niedziela, 26 października 2014

CVII



23 grudnia trwały ostatnie poprawki przygotowania posiłków na wigilię. W tym roku miało być bardzo rodzinnie. Do domu Marka i Weroniki nazajutrz miał się zjawić Zbyszek z rodzicami. Pierwsze święta razem.
- Przyniosłam ciasta!- krzyknęłam od progu do Wery, która krzątała się w kuchni.
- To dobrze- wyszła do mnie. Uścisnęła i odebrała jedną z brytfanek.- Połóżmy je w spiżarce dopóki twój ojciec ich nie widział.
Wczoraj razem z Dominiką piekłam sernik i makowiec w apartamencie Zbyszka. Panowie wybyli do (jak to ze Zbyszkiem nazywam) „naszego domu”. Mieli złożyć szafę i kilka innych półek.
- A gdzie tata?- zapytałam rozglądając się.
- W garażu. Nie pytaj. Nie wiem po co.
Ułożyłyśmy brytfanki na podłodze.
- Sałatkę już kończę- poinformowała mnie.- Kurczaki na święta się pieką. Ale mam wielką prośbę do ciebie Aniu.
- Słucham?
Podeszła do lodówki i ściągnęła kartkę.
- Tutaj masz listę zakupów. Idź do taty i jedźcie kupić te rzeczy, dobrze?
- Jasne.
Uśmiechnęłam się, zabrałam kurtkę, włożyłam kozaki i wyszłam przed dom. Zapukałam do wielkich drzwi garażu. Po chwili tata włączył mechanizm i ukazał mi się samochód na tle innych dupereli. Tata siedział w aucie.
- Tato, mógłbyś podwieźć mnie do Biedronki?- spytałam siadając od drugiej strony.
- Zakupy?
- Tak. Weronika…
Podniósł rękę żebym umilkła.
- Dobra, jedziemy.
Nie było nas około godziny. W drodze powrotnej Marek był jakiś posępny.
- Wszystko w porządku?
- Tak.
Ani trochę mu nie uwierzyłam.
- Źle się czujesz? Coś cię boli?
- Nie.
Fakt, nie wydawał się chory. Od kiedy leżał w szpitalu przez niecały tydzień z uwagi na słabe serce, zaczął się oszczędzać. Dzięki Bogu.
- Więc o co chodzi? Pokłóciłeś się z Weroniką?- podniosłam jednoznacznie brwi.
- Na Miłość Boską, An!
- No, co?! Jesteś smutny, nie powiesz mi o co chodzi?
Ojciec ciężko westchnął.
- Ciężko mi pogodzić się z myślą, że za niedługo cię stracę…
Z wrażenia otworzyłam usta. W obawie, że tak mi już zostanie, szybko je zamknęłam.
- Nie rozumiem…
- Wydaję cię innemu mężczyźnie. Świadomość, że już nigdy nie będę najważniejszym w twoim życiu… Żałuję, że po śmierci matki tak mało czasu ci poświęcałem. Teraz jest za późno. Czasy, kiedy byłaś moją małą dziewczynką nigdy już nie wrócą. Chociaż dla mnie zawsze będziesz w pewnym sensie małą córeczką…
Ledwo powstrzymywałam się żeby nie wybuchnąć płaczem.
- Tato… ty zawsze będziesz dla mnie bardzo ważny! Co prawda teraz będzie troszkę inaczej… Ale to ciekawe, co mówisz. Wcześniej nie bałeś się, że spotykam się z chłopakami?
Lekki uśmieszek pod jego siwym wąsem mówił sam za siebie.
- Nie. Czułem po prostu, że nie muszę się martwić. Szczerze za każdym razem miałem nadzieję, ze to tylko takie młodzieńcze zauroczenie.
- A Michał?
- Też- kiwnął.- Lubiłem go… ale uważałem za troszkę takiego… dzieciaka.
- A Zbyszek? Co sądzisz o nim?
Tata zamyślił się na dłuższą chwilę. Już myślałam, że mi nie odpowie, kiedy westchnął i powiedział:
- Twój narzeczony to dobry chłopak. Zasłużył na ciebie, tak to ujmę. Miałem okazję porozmawiać z nim kilka razy na twój temat- no, to ja już nawet jedną rozmowę słyszałam!- i na temat tego, co dalej planuje. Jego odpowiedzi mnie zaskoczyły. W każdym zdaniu pojawiałaś się ty. Bardzo cię kocha, widzę to. Spodziewałem się innych wykrętów i tak dalej. Ale on stawia sprawę jasno. Ty i on… eh, przypominacie mi mnie i twoją matkę. Z początku nie podobało mi się to, że macie zamiar się pobrać. Ale uświadomiłem sobie… uświadomiłem sobie, że prędzej czy później musiałbym cię wydać za mąż. A czuję, że Zbyszek jest dla ciebie stworzony.
Przez całą tą wypowiedź siedziałam sztywna jak struna. Nie wiedziałam, że aż tak się tym wszystkim przejmuje!
- Dziękuję tato. Kocham cię, wiesz?
- Ja ciebie tez kocham, córcia.
- A sprawa z Adamem…?
Nagle na jego twarzy pojawiła się głęboka zmarszczka, która szybko zniknęła i pojawił się szczery uśmiech.
- Twój brat to inna bajka. Nie miałem zielonego pojęcia, że on i Gabrysia… Twoja najlepsza przyjaciółka!
- Taaa… nikt się nie spodziewał.
Oprócz mnie.
- No więc Adaś bardzo mnie zaskoczył. A zwłaszcza ta ciąża! Ale nie mam nic do gadania. Jest dorosły-niech liczy się z konsekwencją swoich czynów.
- Nie podoba ci się to, że będzie ojcem?
- Nie o to chodzi. Od dawna miałem nadzieję, że przedstawi mi swoją dziewczynę, albo narzeczoną. Ma 28 lat, jest o 6 starszy od ciebie i jeszcze się nie ustatkował! Tak sobie myślałem kilka miesięcy temu. Dopóki nie ogłosił, że Gabrysia spodziewają się dziecka. Wychodzi na to, że jednak szybciej niż myślałem będę dziadkiem…
- Ha! Więc ta myśl cię dręczy… no tak. Ale pocieszę cię, że będziesz bardzo młodym dziadkiem…
Zachichotałam. Akurat wjeżdżaliśmy na plac. Ojciec tylko posłał mi mordercze spojrzenie, po czym sam się zaśmiał.

Rano przygotowałam stół, mała choinka ubrana przez tatę, Adama i Zbyszka stała w rogu pokoju, Weronika kończyła z rybami w sosie pomidorowym. Wieczorem Wszystko było gotowe. Zibi pojechał po swoich rodziców, Adam próbował podjadać ciasto. Gabrysi niestety nie będzie z nami, ponieważ wyjeżdża z rodzicami do rodziny na święta. Najgorsze jest to, że Homi będzie przez cały czas mnie się żalił i płakał za moją przyjaciółką.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam.
- O, dobry wieczór!- ucieszyłam się i przywitałam gości.
- Miło cię widzieć, Aniu- nawet Leon miał dobry humor!
Dałam buziaka Zbyszkowi i zaprowadziłam gości do salonu.
- Rozgośćcie się- z uśmiechem poszłam do kuchni.
Usłyszałam, jak Marek wkroczył do akcji i rozmawia z moimi przyszłymi teściami.
- Barszcz zaraz będzie gotowy- poinformowała mnie Weronika.
Wtedy ktoś wszedł do kuchni. Obróciłam się i wpadłam na Zbyszka.
- Pięknie pachnie- uśmiechnął się.
- I tak na razie nic nie dostaniesz! Musisz czekać, jak inni- odparłam i dałam mu pstryczka w nos.
Na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
- Nie… ja tam zawsze coś dostanę, co inni nie- poruszył brwiami i się nachylił.
Pocałował mnie delikatnie w usta. Całą sobą wiedziałam, że Weronika jest zajęta i próbuje nie patrzeć na nas. Oddałam pocałunek. Westchnęłam z rozkoszą, kiedy się odsunął.
- Dobra, idź już!- wypchnęłam go za drzwi.- Zaraz tam przyjdziemy.
Gdy poszedł nadal miałam głowę w chmurach. Wera zachichotała.
- Co?
- Nic. Zakochana jesteś po uszy!
- Powiedz coś czego nie wiem- wyszczerzyłam się.
Kolacja minęła szybko i przyjemnie. Najpierw złożyliśmy sobie wszyscy życzenia, potem zjedliśmy barszcz z uszkami (pyszny, specjalność dziewczyny mojego taty), pierogi z grzybami i kapustą, oraz rybę. Rodzice Zbyszka również przywieźli co nieco, między innymi pyszny śliwkowo-gruszkowy kompot domowej roboty! Potem kolędowaliśmy i otworzyliśmy prezenty. Adam na spółę z Gabrysią dostali od nas wszystkich porządny, wypasiony wózek. Dla dziecka oczywiście! Był w niebo wzięty i od razu zadzwonił do swojej dziewczyny.

***

Kilka dni przed Sylwestrem, Krzysztof Ignaczak wpadł do mojego i Zbyszka mieszkania.
- Igła?!- zdziwiłam się, gdy drzwi same się otworzyły i stanął w nich libero.
- Anka! Zibi!- zarył.- Do mnie!
Zbyszek również w szoku wyszedł z łazienki.
- O co chodzi?- skierował do mnie to pytanie.
Wzruszyłam ramionami.
- To jest Igła.
- To wszystko wyjaśnia- dokończył. – A więc o co chodzi złotko?
Krzysiek spacerował po całym salonie z jakąś teczką w ręce.
- Mam dla was wiadomość! Propozycję nie do odrzucenia!
- A jaśniej? Wiesz, woda w wannie stygnie- Zibi zrobił minę, typu: „nie wkurzaj mnie”.
- Dobra, już dobra. A więc, kochani moi przyjaciele! Za trzy dni Sylwester. Jest propozycja, a raczej wiem, że się zgodzicie… No bo kto by chciał z dupą na kanapie w taką noc spędzić przed telewizorem?- spojrzał na nas porozumiewawczo.- No bo chyba nie mieliście takiego zamiaru!?
- Wiesz, Igła…- zaczęłam zakłopotana.
- No nie! Ja NIE WIERZĘ! Serio? Dobra, nie ważne! Chciałem ogłosić, ze właśnie zmieniliście plany na ten wieczór i noc.
- Użyłeś czasu przeszłego?- Zbyszek zerknął na mnie zaniepokojony.
- Tak. Gdyż mam dla was bilety na wejściówkę na bal siatkarski- wyszczerzył się dumny z siebie.- Zaproszeni są wszyscy siatkarze. Ty i ta twoja przyjaciółeczka z osobą towarzyszącą też- wskazał na mnie palcem.
- Jak by nie patrzeć to my jesteśmy siatkarkami- przypomniałam.
Igła machnął lekceważąco ręką i otworzył czarną teczkę. Wyjął cztery bilety.
- A nie pomyślałeś, że mamy inne plany?- zdenerwował się Zbyszek.
- No nie! Ja wam tutaj sponsoruję bilety na imprezę, a wy tak mi się odpłacacie? Wrzaskiem!
- To nie tak…- zaczęłam i podeszłam do niego. Położyłam rękę na jego ramieniu.- Krzysiu, na pewno będziemy.
Twarz Ignaczaka rozpromieniła się jeszcze bardziej, a uśmiech stał się uśmiechem jaki u niego kocham.
- Super! Wręczam ci te oto złote karty… - nachylił się i szepnął mi do ucha:- tylko uważaj na tego twojego, żeby przypadkiem ich nie spalił.
Mrugnął do mnie i pocałował w policzek. Potem w podskokach podszedł do mojego narzeczonego i poklepał po plecach.
- Wiem, że się cieszycie. Dzięki mnie nie będziecie się nudzić! A teraz uciekam bo moja małżonka czeka w samochodzie. Mamy kilka spraw na mieście do załatwienia… Pa.
Przesłał nam buziaki i wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi.
- Czy to mi się śniło?- spytał Zbyszek, gdy weszłam do salonu.
- Nie. Ale Krzyś miał rację. Przynajmniej nie będziemy się nudzić!- poklepałam drugą dłonią bilety i odłożyłam je na półkę. – Tylko w czym ja pójdę?...
- We wszystkim będzie ci pięknie- mruknął i poszedł do łazienki.
Wzruszyłam ramionami i wróciłam do swojego zajęcia. Czyli czytania książki.

