Usiadłyśmy na krzesełkach. I czekałyśmy. W końcu postanowiłam iść po kawy dla nas. Nie chciałam siedzieć bezczynnie. Musiałam zejść niżej po schodach, bo na 2piętrze nie było automatu. Kiedy szłam korytarzem, zadzwonił telefon. Odebrałam niechętnie, choć wiedziałam, że to Gabrysia.
- Halo?
- Cześć! No i jak? Idziemy dziś gdzieś?- zapytała radośnie.
Nic nie mówiłam. Nawet nie chciało mi się odzywać.
- Jesteś tam?
- Tak, tak. - Przerwałam na chwilę- słuchaj nie mogę. Michał leży w szpitalu.
- Że co?- syknęła do słuchawki.- Żarty sobie stroisz? Żeby nie przyjść, ta?
- Nie. Mówię serio.
Zaczęłam płakać. Nie wiedziałam, co jeszcze powiedzieć.
- Przyjeżdżam. Będę za kilka minut. Jesteś w tym szpitalu co ostatnio?
- Yhy.
Włożyłam z powrotem telefon do kieszeni spodni i starałam się doprowadzić do porządku. Podeszłam do automatu i nacisnęłam odpowiednie przyciski. Klika minut później szłam, a w rękach trzymałam kawy. Kiedy miałam stanąć na schodach, mało co się nie przewróciłam. Wpadłam na niego.
Jej, co on tu robi? Wystarczy, że mnie podwiózł. Podziękowałam przecież. I co robi w Rzeszowie?!
- A, co pan tu...
- Nie pan. Tylko Zbyszek. Zbigniew Bartman- uśmiechnął się.
Odebrało mi to mowę. Ale on czekał. Więc szybko się przedstawiłam.
- Anna Tykacz. Co robisz w Rzeszowie?
- Pomagam ślicznej Ani – uśmiechnął się. Ale zaraz spoważniał- martwiłem się. Nie wiedziałem, co się z tobą dzieje.
- Niepotrzebnie. – Skrzywiłam się. – Poradziłabym sobie sama. Ale dziękuję za troskę.
- Wiesz…- zaczął, niby zawstydzony- nie będę mógł chyba zasnąć przez ciebie Anno. Może dasz mi swój numer?
Znów ten uśmiech. Zarumieniłam się. Jak go widzę to myślę, że zaraz dostanę palpitacji serca! Ale również strasznie mnie irytował.
Zaczęłam iść na górę. Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Dotrzymał mi kroku. Gdy stanęliśmy na szczycie schodów, zobaczyłam ojca Michała. Szybko podeszłam oddając kawy siatkarzowi.
- Co od pana chcieli? Dowiedział się pan, co się stało?
- Tak dowiedziałem się. Podobnież coś z hamulcami. Musiał zjechać na pobocze i doszło do wypadku.. Samochód spłonął. Na czas go wyciągnęli.
- Boże- wydusiłam tylko.
Schowałam twarz w dłonie. Nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze wczoraj chciałam żyć. A dziś już nie! Co za ironia losu...
- Kawy.
Stanął przede mną i mi je wręczył. Podziękowałam a on obrócił się i dodał na odchodnym
- Pozdrów chłopaka. Życzę szczęścia, piękna Aniu. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
I poszedł. Minął się z moją przyjaciółką, która właśnie dojechała i weszła po schodach. Stanęła przy mnie i pytająco podniosła brew. Była w szoku.
- Co?- zapytałam, niby niewiniątko.
- On mówił do ciebie? Ty wiesz kto to? Przecież to sam Zbigniew Bartman! Ten Bartman! Siatkarz, który jest najlepszym atakującym Reprezentacji Polski! - Mówiła bez tchu. - I do tego najprzystojniejszy w całej Polsce!
Przewróciłam ceremonialnie oczami.
-Nie, no co ty? Nie wiedziałam, wiesz?
- No dobra. A co z Michałem?
- Nic na razie nie wiadomo.
Zaczęła mnie pocieszać, ale ja i tak wiedziałam, że nic dobrego się nie stanie. Takie przeczucie.
No i co teraz? Michał w szpitalu, a miałam mu powiedzieć o propozycji trenera. A teraz co? Muszę zadzwonić i coś zdecydować. Tylko co?
Opowiedziałam o wszystkim Gabi. Poradziła mi żebym zadzwoniła od razu i się zgodziła. W końcu to się może już nie powtórzyć, a poza tym znajdą kogoś innego i stracę szansę. Wyróżniono mnie, powinnam przyjąć propozycję.
Od razu więc zadzwoniłam i powiedziałam, że się zgadzam. 'Pracę' miałam zacząć od jutra. Nie mam pojęcia, jak to zrobię i stawie się na 11.00.
Wtem z sali wyszedł inny lekarz i pielęgniarka. Ona gdzieś poszła, a ja i mama M. podeszłyśmy do niego. Kiedy przedstawiłyśmy się, kim jesteśmy dla pacjenta, zdradził nam kilka szczegółów:
- Cóż, pan Michał miał szczęście, że żyje. Niestety nie obyło się bez złamania ręki, żebra, wstrząsu mózgu oraz rozcięta głowę. Musiał mocno uderzyć jeszcze w jakieś drzewo samochodem. Po obrażeniach wnioskuję, że nie miał zapiętych pasów. Ale to mu uratowało życie.
- Czy możemy do niego wejść?- zapytałam.
- Oczywiście. Jest nieprzytomny, ale niedługo powinien się obudzić.
Trochę mnie to uspokoiło, ale nie do końca.
Weszłam jako pierwsza do sali. Gdy zobaczyłam sprzęt podłączony do niego, zaniemówiłam.
----------------------------------
Się masz!
Jak wam się podoba? Mam nadzieję, że
jest lepiej niż ostatnio.
Jakie plany na wakacje? Wczoraj
ostatnie lekcje i przygotowania do dzisiejszego zakończenia. J
Dziś mecz, na Polsacie! Szoku
dostałam, ale jestem szczęśliwa bo nie będę musiała na necie oglądać. A u mnie
strasznie się zacina. :/ Nie rozumiem, co ostatnio dzieje się z naszą
reprezentacją? Przegrali cztery mecze z rzędu. Tak bardzo mi szkoda, ale też
jestem zła. Przecież z Francją mogliśmy wygrać -,-
No cóż, taki sport!
A i ledwo dodaję, bo w bibliotece byłam. A tu deszcz zaczął padać :/ Ale jestem i zaraz będę przed tv kibicować naszej drużynie!
Wakacje czas zacząć!
Zapraszam do czytania :D