W samym Rzeszowie byliśmy o 15.00. Zmęczona wpadłam do mieszkania razem z przyjaciółką. Reszta pojechała w swoje strony. Gabi i Adam nie mogli się rozstać. Cóż.
Gdy wzięłam prysznic zadzwonił telefon. Tata. Zaprosił mnie i Zbyszka na obiad. Całkowicie o tym zapomniałam!
- Hej, tato!
- Cześć. Przyjedziesz z narzeczonym dziś?
- Tak, tak… tylko że dopiero wróciliśmy z wycieczki. O której możemy wpaść?
Nie odzywał się przez chwilę.
- Weronika mówi, że o piątej będzie odpowiednio.
- Dobra, to do zobaczenia!
I się rozłączyłam. Wysłałam Zibiemu sms, że wieczór spędzimy u moich rodziców. Obiecał przyjechać po mnie piętnaście minut wcześniej.
- Idziecie na obiadek?- wyszczerzyła się przyjaciółka.
- Tak. A co? Zazdrosna?
- Nieeee… bo ja idę z Adamem do kina.
- A, zapomniałam! Uwiodłaś mojego brata.
Machnęłam „lekceważąco” ręką.
- No chyba nie masz mi tego za złe? Sama mnie podpuszczałaś.
- Nawet nie musiałam. Lecieliście na siebie jak pszczoła na miód!
Zaśmiałyśmy się. Spojrzałam na zegarek. Trzeba wybrać coś ładnego.
- Załóż sukienkę… tę niebieską.
Czyta mi w myślach? Uśmiechnęłam się do niej i weszłam do sypialni. Otworzyłam szeroko szafę. Wyjęłam sukienkę, którą mi poleciła przyjaciółka. Założyłam ją, upięłam lekko włosy, tak aby spadały mi na ramiona i przeciągnęłam rzęsy tuszem. Pożyczyłam od Gabrysi błękitne buty na dość wysokim obcasie. Dziwne. Nigdy nie zwracałam uwagi na to, co zakładam. Odkąd poznałam Zbyszka… a może odkąd z nim chodzę, jest całkiem inaczej!
Otworzyłam drzwi, gdy ktoś zadzwonił. Zbyszek. Miał na sobie błękitną koszulę, elegancką kurteczkę w ręce i dżinsowe spodnie. Wyglądał bosko.
- Jesteś piękna.
Zarumieniłam się mimowolnie.
- Dziękuję. Ty też wyglądasz niczego sobie.
Zaszło słońce i zrobiło się trochę chłodno, więc wzięłam biały sweterek.
- Wychodzę!- wrzasnęłam do Gabrysi.
- Tylko wróć cała!
Zachichotałam i wyszliśmy. Wtedy Zbyszek stanął i przyciągnął mnie do siebie.
- Jesteś cholernie piękna- wymruczał i mnie pocałował.
Aż zabrakło mi tchu.
- Spóźnimy się, mój przystojniaku- posłałam mu najpiękniejszy uśmiech na jaki mnie było stać i przeczesałam palcami gęste, czarne włosy.
- Więc jestem przystojny?- przekręcił lekko w bok głowę.
- Nie. Jesteś cholernie, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo przystojny.
Podeszłam i poprawiłam mu kołnierzy u koszuli, który i tak idealnie leżał. Staliśmy jeszcze kilka minut patrząc sobie w oczy. Po czym wsiedliśmy do samochodu i przyjechaliśmy do mojego ojca i jego dziewczyny. Przywitali nas bardzo serdecznie. Zbyszek wręczył Weronice bukiet czerwonych róż, a Markowi jakiś trunek. Adam wyszedł niedługo przed nami.
Na obiad Wera przygotowała rosół, kurczaka, ziemniaki i sałatę. Po obiedzie usiedliśmy w salonie. Zbyszek objął mnie ramieniem i rozmawialiśmy o naszym wyjeździe. W końcu tory zeszły na nasz planowany ślub.
- Byliśmy załatwić termin- zaczęłam delikatnie.
- I…
Tata widocznie czekał aż wyduszę z siebie prawdę.
- I zapisaliśmy się na najbliższy 17 marca.
Dokończył za mnie siatkarz.
- No…- zaczął tata.
- Wspaniale!- klasnęła w dłonie jego towarzyszka.
- Kościelny?
- Tak.
Musze przyznać, że ojciec przyjął to ze spokojem. Kolejny punkt dla niego.
- Trzeba rozglądać się za sukienką… no i lokalem na wesele! We wszystkim wam pomożemy- obiecała.
- Dziękujemy- powiedzieliśmy razem.
Do domu wróciłam około ósmej. Zbyszek wszedł ze mną. Zrobiłam nam herbaty i usiedliśmy przed telewizorem. Tradycyjnie oglądaliśmy niedzielne kabarety. Teraz akurat wyszła na scenę „Kabaret Neonówka”.
- Uwielbiam ich- przyznał mój towarzysz.