***
- Naprawdę!? Aaaa!- ucieszyła się Gabrysia.
Właśnie wjeżdżaliśmy przed budynek, gdzie miał się odbyć bal sylwestrowy dla siatkarzy. Siedziałam w przedzie w aucie Zbyszka. Gabi i Homi z tyłu. Poinformowaliśmy ich, że będą naszą drużbą podczas ślubu.
- Dzięki- uśmiechnął się Adam do lusterka.
Oprócz nich świadkami mieli być Kubiak i jego dziewczyna Monika. Wyszliśmy z samochodu, gdy Zbyszek zaparkował.
W objęciach weszliśmy do środka. Było dość ludzi. Poznałam swoje koleżanki z dawnej drużyny i trenera. Potem wpadli mi w oczy Szymon z przyjaciółmi z młodej Resovii.
- Anka! Zibi!- Igła pomachał do nas.
Podeszliśmy do niego i Iwony. Za nami nasi towarzysze.
- Cześć, miło was widzieć- uśmiechnęłam się.
- Wiedziałem, ze przyjdziecie!- uśmiechnął się.- Pięknie wyglądasz. Super kiecka- mrugnął do mnie i Gabrysi.
- Dzięki.
Faktycznie. Zbyszek kupił mi sukienkę. Fioletowa, bez ramiączek, z dużym rozcięciem na udzie. Moja przyjaciółka założyła żółtą, wygodną, nie obcisłą bo było już widać brzuch.
- Iwona, a gdzie dzieci?- spytał Zbyszek.
- Na swojej imprezie. Przed telewizorem.
Zaśmialiśmy się. Gabi zabrała mojego brata żeby przedstawić go koleżankom z drużyny. My opuściliśmy na chwilę Ignaczaków. Nagle ktoś chwycił mnie w pasie i obrócił do przodu.
- Dzikuu!- ucieszyłam się i rzuciłam mu na szyję.
- Tez miło was widzieć- przybił piątkę ze Zbyszkiem i się „po męsku” przytulili. – Moja Monika jest przy barze. Czekamy na was.
- Zaraz przyjdziemy- obiecałam.
Odszedł i kiedy już mieliśmy ruszyć za nim, ktoś mnie zawołał.
- Anka!
Obróciłam głowę w lewo. Dwa metry dalej stał Mariusz Wlazły.
- O, cześć!- pomachałam.
Podszedł i mnie przytulił. Za nim stała małżonka. Przedstawił nas sobie.
- Ja wiedziałem, że z wami to będzie coś więcej- mrugnął Mario.
- Startuj na wróżkę- zachichotałam.
- Dobry pomysł.
Rozstaliśmy się. Idąc i przedzierając się przez tłum witaliśmy się ze znajomymi. Żeby tutaj dotrzeć musieliśmy przejechać trochę kilometrów. Dokładnie aż do Katowic. Guma, Ziomek, Winiar, Cichy Pit, Grzesiu, Alek Achrem, Jochen, Grozer, koledzy z JW., Skry, Zaksy, Częstochowy… Kadziu!
- Łukasz Kadziewicz, moja narzeczona Anna Tykacz- przedstawił nas sobie Zbyszek.
- O Boże… to pan!
- We własnej osobie. Ale żaden pan. Kadziu- uśmiechnął się.- No Zbyszek… Masz szczęście, że znalazłeś tak wspaniałą kobietę. Powodzenia i gratuluję mała wygrania turnieju w plażowej.
- Dzięki.
Poszedł do swojej żony, a my wreszcie doszliśmy do baru. Czekał tam na nas Misiek z dziewczyną i Igła z żoną.
- Już przywitałaś się ze wszystkimi?
- Taaa…
- Nie.
Ten głos był mi bardzo dobrze znany.
- Mój ulubieniec!- ucieszyłam się i skoczyłam mu w ramiona. Był niewiele wyższy ode mnie.- Urosłeś!
- Ty też rośniesz. Ale w dół staruszko- zaśmiał się.
- Chciałbyś- dałam mu pstryczka w nos. – Z kim przyszedłeś?
- Z Angelą- wskazał za siebie.
Stała z Mateuszem jednym z siatkarzy młodej Sovii. Miała piękne brązowe włosy za ramiona, ciemniejszą karnację i zieloną, obcisłą sukienkę. Zdecydowanie piękna.
- Trafiłeś w dziesiątkę- szepnęłam.
Wyszczerzył się i dał mi całusa w policzek. On również został zaproszony na mój ślub.
- Nie schudłaś… widać twój narzeczony dba o ciebie. A szczerze mówiąc martwiłem się. Zastanawiałem nawet, czy nie wysłać ci kanapek.
Zaśmialiśmy się. Wtedy podeszła jego dziewczyna. Z bliska zauważyłam, że ma ładne usta i brązowe oczy.
- Angela, to jest moja przyjaciółka Ania- przedstawił nas sobie.
- A, to ta o której tak dużo gadasz!- uśmiechnęła się.- Cały czas o tobie nawija. Ostatnio narzekał, że się nie odzywasz. A kiedy przyniosłaś z narzeczonym zaproszenie… był radosny jak nigdy od dawna.
- Przepraszam. Nie miałam czasu… Tyle się dzieje! Przygotowania do ślubu i w ogóle… Mam nadzieję, że przyjdziecie razem?
- Oczywiście, że tak- uśmiechnął się mój ulubieniec.

Do północy zdążyłam porozmawiać ze wszystkimi. Napiłam się drinka z sokiem i tańczyłam. Gabrysia z Adamem nic nie pili. Ona zrozumiałe, ale Adam chyba zrobił to tylko dla niej. Dopiero dwie minuty przed północą zebraliśmy się przed budynkiem. Odliczaliśmy.
- Dziesięć! Dziewięć… osiem, siedem! Sześć… pięć… cztery… trzy, dwa, JEDEEEN!
W tym momencie wystrzeliły petardy.
- Szczęśliwego Nowego Roku!- zawołaliśmy chórem.
Potem nie dane mi było napić się szampana, bo Zbyszek obrócił mnie do siebie przodem i przygarnął do siebie.
- Szczęśliwego nowego roku.
- Szczęśliwego nowego roku, Zbyszku.
Po czym pocałował mnie namiętnie.

***

16 marzec 2013r, wieczór.
Spojrzałam na zegarek. Jutro o tej godzinie będę mężatką. Boże, to już jutro!
- Anka! No ubieraj się! Wszystko jest gotowe!...
Eh, no tak. Gabrysia urządziła wieczór panieński. Zbyszek przed chwilą wyszedł z Krzyśkiem i Kubiakiem na swój wieczór kawalerski. Ciekawe, co oni takiego wymyślili!
- Anka, kurwa, chodź już!- zawyła przyjaciółka.
Ostatnio ma straszne wahania nastroju. Z tym wielkim brzuchem wygląda jak zła wiedźma. Ale wolę jej tego nie mówić, bo jeszcze mi się oberwie.
- No idę już!- odkrzyknęłam.
Wyszłam z łazienki w domu mojego ojca i Weroniki. Jej narzeczony (tak, Homi oświadczył się Gabrysi. Ale nie zgadniecie kiedy! Cóż, zaraz po tym, jak krzyknęliśmy sobie „Szczęśliwego Nowego Roku”. Ślub mają na początku maja, przed narodzinami dziecka.) również udał się na wieczór kawalerski mojego Zbyszka. Zgodnie z tradycją, ja i mój przyszły mąż nie mogliśmy spędzić ze sobą dzisiejszego wieczoru. Przynajmniej od jutra będę mogła powiedzieć, ze każdy kolejny wieczór będzie tylko i wyłącznie z nim.
- Ileż można czekać?!- fuknęła.- Jest już dziewiętnasta!
- Nie złość się, bo to zaszkodzi dziecku- bąknęłam. Zawsze ten argument na nią działał.
- Nie da się nie wkurzać, jak panna młoda spóźnia się na własną, ostatnią imprezę?!- spytała wychodząc za mną z mieszkania.
Zamknęłam drzwi na klucz i weszłyśmy do windy. Ze względu na jej stan błogosławiony musiałyśmy oszczędzać takich sportów ekstremalnych. Zwłaszcza z tak wysokiego piętra.
- Przeprosiłam już. Wciąż nie mogę uwierzyć, ze to już jutro- jak zwykle gdy o tym pomyślałam (co zdarza mi się od jakichś dwóch tygodni) zaczynam mieć kolkę.
- Dobra, dobra. Teraz jest ostatni wieczór z nazwiskiem Tykacz. Od jutra będziesz Bartman. Więc postaraj się wykorzystać ten wieczór w całości- uśmiechnęła się wsiadając od strony kierowcy do swojego samochodu.
- Postaram się- obiecałam.- A tak w ogóle, to gdzie jedziemy?
- Zobaczysz- uśmiechnęła się tajemniczo.
O nie. Błagam, tylko nie to, co myślę… Nie ma ochoty patrzeć na striptizerów. Moim może być tylko jeden facet.
Ale na szczęście zajechałyśmy do dobrze znanego mi klubu.
- Przecież dziś jest zamknięte- zaprotestowałam.
- Nie dla nas- mrugnęła.
Boże, Gabi pod wpływem mojego starszego brata stała się bardziej szalona niż kiedyś. A może to przez ciążę?
- Chodź!- pociągnęła mnie za rękaw.
Weszłyśmy do ciemnego pomieszczenia. Naraz oślepiły mnie czerwone, niebieskie i białe światełka. Ujrzałam całkiem odmienioną salę, niż tę, którą znałam. Bar był czynny, a za nim mój barman. Na środku stała scena a przy niej stoły i wygodne kanapy. Na kanapach rozpoznałam siedzącą Martę, Iwonę, Majkę, Monikę, Agnieszkę, Natalię, Agatę… i inne z mojej drużyny siatkówki (do której już nie należę, ale z dziewczynami mam dobry kontakt).
- Cześć Aniu!- pomachały mi.
- Hej!- odmachałam i podeszłam do nich. Z każdą się przywitałam.
- Sorry, ale ta małpa miała problem z wyjściem z domu- poskarżyła się Gabi. Z impetem usiadła na jednej z kanap.- O Jezuu… teraz lepiej. Mój kręgosłup jest zbyt obciążony.- Stęknęła i z miłością pogłaskała swój nabrzmiały brzuszek.- Ale niech maluszek się nie martwi… mamusia da sobie radę.
Usiadłam obok niej.
- Po co ta scena?- spytałam.
- Niespodzianka- uśmiechnęła się Majka, kuzynka Zbyszka.
Podszedł nasz barman.
- Cześć!- uśmiechnęłam się.
- Niech żyje panna młoda- zachichotał.- To co podać?
- Dla mnie…- dziewczyny podawały różne nazwy drinków, które on zapisywał. W końcu spojrzał na mnie.
- Liczę na ciebie- mrugnęłam.
Oczywiście zrozumiał. Zawsze przygotowywał dla mnie coś dobrego, kiedy go tutaj odwiedzałam. Muzyka cicho grała z dużych głośników.
Rozmawiałyśmy o wszystkim. W końcu doszło do jutrzejszej uroczystości. W tym momencie musiałam odejść. Czułam, ze jak tak dalej pójdzie wydalę dzisiejsze płatki z mlekiem. Tylko to dzisiaj jadłam. Nic nie mogłam innego przełknąć. Podeszłam do baru.
- Coś podać?- zapytał.
- To samo- podałam szklankę.
- Nie bawisz się?- kiwnął na moje koleżanki.
- Wiesz, nie mam ochoty rozmawiać o jutrzejszym dniu- skrzywiłam się.
- Boisz się?- spytał wstrząsając swoim sprzętem i patrząc na mnie w skupieniu.
- No proszę cię! Jak cholera się boję… Jutro będę kimś innym.
- Będziesz tą samą dziewczyną co dzisiaj. Tylko z partnerem u boku już na zawsze. Wiem jaki to jest stres. Uwierz, dzisiejszy to nie to samo co jutro rano.
Zdziwiona podniosłam głowę.
- Ty jesteś żonaty?!- wykrzyknęłam.
- Od czterech lat- uśmiechnął się.- Moja żona to skarb.
Postawił przede mną drinka. Nie myśląc wypiłam na raz cały. Pogrzało chwilę w gardło a potem przestało.
Boże, a ja myślałam… oj nie.
- Anka, chodź!- wrzasnęła Gabi.- Czas na prawdziwą zabawę!
- Eh- westchnęłam ciężko.- Siła wyższa wzywa. A uwierz, nie warto ją wkurzając w tym stanie.
- Zauważyłem- zachichotał.- Oddychaj głęboko. Będzie okej. I gratuluję. W ogóle to fajnie, że twoje życie miłosne trochę zwolni tempa…
Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i dołączyłam do moich dziewczyn. Przez cały czas myślałam o Zbyszku.

Zbyszek.
- Igła, kurwa!- ryknąłem, kiedy tamten wylał na mnie piwo.
- Sorry Zibi. Ale zaraz się zacznie!- zatarł ręce.
- Co ty zaś wymyśliłeś?- spytałem podejrzliwy wycierając kolano chusteczką.
Siedzieliśmy w jakimś klubie: On, ja Dziku, Pit, Kosa, Adam,
Domyślam się, że to jakiś nocny klub.
- Krzysiek… nie wiedziałem, że chodzisz do takich klubów- zaśmiał się Piotrek.
- Nie chodzę!- bronił się.- Ale musiałem coś wymyślić, nie?
Wokół było pełno ludzi. Głośna muzyka i wyszły jakieś dziewczyny ubrane w skromne stroje.
- Czekaj, niech się Iwona dowie!- pogroził Kubiak.
- Ha! One też się gdzieś bawią, pewnie podobnie jak my- prychnął.
- No, to Zibi do dzieła!- uśmiechnął się brat Ani.
- Co?
- No, idź po jakieś drinki- wyjaśnił.
Wzruszyłem ramionami i wstałem.
- Tylko coś mocnego!
Idąc do baru oglądałem ludzi, którzy tutaj przyszli by się zabawić. Grupka facetów pod trzydziestkę stojąca pod sceną tancerek, kilkoro przyjaciół grających w bilard…
- Co podać?- zapytał barman.
- Coś mocnego. Razy siedem. I dwa piwa.
Gdy te odwrócił się by zrobić, o co go poprosiłem, ja zajrzałem za swoje ramię. Patrzyła na mnie jakaś dziewczyna. Może z dwadzieścia lat. Nieoczekiwanie puściła do mnie oczko. Nie uśmiechnąłem się tylko odwróciłem głowę. Dobrze wiem, jak pozbyć się natrętnych małolat. Poza tym nie mam  ochoty na flirt z dwudziestolatką ( o ile nie jest młodsza). Ciekawe, co porabia Anka. Z pewnością Gbai sporządziła jej niezły wieczór. Ale jutro… jutro już będziemy razem. Na zawsze. A teraz? Teraz muszę wykorzystać „ostatnią noc wolności”. Wziąłem na tacy drinki i piwo. Byłem blisko stolika, gdzie siedzą moi przyjaciele, kiedy na kogoś wpadłem.
- Kurwa mać!- zakląłem znowu.
- Oj, przepraszam…
Podniosłem głowę. Ta dziewczyna, co na mnie się gapiła, „przypadkowo” na mnie wpadła. Oblała sobie piwem koszulkę, było widać przez nią jej jędrne piersi. Długie blond włosy spadały na jej ramiona.
- Uważaj, jak chodzisz. A teraz sorry- ominąłem ją.
- Czekaj, no!- zawołała za mną.- Jesteś Bartman?
Kilka osób z ciekawością na nas spojrzało.
No super. Po prostu super.
- Nie. Musiałaś mnie z kimś pomylić- odparłem i zbliżyłem się do stolika.
- Zibi, jakaś dziewczyna za tobą stoi z maślanymi oczami- powiedział Igła.
- O, dzięki za informację!- syknąłem zły.
- Na pewno jesteś Bartman! Zbyszek Bartman! A to…- spojrzała i wskazał na moich przyjaciół- też siatkarze! Ignaczak… Nowakowski… Kosok… Tego nie znam- zmarszczyła brwi patrząc na Adama, nie mogłem się powstrzymać i zachichotałem.
- Patrzcie no, zna moje nazwisko!- wyszczerzył się Grzesiu.
- Czyli to wy!- klasnęła w ręce.- Jestem fanką siatkówki.
- Super. Ale złotko, musiałaś nas z kimś pomylić- odpowiedziałem.
Usiadłem obok Krzyśka i rozdałem drinki. Moje piwo i zostało jedno…
- Hej! Kurwa, a o mnie to się już zapomina?!- zdenerwował się Nowakowski.
- Podziękuj tej pani- wskazałem na nadal stojącą przy nas dziewczynę.
Piter jak dobrze wychowany, uśmiechnął się i zabrał moje piwo.
- Hej! Dziku też ma, czemu jemu nie wziąłeś?
- Twoje było bliżej- odpowiedział obojętnie i napił się z kufla.
- Czyli jednak jesteście siatkarzami!- krzyknęła.
- Nie, nie jesteśmy. Bawią się tylko w „kto jest lepszym siatkarzem?”- stwierdził Adaś.
- Ty za to nie nadajesz się na żadnego z na…- już miał Grześ powiedział „z nas” ale się poprawił.- Z naszych siatkarzy.
Zaśmialiśmy się. Dziewczyna widząc, że nic nie wskóra po prostu odeszła. Zaczęło mi być jej żal. Ale niestety nie mogłem przy tych wszystkich ludziach, tym całym tłumie przyznac się, że jestem Bartman. Kto nas nie zna, ten nie zna. Ale większość tych ludzi raczej wie o LŚ. A tym bardziej o nieudanych IO w Londynie.
- Trzeba będzie ją później znaleźć- stwierdził Kosok.
- Wynagrodzimy jej tę całą scenę autografami i zdjęciami- dodał Piotrek.
- A teraz panowie, bawmy się!- wrzasnął Ignaczak i stanął na stoliku (dobrze, ze był stabilny).- Wznoszę toast za mojego przyjaciela Zbyszka! Za ostatnią noc wolności!
- Za Zbyszka!- wszyscy w klubie ryknęli.
Cóż, czyli każdy już wiedział, że od jutra będę żonaty.
- Dzięki- pomachałem.
Boże.
Do swojego mieszkania wróciłem taksówką około drugiej nad ranem. Raczej jutro nie będę wyspany…

Anka.
Wróciłam do domu Marka około drugiej nad ranem. Od razu położyłam się spać.
I chociaż bardzo się starałam, nie mogłam zasnąć. Z emocji. I kiedy w końcu udało mi się zdrzemnąć, zadzwonił budzik w moim telefonie. A zaraz  po nim Gabrysia zapukała do moich drzwi i musiałam wstać. Takie już życie, niestety.





-------------------------------------------------------------

Witam!
Przepraszam, że tak późno. Dopiero teraz zaczął działaś mi internet, proszę o wybaczenie :c

Przepraszam za jakiekolwiek błędy, które pojawiły się w ostatnich i w tym rozdziale!

To co? Zbliżamy się do końca... ;)