- Ja też!- ucieszyłam się.
Zaśmialiśmy się i wróciliśmy do oglądania. TV wyłączyliśmy około jedenastej w nocy. Gabrysi jak nie było tak nie ma. Siadłam okrakiem na kolanach ukochanego i patrzyłam mu w oczy. Nie mogliśmy się rozstać.
- Kiedy powiemy twoim rodzicom?- zapytałam.- Muszę jeszcze raz przeprosić twojego tatę za …
- On już nawet tego pewnie nie pamięta. Co ty na to, żeby wybrać się do nich w tym tygodniu? Powiedzmy… we wtorek?
- Dobrze. Trochę się boję.
- Czego? Mojego ojca?
Zaśmiał się.
- To nie jest śmieszne! Zbyszek, on ewidentnie mnie nie lubi.
- Zawsze nie lubił tego z kim się spotykam. Pomału zmieni o tobie zdanie.
- No bo wiesz, nie chcę mieć wrogów za teściów!
- Ciebie nie da się nie lubić, złotko.
Złotko? Nigdy tak do mnie nie mówił. Ale nawet podoba mi się to.
- Niedługo zacznie się plus liga- powiedziałam.
- Wiem. Będę wyjeżdżał. Co prawda tylko na kilka dni ale będę tęsknił tak, jakby na miesiąc.
- Ja też. I też będę wyjeżdżać. Za trzy tygodnie wyjeżdżam na turniej.
- Ja zacznę grać w Asseco Resovii. A bardzo chciałbym być przy tobie. Zwłaszcza, gdy wyjeżdżasz.
- Nie możemy mieć wszystkiego, kochanie- powiedziałam i pogłaskałam go po policzku.
- Wiem.
- Jak się czuje Grzesiu?
Wiedziałam, że to pytanie jest idiotyczne. A jak się ma czuć!?
- O dziwo nie najgorzej. Rozumie, że Gabi wybrała innego. Znalazł pocieszenie u boku Marty.
Otworzyłam szeroko buzie ze zdziwienia.
- Chyba oni nie…
- Nie. Dzwoniłem do niego. Mówił, że jest sam. Ale coś czuję, że Marta się nim zajmie. I to raczej nie będzie zwykła przyjaźń.
- Takie buty…
- No. A Gabi?
- Jest w niebie. Homi z resztą też. No Właśnie, gdzie oni są?!
- Niech się trochę sobą nacieszą- mrugnął do mnie.- Przynajmniej my możemy sobą…
- Jutro rano mam trening z Mariuszem.
Zmarszczył nos, co zawsze wyglądało uroczo.
- Nie podoba mi się to, że masz trenera tak młodego.
- Zazdrosny?- wyszczerzyłam się.
Myślałam, ze zaprzeczy. Ale on mnie znów zaskoczył.
- Oczywiście, że tak! On ma może trochę ponad trzydzieści lat… No i jest przystojny.
- No, jest.
Rozmarzona podniosłam w górę głowę i zmrużyłam oczy lekko się uśmiechając.
- Ja ci dam! – chwycił mnie w pasie i położył na szerokiej kanapie. Po chwili znalazł się nade mną. Zgiął moje kolana i położył rękę na wewnętrznej stronie mego uda.- Zrobię tak, że już nigdy nie pomyślisz o innym!
- Grozisz mi?
- Nie. Tylko wygłaszam swoje zamiary.
Mówił śmiertelnie poważnie. Położył się na mnie i przycisnął do miękkiej sofy. Rozłożył moje nogi całując w szyję i piersi. Po krótkiej chwili pozbyliśmy się wszystkich ubrań.
***
- Kocham cię- powiedział i znów mnie pocałował.
- Wiem.
- Zadzwonię do mamy i powiem, ze wpadniemy na obiad jutro- puścił mi perskie oczko.
- Spytaj, czy mam coś przywieźć, jakąś sałatkę… czy coś.
- Dobrze.
Podszedł ostatni raz i namiętnie pocałował. Potem poszedł. Położyłam się na kanapie, na której przed chwilą leżeliśmy we dwoje. Próbowałam zasnąć, ale nie mogłam. Cóż, chyba Zbyszek miał rację mówiąc, że po dzisiejszej nocy już nigdy nie pomyślę o innym mężczyźnie. Nie mogąc spać, zaczęłam ogarniać salon i kuchnię. Nie włączyłam tylko odkurzacza, żeby sąsiadów nie obudzić. Gabrysi nadal nie ma. Może postanowili uczcić swój pierwszy raz gdzieś w romantycznym miejscu? Na pewno Adam wpadł na genialny i szalony jednocześnie pomysł, który jak zawsze spodobał się Gabrysi. Bijąc się z takimi myślami, prasowałam strój na trening. Zbyszek obiecał przyjść. A raczej stwierdził:
- Po tym, co przed chwilą przeżyłaś nie mam żadnych wątpliwości co do tego, co wcześniej powiedziałem. Ale przyjdę, żebyś czuła się raźniej.