czwartek, 23 października 2014

CVI



Kolejne trzy miesiące minęły bardzo szybko. Zaczęła się Plus Liga i niedługo miała Liga Mistrzów. Siatkarze ciężko pracowali. Jako ich psycholog byłam na prawie każdym treningu. Dostałam własny gabinet i umowę na dwa lata. Cieszyłam się z tego bardzo bo miałam przynajmniej zapewnioną pracę. I to wymarzoną pracę. Gabrysia zajmowała się młodą Resovią. Czasem ją zastępowałam, gdy musiała zostać dłużej w lokalu. Jej związek z Adamem przetrwał te trzy miesiące i nic nie wskazywało na to, że ma się skończyć. Mieszkali sobie razem w wynajmowanym wcześniej przeze mnie i przyjaciółkę mieszkaniu. Przedstawili się rodzicom i z tego co mi wiadomo, ich związek przyjęto bardzo dobrze. Ja natomiast z pomocą mojego narzeczonego spakowałam do kilku kartonów swoje rzeczy i wprowadziłam się do jego apartamentu. Na razie, jak to stwierdził. Często rozmawiamy o kupnie domu. Do ślubu zostało nam tylko cztery miesiące. Nie spieszymy się zbytnio, choć wszyscy nas poganiają. Wiemy, że czas minie bardzo szybko i zanim się obejrzymy, będziemy małżeństwem. Dlatego też ślubna suknia mojej mamy już wróciła z pralni. Piękna, odświeżona. Zaraz potem wyruszyłam na zakupy z Gabrysią, Iwoną, Weroniką i mamą Zbyszka. Tak na marginesie… jego rodzice postanowili przyjechać do Rzeszowa na czas przygotowań do ślubu i samą uroczystość. Wynajęli miłe mieszkanko w centrum miasta z pozwoleniem na trzymanie psa. A więc wracając do zakupów, musiałam dokupić welon i buty. Na koniec biżuteria. Całość wyglądała zniewalająco. Mam nadzieję, że ze mną w roli głównej będzie tak samo. Wszyscy stwierdzili, że pomysł z założeniem sukienki mojej zmarłej mamy jest świetny. Zwłaszcza, że zachowała się w dobrym stanie. Nie musiałam dodatkowo wydawać pieniędzy na strój, kiedy i tak wszystko drogo kosztowało. Zbyszek również kupił sobie garnitur. Nie chciał żebym z nim poszła, więc tego dnia zajęłam się wybieraniem zaproszeń i stylu pisma. Złożył to na moje barki mówiąc, że mam lepszą do tego głowę. Więc mądra ja, spośród setki wybrałam po pięć najładniejszych. Wieczorem rozłożyłam je przed nim i razem wybraliśmy najładniejsze, eliminując po kolei.
Z Leonem i Dominiką, moimi przyszłymi teściami, dogadywałam się bez zarzutów. Zauważyłam, że tata Zbyszka zaczyna mnie cenić i często przyznaje mi rację. Spędzamy razem kilka wieczorów razem. Zorganizowałam obiad zapoznawczy moich rodziców i rodziców Zbyszka. Wyszło nie najgorzej. Chyba się polubili, więc przynajmniej kłopotu przy tym nie było. Samo mieszkanie z mężczyzną nie było złe. Przemeblowałam odrobinkę łazienkę, bardziej w damski styl. Zibi nie miał nic przeciwko, więc troszkę zaszalałam. Dodałam zieleni i bieli. Pod koniec października znaleźliśmy odpowiednie miejsce do mieszkania. Dom stał dalej od miasta, więc idealnie. Był nawet ogródek, który tak mi się spodobał. A zaczęło się od tego, że w gazecie znaleźliśmy ogłoszenia. Na następny dzień rano wyjechaliśmy do pierwszego właściciela.
- Witam. Państwo szukają odpowiedniego domu?- spytał starszy pan około pięćdziesiątki w okularach na nosie.
- Tak. Dzwoniliśmy wczoraj…- zaczełam.
- Zapraszam do obejrzenia domu!- uśmiechnął się.
Z zewnątrz był wykończony. W środku wymagał dużo poprawek. Był bardzo mały ogródek i nie było ogrodzenia. Poza tym leżał blisko centrum, więc od razu odpadł z naszej listy.
- Jedziemy do następnego!- zakomenderowałam.
- Ten na pewno nie?
- Nie.
- Nie, nie ten, czy nie, nie jesteś pewna?
- Ten nie.
Więc ruszyliśmy pod kolejny adres, zapisany w moim notesie. I tak trzy kolejne razy. Żaden nie był idealny, wyjątkowy. Tego dnia poddaliśmy się całkowicie. Kilka dni później Gabrysia dzwoni do mnie na komórkę, że ma dla mnie wiadomość. Podała adres smsem. Od razu tam ruszyliśmy.
Ulica była cicha, sąsiadów nie było widać. Do tego daleko od centrum, bez szumu aut. To był pierwszy plus, jaki dałam temu budynkowi. Nie był co prawda pomalowany, ale było piękne ogrodzenie z drzewa, furtka i brama. Właściciel, podał dobrą cenę. Weszliśmy do środka. Duży korytarz połączony z gankiem tworzył jakby hol. Podłoga była wyłożona. Przy schodach stały dwie, wysokie kolumny, które przytrzymywały mały balkon. W środku ściany co prawda zostały zdrapane, ale to wszystko było jakby magiczne.
Dalej po prawej stronie wiły się schody na piętro. Po lewej ogromny salon z kominkiem. Wszędzie była wyłożona już podłoga, nowe szyby wprawione. Na wprost znajdowała się kuchnia z wysepką.
- Boże… cudo- wyszeptałam.
Ileż tutaj było miejsca! A ile Zibi by miał pola do manewru w gotowaniu! Co prawda mebli nie było w żadnym pomieszczeniu, ale już wyobrażałam sobie każde wnętrze. Na piętrze były trzy sypialnie. Z czego jedna ogromna dla małżonków i mniejsza (pewnie dla dzieciaków), oraz pokój gościnny z balkonikiem na wejście na plac. Łazienka była na dole i na górze. W dużej sypialni balkon, który wychodził na zachód, na ogród. Duży, piękny ogród.
- Jest cudowny…- wyszeptałam, kiedy Zbyszek podszedł do mnie.
- Wiem. Idealny dla nas.
Przytulił mnie i pocałował.
- Bierzemy?- dopytywał patrząc mi w oczy.
- Bierzemy- zdecydowałam z pewnością w głosie i Łazami w oczach.
Właśnie tego dnia negocjowałam z właścicielem cenę. Zgodził się spuścić nam dwa tysiące:
- Zgoda. Jesteście młodzi, potrzebujecie pieniędzy. Mogę iść na taki kompromis…
Nie, wcale nie pomogła sława Zbyszka…
Całe formalności załatwiliśmy zaraz w kolejnym tygodniu. Zadowoleni otrzymaliśmy klucze. Przez cały listopad rozmawialiśmy na temat wyrobieniu, wykupieniu i wymalowaniu naszego nowego domu. Mojego pierwszego domu.
- Może wyłożymy go tymi kamieniami- wskazywałam na kolor w sklepie znanym jako „Lorey Merlin”.
- Myślę, że będzie to dobry kolor. Zwłaszcza na zewnątrz- przyznał mi rację Zbyszek.- A ganek możemy pomalować na ten słoneczny.
- Ganek i w sumie korytarz też… z ciemniejszymi, pomarańczowymi dodatkami.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. I tak oto podjęliśmy decyzję o pierwszym zakupie. Kamyki niestety były bardzo drogie, więc ustaliliśmy, ze wyłożymy dom na zewnątrz tylko częściowo w kamienie, resztę pomalujemy. Mogliśmy to zakupić na wiosnę, ale teraz była wyprzedaż. Przez cały miesiąc ja, Zbyszek, Leon, Marek, Adam, Gabrysia i Igła malowaliśmy wnętrze domu. Dzięki nim szybko to skończyliśmy. W ogóle dzięki hojności naszych rodziców, załatwiliśmy salę weselną, orkiestrę i jedzenie. Ja sama znalazłam dodatkową pracę, gdzie dorabiałam tysiączek co miesiąc. Zbyszek otrzymał dwa tysiące od klubu.
Na początku grudnia zaczął padać śnieg. Akurat tego wieczora wyszłam z Gabrysią na spacer.
- Fajnie, że nam się tak ułożyło- stwierdziła.
- No bo jak nie nam, to komu?
Uśmiechnęła się.
- Wiesz… jest coś, o czym powinnaś wiedzieć.
- Taak?
Przyjaciółka przygryzła wargę i usiadła na ławce w parku. Zrobiło się chłodno. Na nasze włosy prószył śnieg.
- O co chodzi, słońce?- zajęłam miejsce obok.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć…
- Nie owijaj w bawełnę! Mów bo się niecierpliwię.
Gabrysia oblizała wargi i nerwowo mięła rąbek zimowej kurtki. Nie chciałam naciskać, ale czułam, że to coś ważnego.
- Aniu… będziesz ciocią- wyszeptała.
- No ja już jestem…- zatrzymałam się w pół zdania.- Co? Co powiedziałaś?
- Jestem w ciąży- podniosła głowę z niewyraźną mina.
W jednej chwili poczułam… nie wiem co. Ale było to bardzo silne uczucie.
- Jej, Gabi! To fantastycznie!- ucieszyłam się.
- Naprawdę się cieszysz?- uśmiechnęła się nieśmiało.
- Oczywiście, kochanie!- przytuliłam ją mocno do siebie.- Który miesiąc?
- Trzeci. Dopiero się zorientowałam… Nie gniewasz się?
Zdziwiona rozdziawiłam usta.
- Dlaczego miałabym się gniewać? To fantastyczna nowina! Co na to Adam?
- Dowiedział się jako pierwszy…
- I nic mi nie powiedzieliście!- oskarżyłam.
- Nie planowaliśmy dziecka. Bałam się, że będziesz krzyczeć… no wiesz, że niby nie jestem odpowiedzialna.
Wybuchłam gromkim śmiechem.
- Dziewczyno, jesteś bardziej odpowiedzialna ode mnie! Jak zareagował na to Homi?
- Ucieszył się. Jest w niebo wzięty! Dosłownie.
- To dlatego ostatnio tak dziwnie się zachowywaliście…- myślałam.- Czemu ja się nie domyśliłam?
- Po prostu nikt by na to nie wpadł!
Co prawda, to prawda. No, no. Moja przyjaciółka będzie mieć małego dzidziusia z moim bratem! Jak dobrze, ze Grześ ułożył sobie życie. Przyjaźni się z Gabrysią. Od niedawna tworzy parę z Martą. I coś mi się wydaje, że to też nie będzie przelotny romans.
- Kurczę…- westchnęłam.- Ale się porobiło. Zawsze to ja myślałam, że będę mieć pierwsza dziecko. I że to ty będziesz jego chrzestną.
- Tak samo mi się wydawało. A tu proszę! Niespodzianka. I wiem, że ty wiesz, że ja ciebie poproszę o to, abyś została matka chrzestną.
- Nie spodziewałam się!- udawałam zaskoczenie, chwytając się za serce. W rzeczywistości się domyślałam. Kiedyś przeprowadziłyśmy szczerą rozmowę i stwierdziłyśmy, że będziemy chrzestnymi dla naszych dzieci.- Dziękuję
Przytuliłam ją ponownie i odprowadziłam do mojego dawnego mieszkania. Zbyszek czekał na mnie w salonie rozmawiając z Adamem. Widziałam, że również się dowiedział.
- Wspaniała nowina, nieprawdaż?!- uśmiechnął się do mnie na powitanie.
Adam wstał i podszedł do swojej dziewczyny patrząc na nią z troską.
- Wszystko okej?- spytał, przytulając ją i całując w czoło.
Musze przyznaĆ, że dzięki temu związkowi mój brat stał się bardziej odpowiedzialny.
- Tak. Aniu, napijesz się herbaty?
- Nie, dziękuję. My się już będziemy zbierać- kiwnęłam na Zbyszka.- Obiecał mi masaż i musi dotrzymać słowa, zanim zasnę.
- A ty mi obiecałaś kąpiel z bąbelkami i co? Obszedłem się marzeniami.
Podeszłam do niego i chwyciłam za koszulę.
- Jak będziemy mieć wannę, to mogę ci taka kąpiel robić każdego wieczora.
- Pod warunkiem, że z tobą- mruknął i się nachylił. Ale nie dałam mu się pocałować. Niezadowolony mruknął cos pod nosem, na co zaśmiali się nasi przyjaciele.
- Nagroda będzie po dobrze wykonanym masażu- wyszczerzyłam się.
- Więc jedźmy już, bo zanim otrzymam nagrodę, to mi zaśnież w samochodzie.
Znów zachichotali. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do siebie. Zbyszek wykonał swoja pracę bardzo solidnie, za co dostał ode mnie namiętnego buziaka w policzek. Nie był tym zachwycony, ale położył się spać.


***

Obudził mnie zapach dochodzący z kuchni. Spojrzałam obok siebie. Ale Zbyszka nie było. Przeciągnęłam się leniwie i już miałam wstawać, kiedy drzwi sypialni się otworzyły i stanął w nich mój narzeczony z tacą.
- Dzień dobry- uśmiechnął się i podszedł do mnie, stawiając śniadanie przy mnie na łóżku.
- Cześć. Widać nie marnujesz czasu od samego rana- wyszczerzyłam się.
Zibi nachylił się i dał mi całusa.
- Postanowiłem zrobić ci śniadanie… Ale jeżeli ci się to nie podoba… Zawsze mogę sam to zjeść.
- Dobra, dobra!- odsunęłam jego rękę. Spojrzałam na tacę.- Mleko, płatki, herbata, kanapki… przeszedłeś sam siebie!
Od razu zabrałam się do jedzenia. Nawet nie wiedziałam, że mam taki apetyt.
- Co dziś robimy?- zapytał.
Leżał przy mnie wspierając się na łokciu i patrzył na mnie.
- Trening. Praca.
Jęknął cicho. Odwróciłam uwagę od miski z mlekiem i spojrzałam na niego.
- Co się stało?
- Jutro wyjeżdżam na mecz z Częstochową.
Naraz i ja posmutniałam. Przeczesałam palcami jego piękne, czarne włosy.
- Kochanie… ja nie będę mogła jechać.
- Wiem o tym. Musisz pomóc Gabrysi.
- Jutro ma wizytę u lekarza. Prosiła żebym z nią i Adamem poszła.
- Ja to wszystko rozumiem- posłał mi smutny uśmiech. – Ale się boję.
Zaskoczona odłożyłam tackę i przysunęłam się do niego. Natychmiast położył głowę na moich kolanach i skrył twarz w moim brzuchu.
- Czego się boisz?- szepnęłam, głaskając go po policzku.
- Nie wiem. Tego meczu. Chyba. A co jak sobie nie poradzę?!
- Zbyszku, dlaczego miałbyś sobie nie poradzić? Uważasz, że jesteś za słaby na grę?
Westchnął i spojrzał mi w oczy.
- Od IO w Londynie jestem słaby. Jakbym stracił wszystkie siły!
- Męczy cię gra?
- Nie. Tylko czasami.
- Słońce, nie będzie tak źle! Będziemy kibicować wam przed TV- uśmiechnęłam się.- I miej świadomość, że cię będę obserwowała. Tak, jakbym tam była.
- Dzięki- podniósł się na rękach i mnie pocałował.
Kiedy się odsunął, spytałam:
- Zjesz płatki z mlekiem?
Kiwnął głową z wielkim szczerym uśmiechem. Nabrałam więc na łyżkę i podsunęłam mu pod brodę. I w taki oto sposób nakarmiłam mojego siatkarza.

Następnego dnia, w sobotę, zawiozłam z Gabrysią Zbyszka pod Resovię. Przywitałam z siatkarzami, którzy wchodzili do autokaru i życzyłam im powodzenia. Następnie pojechałyśmy do szpitala. Prowadził Adam. Badania przeszły pomyślnie i przyszli rodzice dostali zdjęcia USG swojego jeszcze nienarodzonego dziecka. Stwierdzili zgodnie, że jeszcze nie chcą wiedzieć jaka płeć.
Całe popołudnie chodziłyśmy z Gabrysią po sklepach i oglądałyśmy meble, oraz akcesoria dla niemowląt.
- A jeżeli to będzie chłopiec?
Przyjaciółka zastanowiła się.
- Michał.
- Dziku byłby w niebo wzięty!- zachichotałam.
Rodzice wiedzieli już o ciąży. Na początku nie byli zachwyceni, ale później pogodzili się z myślą, że będą dziadkami.
- A wy?
- Kto?
- No, ty i Zibi. Myślicie coś o małych Bartmankach?- zaśmiała się.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie. Raczej nie gadamy o tym. Nie wyprzedzamy faktów.
- Ale chciałabyś mieć dzieci?- spytała przerażona, że nie.
- Jasne. Ale na razie skupiam się na tym, co ma nastąpić na pewno.
- Nadajesz się do roli mamuśki- stwierdziła.- Chyba lepiej niż ja.
Zmarszczyłam nos i spojrzałam na nią. Bała się?
- Gabi, będziesz idealną mamą. A ja ciocią!- powiedziałam to z taką dumą, że sama się zdziwiłam.
- A jak sprawy ze ślubem?- zainteresowała się.- Wybraliście w końcu wszystko?
Cóż, nie dzieliłam się z nią wszystkim przez ostatnie tygodnie. Nie było czasu.
- Tak. Jak Zbyszek przyjedzie będziemy rozwozić zaproszenia… Poza tym załatwiliśmy lokal i orkiestrę.
- Orkiestrę?
- Tak. Taka współczesna… Nie wiem tylko, jak ty będziesz tańczyć.
- Nie rozumiem?
- Z tym brzuchem- wybuchłam śmiechem.
Przez chwilę wyobrażałam ją sobie jako Królową Parkietu na moim weselu z brzuszkiem. Dała mi kuksańca i sama się roześmiała.
Wieczorem kibicowałyśmy z Adamem chłopakom w moim starym mieszkaniu. Stwierdziłam, że nie będę wracała do pustego apartamentu Zbyszka. Bez niego jest tam tak smutno i pusto…
Mecz z Częstochową wygraliśmy 3:1. Nasza gra nie była najgorsza, Zbyszek radził sobie dość dobrze na ataku, a Igła… Jak to Igła. Szalał po całym boisku! Zaraz po meczu zadzwoniłam do mojego siatkarza.
- Gratulacje!
- Dzięki- ucieszył się. – Jutro wracam.
- Wiem. Czekam z niecierpliwością! I przekaż gratulacje całej drużynie.
Obiecał, że to zrobi i się rozłączyłam. Zaraz potem położyliśmy się spać. Ja na kanapie, która tak bardzo przypominała mi chwile spędzone ze Zbyszkiem.



Zbyszek.
Uśmiechnięci wchodziliśmy do autokaru. Pech chciał, że trafiłem na Krzyśka, który szedł przede mną.
- Igła, idź- warknąłem, kiedy już chyba piąty raz zatrzymywał się przy którymś z kolegów.
- Nie poganiaj mnie Zibi. Alek! Nasz Kapitano!- przybił z nim piątkę.
Ja sam nie potrafiłbym przejść obojętnie obok tego człowieka. Zawsze pogodny, miły i z charakterem.
- Co on taki nerwowy?- zapytał Achrem libero.
- Śpieszy się do hotelu, bo jutro będzie mógł pościskać swoją przyszłą małżonkę- poruszył brwiami w swoim stylu.
- Ty, jak widzę, zbytnio się nie spieszysz- mruknąłem.
Co takiego dziwnego, że chciałbym teraz uściskać Anię?
- Trzeba cieszyć się chwilą wolności.
Cały autokar ryknął śmiechem. Wreszcie doszedłem do swojego miejsca pośrodku autokaru. Krzysiek zajął miejsce obok po drugiej stronie.
- Nie każdy jest nieszczęśliwy w swoim związku, Krzysiu- powiedział Kosa spokojnie.
- Uwierz, będziesz. Tylko poczekaj, aż ta twoja Marta mamuci cię i ani się obejrzysz, a jej się oświadczysz. Małżeństwo to twój osobisty koniec.
- Wygłosiłeś to jak mowę pogrzebową- zauważył Pit.
Zachichotałem.
- To chyba wiem, jak się czujesz, kurwa- powiedziałem poważniejąc.- Ja jestem skazany na ciebie i w reprezentacji i w klubie, cholera jasna. Rozumiem co to takiego „twój własny koniec”, jak to ująłeś.
- Uważasz, że jestem nieznośny? Chyba jeszcze nie poznałeś prawdziwego oblicza kobiety.
- Wiesz, nie każda może być jak twoja- wzruszyłem ramionami opierając kolano o oparcie fotela przede mną.
- Obrażasz moją żonę?
- Eh, kłócicie się jak stare małżeństwo- stwierdził z dezaprobatą Lukas.
- To ty nie wiesz?! My jesteśmy małżeństwem! Zobacz, jak się kochamy!- przytulił mnie Igła.
Odepchnąłem go z odrazą.
- A idź mi stąd! – machnąłem ręką.
- Wiem, że mnie kochasz i pozwolisz urządzić ostatni wieczór twojej wolności- wyszczerzył się.
No tak. Kiedyś mu to obiecałem. Jaki człowiek był głupi…
Wszyscy się śmiali. Trener Kowal wszedł do autokaru i ruszyliśmy do hotelu. Pech chciał, że pokój również dzieliłem z Krzyśkiem. Nie miałem kurwa co do gadania. Po prostu wziął najlepszy kluczyk, który ja upatrzyłem. Także dzielę z nim pokój. Przynajmniej jest się z kogo pośmiać, mruknąłem.

Anka.
Wcześnie rano wpadłam do mieszkania mojego i Zbyszka. Zjadłam na szybko u Gabrysi kanapkę i wypiłam łyk kawy. Siatkarze przyjadę około południa. Miałam troszkę czasu przed powrotem Zbyszka. Wyjęłam potrzebne rzeczy i zabrałam się do pracy.
Gdy wszystko było gotowe, zadzwoniłam po mojego brata. Razem z tą parą pojechałam odebrać Zbyszka. Marta już tam była.
- Cześć!- pomachała nam.
- Hej!
Z uśmiechem powitałyśmy ją. Adam przytulił swoją przyjaciółkę.
- Czekasz na Grześka?- spytałam.
- Taaa.
Z Gabrysią się nie żarły. Obie wiedziały, ze to co łączyło kiedyś moją przyjaciółkę i Kosę, minęło. I nawet chyba tak do końca nie było prawdziwe. Na początku obawiałam się o to. Ale potem zrozumiałam, że zachowują się jak dorosłe kobiety. A nie smarkule. Z czego się bardzo cieszę.
Po dziesięciu minutach wjechał autokar. W tym czasie przyjechali też kibice i najbliżsi siatkarzy. Gdyby nie bramki oddzielające nasze „gwiazdy”, to ten tłum by ich porwał.
Grzyb, Lukas, Nowakowski, Lotman, Perłowski, Kosok… Zbyszek.
Nie patrząc na ochroniarza, przeszłam pod jedną ze wstążek.
- Hej!- krzyknął za mną.
Może i by mnie gonił, gdyby nie mój chłopak.
- Ona jest ze mną!- odkrzyknął i złapał mnie w swoje ramiona, zostawiając torbę treningową na kostce brukowej.
- A ona ze mną!- uspokoił Grzesiu tego samego ochroniarza.
- Cześć, aniele..- wymruczał mi we włosy Zibi.
- Cieszę się, że ci się udało- uśmiechnęłam się i dałam mu buziaka w usta.
- Ale z moją psychiką chyba gorzej.
- Cóż, teraz czujesz to co ja podczas przebywania z wariatami- zachichotałam.
Trzymając mnie za jedną rękę, w drugą wziął torbę i skierował się w stronę wyjścia do naszych przyjaciół.
- Czekaj. Idę pogratulować reszcie drużyny.
Kiwnął głową i zginął w tłumie obok moich przyjaciół. A ja podeszłam do Krzyśka, który szamotał się z torbą.
- Igła!
- O, moja przyszła córka!
- Córka?
- Ustaliłem z Zibim, że jesteśmy małżeństwem. Ale dla ciebie też znajdzie się miejsce w naszym życiu.
Wybuchłam śmiechem i go przytuliłam.
- Kocham cię, wiesz?- wydusiłam.
- I vice versa!
- Wpadnij ze Zbyszkiem. Iwona i dzieci się ucieszą.
- Wpadniemy, jak tylko znajdziemy czas- obiecałam.
Pożegnaliśmy się buziakiem, minęłam się z Iwoną. Potem podeszłam do każdego siatkarza, którego zdążyłam zatrzymać. Kiedy wróciłam do samochodu Zbyszka, Gabi i Homi już nie było.

***

- Co tak pachnie?!- spytał Zbyszek wchodząc do mieszkania.
- Niespodzianka- uśmiechnęłam się wchodząc do kuchni.
Zibi umył ręce w łazience i przyszedł za mną. Siadł przy blacie na wysokim krześle,oparł brodę na ręce i patrzył na mnie.
- Głodny?
- Jak wilk!- przyznał z mocą.
Z uśmiechem wyjęłam sałatkę z lodówki. Wyciągnęłam dwa talerze i nałożyłam nam ziemniaków, mięso z sosu i polałam pysznym sosem. Postawiłam przed nim talerz i obok drugi. Podałam sztućce i sok pomarańczowy.
- Smacznego.
Miał taka minę, że nie wiedziałam co oznacza. Tak, przeszłam sama siebie w kuchni. (za pomocą Internetu, ale ciii).
- Coś się stało?- spytałam w końcu.
- Nic- uśmiechnął się.
Jedliśmy w milczeniu. Kiedy skończyliśmy zebrałam talerze i włożyłam do zmywarki.
- Smakowało?
Nie odpowiadał, więc chciałam się odwrócić. Ale w tym momencie objął mnie od tyłu i położył brodę na moim ramieniu.
- Aniu, to było pyszne- powiedział z taką czułością, że myślałam, ze się rozpłacze.
- Wiesz… to taka nagroda za to, że nie płakałeś.
- Dlaczego miałem płakać?
- Bo mnie przy tobie nie było. No i nagroda za wygraną w meczu… I na przeprosiny, że nie mogłam tam z tobą być.
Zaśmiał się z ulgą w głosie.
- Czułem, jakbys tam była- przyznał obracając mnie przodem do siebie.
- Yyy… to nie koniec niespodzianki.
Zmarszczył brwi i puścił mnie, bo podeszłam do piekarnika. Wyjęłam blaszkę.
- To one mi tak pięknie pachniały!- uradował się.
- Babeczki będą dobre wieczorem. Akurat jak przyjdziemy z kościoła.
Przewrócił oczami. A potem jego wściekle zawadiacki uśmiech mnie lekko przeraził.
- Za dwie godziny musimy wyjść- przypomniałam obracając się do drzwi.
Ale złapał mnie za rękę i przyciągnął z taką siłą, że wpadłam na niego z impetem. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, już trzymał moją głowę w dłoniach i namiętnie całował. Mimowolnie się poddałam. Nie wiem ile trwałam w pozycji „rób ze mną co chcesz, oddaję ci kontrolę nade mną”, może minutę? Albo pięć? W każdym bądź razie, gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy (on oderwał się ode mnie, bo ja nadal byłam w szoku), brakowało nam obojgu tchu.
- Lepiej przyszykujmy się do kościoła…- mruknęłam.
Śmiał się ze mnie jeszcze z pół godziny. Dopóki nie zjawiliśmy się na mszy świętej. Jako narzeczeni, wzięliśmy komunię. Ksiądz jak można zauważyć był zadowolony z naszej obecności. Nigdy nic do niego nie miałam, a i mój tato go lubi. Gdy dowiedział się, że wychodzę za mąż od razu przyznał, że bardzo chciałby w tym uczestniczyć. Znał mnie od jedenastu lat? Chyba tak jakoś. Miły sześćdziesięciolatek z wielkim uśmiechem na twarzy. Nie da się go nie lubić.