Zadowolona nuciłam jakąś piosenkę, którą wczoraj usłyszałam w radiu w drodze do domu. Gdy wyłączyłam żelazko, usłyszałam chrupot zamka w drzwiach.
- Gabi?
- To ja! Nie atakuj!- wrzasnęła.
Zachichotałam.
- Gdzie żeś była tak długo? Opowiadaj!
- Czy ja wyczuwam w salonie perfumy twojego kochasia?- spytała oskarżycielsko.
- No… był na chwilę u mnie- przyznałam, wchodząc za nią do salonu z dwoma filiżankami kawy.
- Mam nadzieję, że nie robiliście tutaj nic nieprzyzwoitego.
- Skąd ten pomysł niby?- udawałam niewiniątko.
Usiadłyśmy na podłodze opierając się o kanapę, na której leżał koc, na którym z kolei leżałam ze Zbyszkiem.
- Byłaś w kinie z Homi?
- Tak. A potem zabrał mnie do parku… Miał szampana! Całowaliśmy się praktycznie przez cały czas… I ani razu nie pomyślałam o Grzesiu. To dziwne.
- Raczej normalne. Byłaś z facetem, którego kochasz. Tak na marginesie z moim bratem. I chyba czuję, że niedługo będzie się szykować kolejny ślub!
- Oj tam, przesadzasz. Nie wiem, czy tak powinno być. Dopiero co zerwałam z Kosą, a już mam kolejnego. Nie chcę wyjść na…
- Spokojnie- opanowałam.- Ważne, że jesteś szczęśliwa. Możesz mi wierzyć, że Grześ niedługo zrozumie, dlaczego odeszłaś od niego.
- Mam nadzieję. Bo… ja nie chce tracić z nim kontaktu. Bardzo go lubię, kocham jak brata. I szanuję. Chciałabym żebyśmy byli przyjaciółmi.
Kiwnęłam tylko głową. Najważniejsze, że moja przyjaciółka i mój kochany starszy braciszek są szczęśliwi. Kosok też ułoży sobie życie z jakąś dziewczyną i będzie git.
Oby to było tak proste, jak się mówi.
***
Kiedy byłyśmy gotowe, wyszłyśmy z mieszkania na trening. Zbyszek już czekał. Wsiadłam z przodu. Siatkarz od razu przywitał mnie szerokim uśmiechem i namiętnym pocałunkiem.
- Uwaga, bo rzygnę ci na tapicerkę!- ostrzegła Gabrysia.
- To będziesz to zlizywać. Adam ci pomoże.
Przyjaciółka tylko pokazała mu środkowy palec. Jechaliśmy w milczeniu. Weszliśmy od tyłu ośrodka, gdzie czekał na nas Mariusz.
- Witajcie! Wypoczęte?
- Jak najbardziej, trenerze- uśmiechnęłam się.
- To dobrze. Od razu zacznijcie biegać dookoła boiska. Powiem, kiedy skończycie.
Kiwnęłyśmy głowami. Odłożyłam torbę na trawę. Byłyśmy już przebrane, więc od razu zabrałyśmy się do roboty. Zbyszek rozmawiał cały czas z naszym trenerem. Nie wiem o czym i po co. Piętnaście minut biegu. Potem ćwiczenia rozciągające. I rozpoczęłyśmy próbę ataku i wystawy. Cenne wskazówki przekazał nam Mariusz i ciekawie patrzył na nasze poczynania. Następnie rzucał nam piłki, a my je broniłyśmy. Na koniec przyszykował nam płotki. I tak dwie i pół godziny treningu minęły. Siatkarz podwiózł nas pod blok i pojechał do siebie.
A my postanowiłyśmy obejrzeć kolejny raz „Zmierzch”. Znaczy ja postanowiłam. Gabi zgodziła się bez marudzenia. Tak oto minęło nam popołudnie. Na obiado- kolację zamówiłyśmy pizzę. Wieczorem Zbyszek napisał, żebym była gotowa jutro o ósmej trzydzieści. Uszykowałam kolejną sukienkę. Co z tego, że jutro miało padać w całym kraju?
Mam nadzieję tylko, że jutrzejszy dzień nie będzie katastrofą.
Stanęliśmy przed domem państwa Bartmanów.
- Na pewno dobrze wyglądam?- spytałam wchodząc po schodach.
- Tak. Poza tym poznasz jeszcze jedną osobę z mojej rodziny.
- Kogo?
- Zbyszek!
Odwróciłam głowę w stronę wysokiej brunetki o zielonych oczach. Znam ją.
- Cześć Majka!- pomachał jej.
Podeszła do nas z wielkim uśmiechem na twarzy. Przytulili się i wtedy Zibi obrócił się w moja stronę. Chwycił mnie za rękę i powiedział:
- Maju, to jest moja narzeczona Ania. Aniu, to moja najbliższa kuzynka Majka- przedstawił nas sobie.