Od poniedziałku praca znów ruszyła. Dokupiliśmy farby do mieszkania i razem ze Zbyszkiem postanowiliśmy pomalować naszą sypialnię. Uparłam się, że na jednej ze ścian ma być tapeta, którą sama wybrałam. Zbyszek dał mi wolną rękę. Wybrałam więc srebrną w brązowe serpentyny. Reszta została pomalowana przez nas na kolor błękitny. Krawędzie i rogi na złoto. Po trzech dniach otworzyliśmy wszystkie okna, aby przewietrzyć i pozbyć się zapachu farby z całego domu.
W piątek Ignaczakowie zorganizowali spotkanie. Przyniosłam na tą uroczystość babeczki, które zdaniem mojego narzeczonego są pyszne. Oprócz nas przyszedł Grzesiu z Martą, Piotrek z dziewczyną. I mieli wpaść Gabi z Adasiem, ale coś im wypadło.
- O, i moi ulubieńcy!- ucieszył się na nasz widok Krzysiek.
- Ania!- krzyknął Sebastian. Podbiegł i mnie przytulił.
- Moje dzieci kochają cie bardziej niż mnie- zrobił kwaśna minę libero.
- Taki już mój urok, Igła.
- Krzysztof, nie zagaduj gości! Wchodźcie, kochani!- zawołała Iwona.
Przywitaliśmy się. Wręczyłam pani domu babeczki, a Zbyszek przyniósł wino. Weszliśmy do salonu.
- Cześć wszystkim- pomachałam.
- Noo, Anka odstrzeliłaś się- uśmiechnął się Grzesiu i puścił do mnie oczko.
- Ty, ty, Kosa. Nie podrywaj mi dziewczyny!- pogroził ze śmiechem Zibi.
Środkowy nie wiedział co odpowiedzieć, więc odwrócił się do Nowakowskiego.
- Nie patrz tak na mnie! Nie mam przygotowanego tekstu.
- Zawsze uważałam, że na poczekaniu wymyślasz- zdziwiłam się.
- Jak dobrze w nocy pogłówkuję, to tak- wyszczerzył zęby.
Zachichotałam i przysiadłam na fotelu obok Zbyszka. Wtedy weszła Marta i Iwona. A za nimi Krzysiek z tacą przekąsem i babeczek. Sebastian niósł coca colę. Postawili wszystko na stoliku.
- A gdzie Dominika?- zapytałam.
- Śpi- odpowiedzieli zgodnie.
Przywitałam się z Martą i Olą.
- Jak wam idzie w malowaniu domu?- zainteresowała się Marta.
- Parter prawie skończony tylko łazienka i kuchnia niedopracowana. Mój tata będzie tam kładł płytki.
- Cała kuchnia w płytkach?- zdziwił się Piter.
- Nie- odpowiedział za mnie Zbyszek.- tylko część. Trzeba tylko dokupić meble.
- Właściwie, to już niektóre zamówiliśmy- dodałam. - Za trzy tygodnie mają przyjść. A za może dwa miesiące całe wnętrze będzie gotowe.
- No, to czekamy na parapetówkę!- klasnął w dłonie Krzysiek.- hej! A co to za ciastka?
Wszyscy nagle zwrócili uwagę na stół. Siatkarze i Sebastian pierwsi rzucili się na tacę z babeczkami. A kiedy dowiedzieli się, że to moje, do końca kłócili się, kogo będzie ostatni kęs. Zbyszek tylko przyglądał się temu z niemą satysfakcją. Wiedział bowiem, że drugą brytfankę (którą upiekłam na jego wielką prośbę) ma w apartamencie, spokojnie czekającą na jego żołądek. Umówiliśmy się, że on będzie odpowiedzialny za kupowanie składników, a wtedy on mnie będzie prosił o upieczenie… jak to on stwierdził? „Tego Cuda”. (osobiście uważam, ze przesadza) A gdy ja stwierdzę, że godnie mnie o to prosi, zrobię to.
Całe spotkanie trwało do dziesiątej wieczorem.

Rzeczywiście po trzech tygodniach przysłano meble. Od razu zamówiliśmy drugą część, czyli do łazienek i kuchni. Marek z pomocą Zbyszka położył kafelki łazienkowe. Dobrze mieć ojca, który ma firmę specjalizującą się w takich sprawach…
Pierwsze co złożyłam ze Zbyszkiem było łóżko w sypialni. Duże, czarne z ozdobnymi poduszkami, które dostaliśmy gratis. Postawiliśmy je pod ścianą, którą wyłożyliśmy tapetą.  Dostawiliśmy po obu stronach nocne stoliki. Było cudnie!
- Uda nam się wprowadzić tutaj zaraz po ślubie?- spytałam któregoś dnia, gdy skręcaliśmy szafkę do przedpokoju.
- Postaram się, żeby tak właśnie było- cmoknął mnie w policzek.
Rozwieźliśmy zaproszenia do wszystkich gości. Zajęło nam to tydzień, czego się nie spodziewaliśmy. W pierwszej kolejności najbliższa rodzina i potem przyjaciele. Gabrysia już coś szykowała na mój wieczór panieński, a Igła i Dziku z tego co mi Zbyszek się zwierzał, również coś szykują. Mam nadzieję tylko, że nie będzie to klub nocny. Ale znając ich, nigdy nie możesz być pewnym.
Łącznie na ślubie będzie 200 osób. W tym rodzina, siatkarze i ich dzieci.



--------------------------------------------------------

 Hej ;)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Przepraszam, że nie dodałam tydzień temu. Niestety tamten byłam zawalona nauką i nawet nie miałam czasu :c
Dziś trochę luzu, to postanowiłam Wam to wynagrodzić.

Dziękuję za ponad 41tys. wyświetleń! Jesteście kochani <3

Postaram się dodać kolejny jutro. Ale możecie być pewni, że jeszcze przynajmniej jeden pojawi się w ten weekend ;)

sobota, 11 października 2014

CV



Na miejsce zajechaliśmy wieczorem, więc od razu położyliśmy się spać. Rano było śniadanie w naszym hotelu i trening. Następnie przygotowywałyśmy się do pierwszego mecz z Wrocławiem. Dziewczyny z Wrocławia były dość dobre. Podczas podróży Mariusz podał nam laptopy i analizowałyśmy ich grę. Wiedziałam, że ruda jest dobra w ataku, a blondyna w bloku. Jednak obrona trochę im szwankowała. Także przed obiadokolacją byłyśmy gotowe na dwu setowy pojedynek.
Weszłyśmy na boisko z okularami na nosach. My zaczynałyśmy zagrywką. Już na początku pierwszego seta udało nam się powstrzymać Wrocławianki blokiem Gabrysi. Później moje obrony i tak wygrałyśmy seta 21:17.
W drugim secie traciłyśmy dwa punkty, kiedy nagle Gabi posłała cudowna zagrywkę w 9metr! Później one przyjęły i chciały atakować z drugiej piłki. Ale dobrze je wyczułam i przełożyłam ręce nad siatką. Punktowy blok! I remis po 19. Kolejna dobra zagrywka Gabi i dobra obrona. Moje rozegranie, atak… i 20:19! Niestety ten set grałyśmy na przewagi. Wzięlyśmy przerwę.
- Gabi… uważaj na linię boczną- szepnęłam.- Ruda lubi tam walić.
- Wiem… Zrobimy tak, że rozegram ci tak jakby pajpa. Dasz sobie radę?
- Jasne. Tylko wysoko- mrugnęłam.
Wzięłyśmy łyk wody i wróciłyśmy na boisko. Stan 25:25. Zagrywka naszych rywalek. Przyjęłam perfekcyjnie ( o dziwo ruda flota puściła), Gabrysia rozegrała na pajpa z taką prędkością, że tamte nie zdążyły nawet mrugnąć, jak piłka wylądowała na ich połowie. Przybiłyśmy sobie piątkę. Gabrysia poszła na zagrywkę. Asem wygrałyśmy seta 27:25 i cały mecz 2:0.
- Pięknie, dziewczęta! – pochwalił trener.
- Dzięki, trenerze- odparłyśmy zgodnie.
Po kolacji zadzwoniłam do Zbyszka. Pogadaliśmy, pogratulował mi i poszłam spać. Kolejnego dnia mecz przegrałyśmy z Wrocławiankami 3:1. Walczyłyśmy do końca, niestety okazały się mocniejsze. Przez tę porażkę w wieczornym meczu ograły nas Zakopianki 2:0. Ze spuszczonymi głowami wróciłyśmy do hotelu. Wyżaliłam się znów Zbyszkowi przez telefon. Pocieszał mnie i mówił, że we mnie wierzy. Gabrysia rozmawiała z Adamem przez prawie dwie godziny, pobijając mój rekord. Kolejnego dnia wygrałyśmy dwa mecze pod rząd z Katowicami i Mysłowem po 2:0. Chyba pomogły nam krzepiące słowa naszych chłopaków i trenera. Kolejny mecz znów wygrałyśmy z Radomiem 3:1. I tak doszłyśmy do półfinału.
Sobota. Walka o finał z Gdańskiem.  Drugi mecz grać będą Wrocławianki i Szczecinianki. My niestety swój mecz przegrałyśmy i na pewno nie będziemy mieć 2 czy 1 miejsca. Pozostało nam czekać na przeciwniczki. Wrocław okazał się słabszy od Szczecina. Czyli jutro gramy o brąz!
Przez cały wieczór analizowałyśmy grę naszych rywalek. Kolejny raz spotykamy się w tym turnieju i mamy zamiar tym razem wygrać.
Rano zjadłyśmy pożywne śniadanie i miałyśmy lekki trening. O czternastej wyszłyśmy na boisko. Zaczynały Warszawianki. Pierwszy set szłyśmy punkt za punkt. One pierwsze wzięły przerwę. Były zdenerwowane, że nie uciekły nam na kilka punktów. 20:20. Ja na zagrywce. Flot w narożnik boiska, cudem podbijają. Atakują, rzucam się w obronie. Wystawa dołem Gabrysi, mój plas. Punkt!
- Jeszcze jeden, dawaj!- klasnęłam w dłonie.
Moja zagrywka, przyjmują ale Gabi dobrze pracuje blokiem. Mój atak, nie skończyłam! Rozpaczliwa obrona Warszawianek. Nasz kontratak. Wystawiam Gabrysi prawie pajpa. Punkt! Koniec meczu!
- Jea!- skoczyłyśmy do siebie i mocno przytuliłyśmy.
- Mamy 3 miejsce!- krzyknęłam.
Podeszłyśmy do siatki i podziękowałyśmy rywalką za dobrą grę. Wieczorem trener rozlał nam szampana i dał zjeść czekoladę. Co z tego, że każda z nas zjadła 2 w godzinę? Nie, nic.
- Gratulacje!- ucieszył się z mojego komunikatu Zbyszek.- Wiedziałem, że dacie sobie radę!
- Dzięki, że wierzyłeś- wysłałam mu całusa przez słuchawkę. – Jutro wracam.
- Wiem. I niezmiernie się z tego cieszę. Już szykuję niespodziankę na twój przyjazd.
- A więc tym bardziej się nie mogę doczekać!
Wieczorem razem z Gabrysią poszłam nad morze. Wreszcie był na to czas. Trzymając się pod ręce, spacerowałyśmy brzegiem.
- Nie żałuję, że się zgodziłam- przyznała po długim milczeniu.
- Ja też nie.
- Zbyszek cię wspierał.
- Nie miał wyjścia, musiał.
- Nie o to chodzi – zaprzeczyła. – Po prostu był przeciwny twojej grze ze mną. Bał się, a mimo to pozwolił ci grać. Z pewnością modlił się jak nigdy, żeby nic ci się nie stało. I do tego tak pięknie ci dopingował! Musze przyznać, że dobry z niego facet.
- Łał, to ty? Ty to powiedziałaś?!- żartowałam.
- Co w tym takiego dziwnego? Jeżeli chodzi o twoje bezpieczeństwo, a on potrafi o ciebie zadbać, to jest i moim przyjacielem. Bo ja też obawiałam się twojej gry. Nie mówiłam tego na głos bo pewnie byśmy się pokłóciły…
- Z pewnością.
- Kuźwa, nie mogę uwierzyć! 3 miejsce, chociaż dopiero zaczęłyśmy karierę plażową…
- To jest sukces. Dzięki Mariuszowi i chłopakom, którzy pomogli nam. A propos chłopaków… jak tam Homi? Nie odzywał się do mnie.
- Wszystko dobrze. Z twoim tatą też… Wiesz? Jestem szczęśliwa. Mam wspaniałą przyjaciółkę, cudownego chłopaka i znajomych siatkarzy…żyć nie umierać!
Zaśmiałyśmy się głośno. Doszłyśmy do mostu.
- Wracamy?- zaproponowałam.
- Tak. Chodźmy.