- Miło mi ciebie wreszcie poznać!- ucieszyła się.- Tyle Zbyszek o tobie opowiadał przez telefon… A i teraz Dominika wiele o tobie mówiła.
- Mam nadzieję, że nie przedstawiono mnie w złym świetle.
Mówiłam to wszystko, ale w duchu czułam lekką niechęć. To ta, co myślałam że ma ze Zbyszkiem dziecko...
- Nie martw się- mrugnęła.- No, wchodźcie! Czekamy na was.
- Przyjechałaś z rodzinką? – spytał Zbyszek wchodząc do domu.
- Tak.
W progu powitała nas Dominika a za nią Leon. Jak za każdym razem był naburmuszony na mój widok.
- Cześć Zbyszku!- uściskała go mama, a potem mnie.- Pieknie wyglądasz, Aniu.
- Dziękuję. Ty również.
Skinieniem głowy powitałam Leona. Nawet się nie uśmiechnął.
- Chodźcie, obiad stygnie!
Weszliśmy do salonu, gdzie przy stole siedziała mała dziewczynka, na oko pięć, sześć latek. Miała króciutki czarne włoski. Przy niej stał mężczyzna o brązowych włosach i czarnych oczach. Wysoki, prawie jak Zibi.
- Aniu, poznaj mojego męża Mateusza i córeczkę Zosię.
Z uśmiechem podałam rękę mężczyźnie, a później podeszłam do dziewczynki.
- Cześć, Zosiu. Mam na imię Ania- uśmiechnęłam się i wyciągnęłam dłoń. Śmiało ją ścisnęła i odpowiedziała, sepleniąc:
- Ceść!
Miała donośny głosik. Zbyszek przywitał się z Mateuszem i tatą. Po czym zasiedliśmy do stołu.Nie możliwe, że jeszcze dwa tygodnie temu myślałam o tej małej, jako o jego córce.
- Ile masz latek?- spytałam dziewczynkę.
-Trzy i pół.
- Jesteś już duża.
- Będę więksa! Będę grać w sia-sia-tkówkę.
- To super! Widać rodzina sportowa.
- Podłapała to u Zbyszka, to jego chrześnica.
No, no. Tego o nim nie wiedziałam.
- Twój chłopak bardzo lubi dzieci, co jest mało spotykane- dodał Mateusz.
- Macie już plany na ślub?- zapytała Dominika po obiedzie.
- Właściwie to… mamy ustalony termin- przyznał w końcu siatkarz.
- 17 marzec- dodałam.
- A nie będzie przypadkiem wtedy meczów Plus Ligi?- dopytywał Leon.
- Nie… akurat w ten dzień nie.
- Oczywiście możecie liczyć na naszą pomoc- wtrąciła mama Zbyszka.
- Dziękujemy- odparliśmy.
Usiedliśmy w ogrodzie. Bobek czekał aż wyjdziemy. Gdy mnie zobaczył, przybiegł jak strzała.
- Bobek!- uśmiechnęłam się.- Co słychać, psino?
Jork zaszczekał i dał się pogłaskać. Potem wziął go na ręce Zbyszek i przywitał się z przyjacielem. Usiadłam na huśtawce. Podeszła do mnie Zosia.
- Zobacz! Mam.
Wyciągnęła tłustą rączkę i pokazała mi żółtego kwiatuszka.
- Bardzo ładny kwiatuszek. Gdzie go zerwałaś?- nachyliłam się do niej.
- Tam.
Wskazała piąstką klomb.
- To może pójdziemy zobaczyć, jakie tam jeszcze kwiatuszki rosną?- zaproponowałam.
- Tak! Tak!- wzięła mnie za rękę i w podskokach podeszłyśmy we wskazane miejsce.
Wiedziałam, że wszyscy na nas się patrzą i obserwują podczas rozmowy. Czułam na plecach ich wzrok.
- Wuuuujeeeek!- zawołała dziewczynka.
- Co tam, słoneczko?- odkrzyknął Zbyszek.
- Choć!- rozkazała mała.
Zibi podszedł do nas i kucnął przy małej.
- O co chodzi?
- Mas. Daj Ani.
Podała mu mały bukiecik, który sama zrobiła. Był naprawdę miniaturowy i się rozlatywał. W dłoniach mojego narzeczonego wyglądał jak mała kupka trawy.
- Mam dać cioci Ani?
- Tak!
Kiwnął potakująco głową i podszedł bliżej mnie. Uklęknął.
- Oto moja droga Aniu jest bukiet kwiatów specjalnie dla ciebie- posłał mi perskie oczko.
- Dziękuję- posłałam szeroki uśmiech.
Maja zaczęła klaskać w dłonie, więc wszyscy obecni jej zawtórowali. Bobi zaczął gonić za własnym ogonem.
- Wuuujeeek!- znów krzyknęła.
- Tak, słoneczko?
- Pić.
Wziął ja na ręce i trzymał na lewym boku. Mnie wziął za rękę i podeszliśmy do reszty.
- Uroczo wyglądacie- stwierdziła Majka.
I zaczął się temat dzieci. Padło nawet pytanie z ust Dominiki o naszych planach. Odpowiedział za nas Zbyszek, że na razie się nie spieszymy. W rzeczywistości tak właśnie było. Na razie nie wybiegałam zbyt daleko w przyszłość. Leon nie był już na mnie zły. Ponownie go przeprosiłam. Nawet kilka razy się do mnie uśmiechnął! Byłam w szoku. Poszedł ze mną i Zosią po lody.
- Przepraszam za to, co powiedziałam wtedy w sklepie…- zaczęłam.
- Nie gniewam się. Zwłaszcza, że miałaś rację.
O mało się nie potknęłam o niewidzialny kamień.
- I nie mów mi per „pan”. Po prostu Leon. Chyba, że wolisz „tato”.
- Dziękuję.
I tak to chyba skończył się nasz spór. Nie wiem, kiedy zmienił zdanie na mój temat. Za to z Majką i jej rodziną dogadywałam się doskonale! Mamy wspólne tematy. Poza tym są bardzo mili. Mateusz gra w kosza. Widać, że są kochającą się rodziną. Zosia bardzo mnie polubiła, z wzajemnością z resztą. Nawet stwierdziła, że jesteśmy „jej najlepszymi wujkami i ciociami”. Także mam powód do dumy. Przyjechali do rodziny Bartmanów na dwa dni. Mieszkają dwadzieścia kilometrów od Warszawy. Pogratulowali Zbyszkowi złotego medalu na LŚ. I pocieszali, że IO jeszcze będą nie jedne i zdobędzie medal. Gdy dowiedzieli się, że jestem psychologiem siatkarzy i prywatnym Zbyszka, żartowali, że jesteśmy papużki nierozłączki. Koniecznie chcieli wiedzieć w jaki sposób się poznaliśmy.
- A więc to był czysty przypadek- stwierdziłam.- Mój chłopak Michał miał wypadek samochodowy… I wtedy Zbyszek podwiózł mnie do szpitala…
- Nie miałem wyjścia. Płakałaś strasznie. A poza tym nie zostawiam na lodzie kobiet potrzebujących pomocy- wzruszył niby to obojętnie ramionami.
- Ale ty szlachetny- zadrwiłam. Po czym wróciłam do opowieści.- Następnie okazało się, że Zbyszek będzie grał w Resovii, gdzie ja miałam pracować.
- Nie raz się spotykaliśmy- kontynuował Zibi.- Od pierwszej chwili mi się spodobała. Jej charakter, który później odczułem na własnej skórze, pchał mnie w jej stronę. Wiem, jak to brzmi. Nie śmiać się! Ale to prawda. Zaczęliśmy się przekomarzać…
- Gargamelu- zachichotałam.
- No i moja Żmija- odparował. – Teraz się z tego śmiejemy, ale wtedy to był koszmar. Ona normalnie jakby mnie śledziła!
- I kto to mówi? To ty nie dawałeś mi spokoju- wycelowałam w niego palcem. Wszyscy słuchali ze śmiechem naszej opowieści.
- I dobrze, że ci nie dałem uciec- mrugnął.
- No. Siatkarze, w tym Zbyszek, wyjechali do Spały. Ja dostałam propozycję ich psychologa troszkę później. Oczywiście się zgodziłam. Musiałabym być nienormalna! Chociaż, teraz jak tam myślę, to ja byłam nienormalna, że się zgodziłam jechać! Z nimi nie można nic na poważnie! No po prostu nie wiem, jak ja z nimi wytrzymałam te miesiące- zaśmiałam się głośno.
- Wytrzymałaś, bo ja tam byłem- wyszczerzył się.
- No tak, teraz cała zasługa spłynie na niego- przewróciłam oczami.
- Tak naprawdę dzięki tobie miałem siłę do trenowania. Obiecałem ci złoto i złoto otrzymałaś. Ja słów nie rzucam na wiatr!
- Zauważyłam.
Aż przypomniała mi się wczorajsza noc. Lekko się zarumieniłam.
- Zostawiłaś Michała?- zdziwiła się Majka.
- Inaczej rzecz biorąc… To raczej on mnie. Miał zanik pamięci… Walczyłam o to, żeby mnie sobie przypomniał. Ale on nie walczył. Nie chciał. A ja nie mogłam przy nim być, musiałam poświęcić się swojej pracy.
- Czego teraz nie żałujesz- dodał Zbyszek.
- Nie. Raczej nie.
- Na początku bardzo mnie wkurwia… wkurzała- poprawił się, bo Zosia słuchała.- Ale z biegiem czasu zmieniłem zdanie. Bardzo długo zajęło mi jej poderwanie. Zmieniłem taktykę. Az w końcu zaowocowało to moim sukcesem- wyszczerzył się.