Na lotnisku byłyśmy po obiedzie. Podróż trwała niecałą godzinę. Na lotnisku w Rzeszowie czekał na nas Zbyszek i Adam. Od razu rzuciłam się w ramiona mojego narzeczonego. Przytulił mnie mocno do siebie i nie chciał puścić, co mi całkiem odpowiadało. Po Mariusza przyjechała jego żona. Podziękowałyśmy mu jeszcze raz za udany turniej i nie tylko.
- Tęskniłem- wymruczał mi do ucha.
- Ja też tęskniłam! Ale zdobyłam medal. Dla ciebie- wyjęłam zza biało-czerwonej (w barwach Resovii) koszulki brązowy krążek.
Podałam mu go, a ten wziął go z czcią. Oglądał i z dumą spojrzał na mnie.
- Moja narzeczona…
Pocałował mnie namiętnie. Nawet nie zauważyłam, że objęci Adam z Gabrysią podeszli do nas i się przyglądali.
- Mamy publiczność- mruknęłam.
- Niech zazdroszczą- zachichotał.
Odsunęłam się od niego i podeszłam do Adasia.
- Cześć, brat!- przytuliłam go.- Ty to pewnie za mną najbardziej tęskniłeś…
- Chciałabyś- prychnął z uśmiechem.- Gratuluję.
- Dobra, no to my się zbieramy- stwierdził Zibi patrząc na zegarek ze zniecierpliwieniem.
Wziął moją walizkę i odeszliśmy na parking. Jadąc samochodem do jego mieszkania, pytałam jaką to niespodziankę mi uszykował. Ale nic nie chciał powiedzieć. Stwierdził tylko, że dziś muszę być u niego w domu. Weszlismy do jego mieszkania. Oświeciłam światło i…
- Gratulacjee!
Zza kanapy wyskoczył Igła i Sebastian. Grzesiu stał kulturalnie pod oknem z szerokim uśmiechem i Martą przy boku. Nie trzymali się za ręce, ani nic. Ale widać było, że są przyjaciółmi. Na razie. Nowakowski podszedł do mnie od tyłu i wystraszył.
- Jezus Maria!
- Nie, to tylko ja- zaśmiał się.
- Wystraszyłeś mnie!- wycelowałam w niego palcem.- Ale ci wybaczam, bo mam dziś dobry humor. Dzień dobroci dla zwierząt- mrugnęłam.
- Brąz wywalczyłaś złotko! To jest sukcesss! – podbiegł Krzysiek i mnie przytulił.
- Uwaga, mamut przytula. Kryć się kto może!- prychnęłam zza jego uścisku.
- Dość tego Igła, daj dojść innym- przepychał się Grzesiu.
- Cześć, Kosa- pomachałam mu i posłałam uśmiech zza ramion libero.- Możesz mnie uratować, jakby ci się chciało…
- Taaaatooo!- ciągnął Krzyśka za rękaw synek.- Chcę się przywitać z Anią!
- Oj, cicho bądź młody!- machnął na niego ręką.
- Bo powiem wszystkim, jak wpuściłem ci do pokoju żabę i goniłeś ją po całym domu!- postraszył chłopak.
Co, co, co, co, co? Hahahahaha. Punkt dla młodego!
- Za późno, właśnie się wygadałeś- westchnął i odsunął się ode mnie.- Ale żeby nie było! Ona skakała, a ja skakać nie potrafię. Jestem zwinny, ale w porównaniu z tym gadem…
- Płazem- poprawił Cichy Pit.
- Jak zwał, tak zwał. A więc z tym płazem nie miałem żadnych szans.
- Jasne, jasne Igła!
Już sobie wyobrażam naszego libero skaczącego po całym domu za żabą. 
- Ale ja ją złapałem i wypuściłem!- zaprotestował młody Ignaczak.
Krzysiek tylko zamknął oczy i głęboko westchnął. Właśnie wydała się jedna z tajemnic K. Ignaczaka.
- Seba! Jak ja cię dawno nie widziałam!- uściskałam chłopca.- Na przywitanie mam dla ciebie prezent znad morza.
Wyjęłam z torebki małą, biała muszelkę.
- Sama ją znalazłam- uśmiechnęłam się i wręczyłam mu.
- Dziękuję.
- Kto mi pomoże?!- zawołał Zbyszek z kuchni.
- Idę!- krzyknęłam.
- A, Iwona kazała ci pogratulować. Nie mogła przyjść- wyjaśnił Igła.
- Dzięki- uśmiechnęłam się.
Wkroczyłam do kuchni.
- To w czym ci pomóc?
Wzięłam tacę z szampanem, on z jakąś przekąską. Rozdałam kieliszki i stanęłam przy oknie. Zbyszek stanął obok mnie i podniósł w górę naczynie.
- Wznosze toast za moja piękną, utalentowaną narzeczoną! Gratulacje za zajęcie 3 miejsca w Turnieju Narodowym Miast Polski Kobiet* !
- Za Anię!- krzyknął Grzesiu.
- Za Anię!
I wypiliśmy szampana do dna. Sebastian dostał butelkę Piccolo, więc był zadowolony. Usiedliśmy przy stole pijąc herbatę i jedząc pizzę.
- Kiedy zaczyna się sezon +Ligi?

- To już praktycznie za tydzień!
- Musze jutro wpaść do Resovii…
- Będziesz naszym psychologiem, z tego co słyszałem- wyszczerzył się Piotrek.
- A macie szczęście, ze to ja, a nie ktoś inny.
I znów zaczęliśmy rozmawiać o siatkówce. Sebastian nawet dużo wiedział, jak na swój wiek. I fakt, że tak do końca nie interesuje się siatkówką tylko piłką nożną. Więc wyszło na to, że byłam jedyną kobietą w ich gronie. To mnie urządzili!
Rozeszli się jakoś o północy. Ja i Zbyszek sprzątnęliśmy i położyliśmy spać.