- Moim własnym też.
Na potwierdzenie tych słów dał mi całusa w policzek.
Słuchacze przyznali, że to bardzo interesująca historia. Zosia za bardzo nie wiedziała, co się dzieje, ale zaczęła klaskać. Wieczorem zrobiliśmy grilla. Z domu Bartmanów wyjechaliśmy około dziewiątej wieczorem. Najbardziej rozstanie przeżywała Zosia.
- Ale nie pojedziecieee?- spytała, gdy mama niosła ją do łóżeczka.
- Dobranoc, skarbie- ucałował ja w policzek Zbyszek.
- Pa pa- pomachałam jej.- Słodkich snów.
Zosia niestety nie chciała spać i kazała nam do niej przyjść. Więc usiadłam przy niej na łóżku, Zbyszek zajął krzesło. Pogłaskałam ją po główce. Mała chwyciła Bartmana za rękę.
- Zaśpiewasz mi wujkuu?- spytała go.
- Oczywiście.
- Ciociuuu ty tez!
- Dobrze.
I razem zaśpiewaliśmy jej kołysankę. Długo się wierciła. W końcu musiałam się przy niej położyć. Przytuliłam ją i o mały włos razem z nią nie usnęłam. Gdy zasnęła głęboko, Zbyszek pomógł mi wyjść z łóżka. Pożegnaliśmy się z rodziną Bartmanów i wyjechaliśmy do Rzeszowa.
- Dziękuję- powiedziałam.
- Za co, słońce?
- Za to, że mogłam poznać twoją rodzinę.
Kiwnęłam głową. Droga powrotna zajęłam nam mniej czasu. Drogi były niemal puste, nie było korków i jechało się nawet 140/h. Zibi upierał się, że weźmie mnie do siebie. Wysłałam więc Gabi sms, żeby na mnie nie czekała. Odpisała, że to nawet dobrze, że nie wracam na noc. Pewnie jest z nią mój ukochany braciszek.
Gdy dojechaliśmy do apartamentu Zbyszka, byłam prze szczęśliwa. Od razu położyłam się spać. I w jego ramionach zasnęłam.
Kolejne dni mijały szybko. Moje życie przez tydzień składało się tylko z: treningów, jedzenia, spania, krótkiej rozmowy ze Zbyszkiem przez telefon i biegania. Załatwiłam sobie pracę w Resovii i oficjalnie jestem ich prywatnym psychologiem. Zbyszek wpadał na moje treningi. I tylko wtedy tak naprawdę się widzieliśmy. Potem wpadliśmy na pomysł, że będziemy razem biegać po parku Rzeszowskim. Więc wieczory spędzałam z nim na joggingu. Z Gabrysią coraz lepiej się grało. Ataki jej wychodziły, mój flot stał się dużym zagrożeniem dla przeciwnika, przyjęcie i obronę miałam w jednym paluszku. Mariusz okazał się bardzo dobrym trenerem, statystykiem i psychologiem w jednym. Narzucił nam odpowiednie jedzenie i pomagał we wszystkich problemach. Czekał nas pierwszy i ostatni w tym roku turniej siatkówki plażowej. Raz Igła wpadł do nas na trening. Dopingował nas jakbyśmy co najmniej finał Mistrzostw Świata grały. Co do Gabrysi i Adama… Można tylko wzdychać. Są parą. Widać, ze kochają się bardzo. Uwielbiają się przekomarzać i udowadniać, kto ma rację. W jednej chwili się kłócą, w drugiej się godzą. Czasem mam dość patrzenia na nich. To prawda, że to ja im pomogłam w byciu razem… ale chyba pomału zaczynam tego żałować. Homi spędza u nas większość czasu! Moje i Gabrysi mieszkanie stało się mieszkaniem moim, jej i jego. Zaproponowałam, aby i Zibi się wprowadził, wtedy będziemy jak jedna, wielka rodzina! Ale Gabi tylko posłała mi wzrok, typu: „oszalałaś? Może chcesz jechać do szpitala?”. Żaliłam się codziennie Zbyszkowi. A on proponował, żebym się do niego wprowadził i zostawiła Gabrysi mieszkanie. Zawsze odpowiadałam, że się zastanowię. W sumie to nie byłby taki głupi pomysł! Ale wciąż coś jeszcze mnie trzymało w tym mieszkaniu. Może to, że spędziłam tam z nim najlepsze chwile?
Zbyszek ze swoimi przyjaciółmi po fachu (mówiąc dokładniej kolegów z drużyny, którzy byli i moimi przyjaciółmi) zaczął już treningi. Adam znalazł sobie pracę w samym centrum Rzeszowa. Robił za kelnera w jakiejś restauracji. Ja sama nie miałam czasu na pracę. I musiałam czekać na Plus Ligę. Gabrysia nadal pracowała w swojej restauracji. Ja poświęciłam się treningom. I ojcu.
Marek niestety znów miał problemy z sercem. Bardzo się przestraszyłam, kiedy Wera zadzwoniła do mnie w czwartek wieczór i oświadczyła, że Marek leży w szpitalu. To była jedyna chwila, kiedy mogłam położyć się ze Zbyszkiem na kanapie u mnie w salonie, gdzie nie było moich dwóch współlokatorów. Zerwałam się szybko i Zbyszek zawiózł mnie do szpitala. Weszliśmy razem. Tata miał robione badania. Homi został powiadomiony i również przyjechał. Oczywiście tata uważał, ze to nic takiego i szybko wyjdzie. Niestety rzeczywistość była całkiem inna. Musiał zostać w szpitalu na kilka dni. Tamtej nocy zostałam z nim. A Zibi razem ze mną. Rano poszłam na trening, a Adaś został przy tacie. Wieczorem byłam tak wykończona, ze ledwo moja głowa dotknęła poduszki, a już odpływałam w krainę snów.
Zrobiłam badania i prześwietlenie nogi. Nie chciałam tego robić, ale Zbyszek się upierał. I kiedy wyniki wyszły bardzo dobre, już nie narzekał na to, że gram. Bo nie raz jeszcze się o to sprzeczaliśmy.
Odwiedziłam moich przyjaciół z Młodej Sovii. Szymek był w niebo wzięty, ze do nich przyszłam. Nawet zagrałam. Nie mieli treningów, ale niektórzy przyszli pograć dla zabawy. Wieczorem poszłam z nimi na pizzę. Nie powinnam jej jeść, zwłaszcza teraz. Ale jeden kawałek nie zaszkodził. Mariusz może się o tym nie dowiedzieć. Gabrysia dostała sms od trenera, żebyśmy następnego dnia wpadły do baru, gdzie był „mój barman”. I tak kolejny dzień spędziłam. Następny tydzień był bardzo pracowity. Mariusz zwiększył ilość treningów. Dwa na dzień plus prywatne bieganie. Weekend nam darował i mogłyśmy odpocząć. Tylko wtedy miałam całe dwa dni dla mojego narzeczonego, przyjaciół i rodziny. Marek wyszedł ze szpitala. Dopóki tam leżał, zaraz po treningach chodziłam zanieść mu jakieś ciasto, jabłka, czy banany, które uwielbiał. Zawiozłam go samochodem Zbyszka do domu. Tata się śmiał, że ma dobrego zięcia. Co z tego, ze jeszcze to nie jest jego zięć? Wszyscy truli mi dupę, że muszę zacząć myśleć o sukience ślubnej. Ale ja już miałam coś upatrzonego. I to wcale nie ze sklepu! Odwiedzając pod koniec drugiego tygodnia tatę, weszłam do sypialni, gdzie kiedyś dzielił ją z mamą. Teraz zrobił drugą dla niego i dla Weroniki. D tamtej prawie nie zaglądał. Wiem dobrze, że nadal ją kocha, chociaż jej nie ma. I Wera o tym dobrze wiedziała. Otworzyłam więc szafę mamy i wyjęłam ogromny, czarny pokrowiec. Wyciągnęłam z niego białą suknię ślubną. Zawsze mi się podobała. Bez ramiączek… Na zdjęciach mama ślicznie w niej wyglądała. Więc postanowiłam sprawdzić, czy się w nią zmieszczę. Figurę miałam właśnie po mamie, więc powinna wejść. Powiesiłam ją na drzwiach szafy i usiadłam na wielkim łóżku. Przypomniał mi się dzień, kiedy rozmawiałam z mamą w tym pokoju. Siedziała właśnie w tym miejscu, gdzie teraz ja i patrzyła na mnie, jak oglądam sukienkę.
- Mamo, ile miałaś wtedy lat?
- Dwadzieścia trzy- odpowiedziała z uśmiechem.
- Piękna sukienka!- zachwycałam się. – Czy będę mogła ją pożyczyć na swój ślub?
Mama roześmiała się głośno.
- Córcia, oczywiście! Będziesz w niej pięknie wyglądać, gdy postanowisz wyjść za swojego księcia z bajki…
- A tato jest dla ciebie księciem?
- Tak.
- Jak poznałaś, że to on? Ten jedyny?
- Po prostu to czułam- pogłaskała mnie po policzku.- Powiem ci. Zdradzę ci sekret. Kiedy położysz się obok tego mężczyzny czujesz, że jesteś na właściwym miejscu. Gdy cię przytuli, będziesz wiedziała, że pasujesz idealnie do jego ramion i dłoni.
- Długo czekałaś na tatę?
- Nie. Poznaliśmy się podczas osiemnastki mojej koleżanki.
- A skąd masz tę suknię?- nadal zachwycałam się piękna biele i krojem.
- Kupiła mi ja twoja babcia i dziadek.
- Myslisz, że będę mogła ją kiedyś włożyć?
- Kiedy będziesz gotowa.