***

Następnego dnia miło było obudzić się w ramionach ukochanego ze świadomością, że nigdzie nie musisz się spieszyć. Treningów nie miałam. Zbyszek jedynie musiał iść do Resovii przed jedenastą. Teraz jest 09.13.
- Zbyszek…- szepnęłam mu do ucha, nachylając się nad nim.
- Myhym?
- Pora wstawać. Spóźnisz się na trening.
Zmarszczył nos i schował głowę w poduszkę.
- Panie Bartman!
Otworzył szeroko oczy.
- Kochanie, dlaczego nie dasz mi pospać jeszcze pięć minut?- spytał zirytowany.- Musze się rozbudzić.
- Dobrze, masz pięć minut. Idę zrobić śniadanie.
Wymruczał coś niezrozumiałego do poduszki i chyba zasnął. Z dezaprobatą wstałam do kuchni. Wzięłam resztki chleba i posmarowałam końcówką masła. Chwała za to, że ser i pomidor są! Trzeba będzie wybrać się na zakupy.
Krojąc pomidora poczułam, że nie jestem sama w pomieszczeniu. Zbyszek stał za mną i mi się przyglądał. Po czym podszedł bliżej i mnie przytulił od tyłu.
- Wstałeś…
- Bo nie potrafiłem pozbyć się myśli, że jesteś w mojej kuchni i robisz mi kanapki- wymruczał. – Jestem za tym, żeby było tak zawsze.
- Że ja mam ci zawsze robić kanapki niby?- podniosłam brwi.
- Nie no… czasem może być odwrotnie.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Wprowadź się do mnie.
- Zbyszek…
Odwrócił mnie w swoja stronę. Położył ręce na moich biodrach.
- Wiem, że nie jesteś gotowa i bla, bla, bla. Ale ja pragnę mieć cię przy sobie. A co to za różnica, przecież i tak już prawie tutaj mieszkasz! Sypiasz w mojej sypialni, na moim łóżku, u mojego boku co drugą, trzecią noc.
- Bo mnie porywasz.
- Za bardzo nie protestujesz.
- Bo nie potrafię. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię.
- Dobrze, ja poczekam. Poczekam, aż się zmęczysz współlokatorami. Nie ma sprawy, jestem cierpliwy.
- Lepiej idź się przygotuj na trening mój ty wybawicielu- cmoknęłam go w brodę.
Przewrócił oczami i poszedł. Spakował torbę, wziął wodę z kredensu i wrzucił do niej. Ubrał dżinsy i czarną koszulkę. Słońce nie świeciło, zaraz miało padać.
- Może załóż sobie blluze z kapturem?- zaproponowałam po tym, jak zjedliśmy uszykowane przeze mnie kanapki.
- Wziąłem do torby- odparł i dopił w biegu kawę. Wstałam za nim do korytarza. Zakładał buty.- To miłe, że tak się o mnie troszczysz.
Jego uśmiech był jak słońce w lecie. Rozgrzało mi to serce.
- Nie chcę tylko, żebyś mi się przeziębił, kotku- mrugnęłam.
- Spokojna głowa- wyprostował nogawkę spodni i dał mi całusa w usta.
- Będę w Resovii akurat jak skończysz trening. Poczekaj na mnie, dobrze?
- Jasne. Pa- znów mnie pocałował, tym razem dłużej.- Zapasowe klucze masz w szafce w kuchni od okna na najwyższej półce!
I zbiegł po schodach. Zamknęłam drzwi wejściowe na zamek wewnętrzny. Pościeliłam łóżko i sprzątnęłam w kuchni. Potem połozyłam się na kanapie i zasnęłam przed telewizorem. Obudził mnie budzik, który nastawiłam. Przeciągnęłam się leniwie i ziewnęłam. Założyłam czystą koszulkę z wielkim kotem na przodzie i spodnie z ubrań, które wczoraj przywiozłam w walizce. Włożyłam adidasy. Znalazłam klucz w szafce i wyszłam. Spacerkiem doszłam do przystanku autobusowego. Busem zajechałam prosto pod Resovię.
Weszłam na kończący się już trening siatkarzy. Zbyszek widząc mnie szeroko się uśmiechnął.
- Trenerze, nasza pani psycholog… psycholożka? No w każdym bądź razie nasza droga Ania się zjawiła- zakomunikował Igła.
- Igła, ty zamiast gadać to lepiej wróć do przyjęcia- powiedział trener Andrzej Kowal. I zwrócił się do mnie.- Witam! Pani jest nowym psychologiem?
- Tak, to ja- uśmiechnęłam się i uścisnęłam mu dłoń. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
- Ależ skąd! Kiedy zaczyna pani pracę?
- Mogę w każdej chwili. Jeżeli będę potrzebna codziennie, jestem do pana i siatkarzy dyspozycji.
- To dobrze. Oczywiście nie będzie pani musiała codziennie przychodzić. Ustalimy dokładne dni i godziny.
- Dziękuję. Ale mam mała prośbę…
- Słucham?
- Czy mógłby pan mówić mi na ty? Anna.
- Andrzej.
- Więc ja już wyjdę i zaczekam na nich na zewnątrz.
Pomachałam siatkarzom, którzy przysłuchiwali się naszej rozmowie. Odmachali mi niemal w tym samym momencie. To wyglądało jakby byli moimi wiernymi pieskami. Usiadłam w korytarzu i czekałam na moich wielkoludów.
Pierwszy wypadł z szatni Igła.
- No! Kogo ja widzę?- podbiegł i mnie przytulił.
- Mnie, oczywiście. A gdzie reszta?- spytałam, kiedy nie zobaczyłam Schopsa i Alka.
- Jeszcze na wakacjach- wyjaśnił Piter.
- Organizuję grilla- rzekł w drodze na parking Krzysiek.- Zapraszam was.
- A kiedy?- dopytywałam.
- W piątek.
- Przyjdziemy- obiecał Zibi.
Wsiadłam do samochodu. Gdy tylko zajął swoje miejsce, rzekłam:
- Jedziemy na zakupy! Nie masz nic w domu do jedzenia.
- Nie możemy po prostu jechać do restauracji na kuchnię na przykład tajlandzką?
- Nie. Nie każ mi wypowiadać tych wszystkich argumentów, które potwierdzą moją rację…
Westchnął ciężko i skręcił w przeciwną stronę od swojego mieszkania. W którym zapewne znów spędzę noc. Chyba Zbyszek ma rację. Ja praktycznie już u niego mieszkam! Co za różnica? W sumie to mam niesamowite szczeście, że na niego trafiło. Gdyby nie był moim chłopakiem, nie wiem gdzie bym się podziała. Gabrysia i Adam zajęli już całe mieszkanie. W sumie to tylko im przeszkadzam. A i ja sama nie chcę codziennie patrzeć na mojego kochanego, starszego braciszka, przytulającego się i całującego z moją najlepszą przyjaciółką.
Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że powinnam posłuchać Zbyszka. Gabi i Homi tego nie mówią na głos, ale na pewno myślą podobnie.
- Lidl czy Biedra?- spytał, wybijając mnie z własnych myśli.
- Po kolei.
Weszliśmy najpierw do Biedronki i kupiliśmy potrzebne rzeczy. Następnie Zbyszek uparł się, że potrzebuje jeszcze coś kupić w Lidlu. Kazał mi czekać w samochodzie. Nastawiłam więc Radio Rzeszów i słuchałam wydania sportowego, które akurat puszczali. Przyszedł po dwudziestu minutach z dwoma reklamówkami, które szybko spakował co bagażnika, żebym nie widziała.
- Co to takiego?- spytałam, kiedy wsiadł.
- Takie tam…
- I ta odpowiedź niby ma mi wystarczyć?- prychnęłam.
- Niestety dla ciebie, ale musi.
Dałam za wygraną.
- Musimy podrzucić mnie pod mój blok- zakomenderowałam.
Zdziwiony zerknął z ukosa na mnie.
- Przecież jedziesz do mnie.
- A twoim zdaniem w czym ja będę spała? Albo w co się jutro do pracy ubiorę?
Na jego twarzy malował się w tej chwili zawadiacki, dziki, jedyny w swoim rodzaju uśmiech.
- Jak dla mnie możesz spać nago.
Prychnęłam zirytowana. Posłuchał mnie jednak i podwiózł pod blok. W mieszkaniu paliło się światło. Mam nadzieję, ze w niczym nie przeszkodzę nowej parze…
Wyszłam z samochodu i po schodach udałam się na odpowiednie piętro. Na wszelki wypadek zapukałam. Otworzył mi mój brat.
- Adaś!
- Wchodź…
Weszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Gabrysia leżała z puszką coli w ręce przed TV. U jej stóp siadł Homi.
- Widzę, że jeszcze w ubraniach… to dobrze, że wam nie przeszkodziłam- zachichotałam.
- Zostajesz na dłużej, czy wychodzisz?- dopytywała się Gabrysia zerkając to na mnie to na swojego chłopaka.
- Spokojnie!- podniosłam w obronnym geście ręce.- Zabieram tylko kilka rzeczy i wychodzę. Będziecie mogli spokojnie przeżyć upojną noc. I dzień.
- Miałem ci tego samego życzyć…- zmrużył oczy Adam.- Z tego co się dowiedziałem, twój siatkarz jest dobry w RSO.
- W co?- z robiłam minę, typu: „co ty za pierdoły gadasz?”.
- No właśnie! Co to znaczy?- dopytywała się Gabi.- Wszyscy faceci ten skrót znają na pamięć.
- No właśnie-faceci.
Tymi słowami zamknął temat. Poszłam więc szybko do sypialni. Zabrałam do dużej torby na trening niebieską pidżamę, która składa się z szarego podkoszulka i błękitnych, krótkich, a jednocześnie wygodnych spodenek. Zakrywały tylko pośladki, więc dobrze się spało. Do tego wrzuciłam czystą bieliznę (w tym ostatnio kupione figi), dwie bluzki i dżinsy. Wychodząc, wpadłam do łazienki i porwałam na szybko Mascarę.
- Wychodzę! Nie zapomnijcie się zamknąć! I jeszcze raz upojnych chwil!- krzyknęłam, zamykając za sobą drzwi.
Zbiegłam po schodach na chodnik. Zbyszek czekał w samochodzie. Wrzuciłam torbę na tylne siedzenie i usiadłam z przodu.
- Masz wszystko?
- Raczej tak. Powinno wystarczyć na jutro. Ewentualnie jeszcze na pojutrze…- Dobra. I tak już podjęłam decyzję. – Ale będziesz musiał mi pomóc z kartonami niektórych ubrań- przygryzłam nerwowo wargę.
Zaskoczony na chwilę stracił z oczu jezdnię, patrząc na mnie.
- Chwila. Czyli…
- Tak. Przeprowadzam się do ciebie.
Był tak zadowolony, że zapomniał o prowadzeniu auta!
- Patrz na drogę, idioto!- krzyknęłam.
W ostatniej chwili wyprostował samochód na autostradzie.
- To bardzo dobra wiadomość!- uśmiechał się.- Tylko co powie na to nasz ksiądz?
- Eh, nie musi wiedzieć- machnęłam ręką.
Zaśmiał się i zaparkował przed budynkiem z apartamentami. Wzięliśmy zakupy i moje ciuchy, które od razu poukładałam w szafie. Zbyszek zrobił mi trochę miejsca.
- Nie masz tego wiele… Jutro będziesz miała całą prawą stronę wolną- pokazał ręką część mebla- i kilka półek.
- Ale ja chcę lewą stronę! – zaprotestowałam.
Zmarszczył brwi.
- Ale ja lubię lewą stronę.
Teraz to ja założyłam ręce pod boki i spojrzałam do góry na niego z hardą miną.
- Pozwoliłam ci spać po lewej na łóżku. Ale miejsca w szafie nie ustąpię!- niemal tupnęłam nogą.
- Spokojnie, możemy negocjować…
- Z tobą negocjacje, to jak cholerne granie w totka! Walisz w mur, ale on i tak nie odskoczy- założyłam kosmyk włosów za ucho nagłym gestem.
- Och, mój uparciuszku… mogę za to dać ci całą lewą stronę w łazience. Co ty na to?
- Nie.
Westchnął.
- Dobra. Niech ci będzie.
Wyszczerzyłam się i klasnęłam w ręce. Wiedziałam, że mi ustąpi. Zazwyczaj nie mógł dłużej się ze mną kłócić o takie błahostki.
Włożyłam szybko rzeczy do szafki i przechodząc do łazienki, dałam mu całusa w policzek.
- Tylko tyle za moje poświęcenie?
- Jak zrobisz kolację, to może dostaniesz buziaka w drugie poliko!- odkrzyknęłam już z męskiej toalety.
Niemal widziałam, jak ciężko wzdycha. A potem, jak szeroko i zawadiacko się uśmiecha. Weszłam do kabiny i puściłam ciepłą wodę. Umyłam włosy. Gdy wyszłam, zorientowałam się, że nie mam ręcznika, a piżama leży w szafce.
- Cholera jasna!- zaklęłam.
Mam dwa wyjścia. Jedno, że wyjdę z łazienki nago i po prostu zabiorę rzeczy. Albo druga, że zawołam Zbyszka i poproszę, aby mi je przyniósł. Ale on pewnie był zajęty robieniem kolacji, więc została mi ta pierwsza opcja. Przekręciłam cicho zamek w drzwiach i wyszłam do sypialni. Z kuchni czułam jakieś ładne zapachy. Pomidory i chyba papryka? Co ten mój Zbyszek wyczynia? Szybko porwałam szary ręcznik i się nim okryłam. Zabrałam bieliznę i pidżamę do łazienki. Przebrałam się i zawinęłam włosy w ręcznik. W takim stanie wyszłam do kuchni.
- Co tak pachnie?- spytałam.
- Niespodzianka. Idź, zaraz przyjdę.
Mogłam usiąść w salonie na kanapie. Ale zdecydowałam się położyć na wygodnym łóżku, włączyć TV i poczekać na niego. Nic ciekawego w telewizji nie pokazywali, więc przełączałam z kanału na kanał, nudząc się niezmiernie. Po piętnastu minutach przyszedł Zbyszek z drewnianą, ogromną tacą do łóżka. Zrobiłam miejsce pośrodku i usiadłam w siadzie skrzyżnym. Zibi zrobił to samo po drugiej stronie.
- A więc zdradzisz mi, co to takiego? Pachnie wybornie!
- Smakuje też. Uważaj tylko, bo gorące…
Wziął na widelec trochę potrawy i przysunął do moich ust. Z przymrużonymi powiekami otworzyłam buzię. Po chwili przeżuwałam jakąś Hiszpańską potrawę.
- Pyszne… Sam to robiłeś? Serio?
- Tak, robiłem to ja. Sam. Lubię gotować…
- Wiem, że lubisz. Ale coś takiego!- byłam pełna podziwu.- Nie miałam pojęcia, że gotujesz takie dania… Coś mi się wydaje, że to ty będziesz robił mi kolacje. A nie na odwrót. Teraz się od tego nie uwolnisz!- uśmiechnęłam
się szeroko.
- Dla ciebie wszystko!- puścił mi perskie oczko.- A tak serio… mama nauczyła mnie gotować. Miała kiedyś fazę na kuchnię z całego świata. Tak przy okazji się nauczyłem.
- Więc będę mieć męża kucharza i siatkarza w jednym?
- Postaram się aby tak było.
Z uśmiechami dokończyliśmy posiłek.


 ~
* Turniej Narodowy Miast Polski Kobiet - nazwa zmyślona na potrzebę opowiadania!



--------------------------------------------------------------

I jest następny! 
W piątek nowy  rozdział :)