Teraz, patrząc na sukienkę, byłam jeszcze bardziej wzruszona. Mama chciałaby, żebym ją założyła. Nie mam tylko welonu i butów. Przymierzyłam ją. Pasowała idealnie. Obiecałam sobie, że zaniosę ją do pralni, gdzie odpowiednio się nią zajmą, aby nadać jej jeszcze większego blasku. Była zakurzona i troszkę brudna, a mimo wszystko piękna. Odłożyłam ją na miejsce i cicho wyszłam z sypialni.
Pod koniec tygodnia dostałam z Gabrysia od trenera specjalne stroje wyjazdowe i do gry. Wyjeżdżaliśmy w poniedziałek samochodem Mariusza. Niedzielę spędziłam tylko i wyłącznie ze Zbyszkiem u niego w mieszkaniu. Przygotował kolację (przy świecach!!). Cieszyliśmy się sobą póki mogliśmy. Rano, gdy mnie odprowadzał pod budynek Resovii, płakałam. Przez troszkę ponad tydzień nie będę go widziała! Jemu samemu było bardzo smutno i też popłynęły łzy.
- Widzimy się za tydzień, kochanie- obiecał, ocierając moje policzki.
- Wiem. Ale to tak strasznie długo!- westchnęłam, próbując się uspokoić.
- Skarbie, graj jak najlepiej. Ja zawsze będę z tobą- pocałował mnie namiętnie.
Mariusza jeszcze nie było. Ale Gabi i Adam również się żegnali. I również płakali. Stałam ze Zbyszkiem obok samochodu, pod wielkim dębem.
- Aniu, tylko proszę… uważaj na siebie, dobrze? Uważaj na nogę.
- Obiecuję.
Przeczesałam mu palcami włosy, które tak kochałam. Patrzyłam cały czas w oczy.
- A ty obiecaj mi, że będziesz dzwonił wieczorami, dobrze?
- Codziennie będę o tobie myślał- obiecał.
Wtedy przyjechał Mariusz. Wysiadł z samochodu i wpakował nasze torby do bagażnika. Potem wsiadł i schował się w szoferce czekając, aż skończymy się żegnać.
- Szkoda, że musimy jechać aż na drugi koniec Polski. A potem na inny kontynent.
- Cokolwiek się stanie, jestem z tobą- mówił o turnieju.
- Postaram się wygrać go dla ciebie.
- Nie rzucaj słów na wiatr, kochana- założył mi czułym gestem kosmyk włosów za ucho.
- Ty możesz, a ja nie?- podniosłam brew.
- Tak- uśmiechnął się i mnie pocałował.
Gabrysia już miała odchodzić do samochodu trenera. Ale jeszcze coś mówiła do Adama.
- Zbyszek.
- Tak?
- Pocałuj mnie.
Mówiłam poważnie. Więc podszedł do mnie. Cofnęłam się pod drzewo i czekałam. Ale on pomału szedł w moim kierunku. W końcu chwycił mnie za nadgarstki i przygwoździł moje dłonie do pienia drzewa, nad moją głową. Muskał przez chwilę nosem mój policzek. Okładał pocałunkami moja szyję. Az w końcu wpił się w moje usta. Przywarł do mnie tak, że niemal się z nim stopiłam w jedno. Gdyby nie ubrania, które nas dzieliły, nie wiem co by się stało. Całował mnie tak, jak nigdy. Z taką zachłannością… ostatni raz tak było, gdy przybiegłam do jego mieszkania po długim rozstaniu przez tamtą Ankę. Puścił mnie wtedy, gdy zabrakło mu tchu. Odsunął się na kilka centymetrów. Teraz poczułam, jak bardzo przyciskał mnie swoim ciałem do drzewa. Zarumieniłam się, gdy pomyślałam, ze inni to widzieli. Rozejrzałam się prędko. Oprócz nas nikogo nie było. Adam czekał na mnie by się pożegnać. Trzymając za rękę siatkarza, podeszłam do niego. Był w szoku?
- Coś się stało?
- To było dopiero... - szepnął z otwartą buzią.
- Zamknij usta, bo ci muchy wlecą- powiedziałam i ręką mu pomogłam w tym.
- Lata praktyki. A właściwie to miesiące praktyki- mrugnął do mnie Zbyszek.
Wyszczerzyłam się. Dobrze, że tylko mnie zaliczał do praktykowania „takich pocałunków”. I wielu innych pieszczot. A ile było kobiet przede mną, które całowały te piękne wargi i mięśnie? Na sama myśl mam ochotę je udusić.
- No, braciszku… opiekuj się moim mieszkankiem. I nie zdemoluj mi go! Nie burz ścian, nie wyrwij podłogi, nie oblej kanapy, nie potłucz garnków. A, i uważaj na mój ulubiony kubek!- wyliczałam na palcach.
- Spoko, siostra. Wszystkim się zajmę.
Przytulił mnie bez ceregieli. Tak nagle, że aż się przestraszyłam. Dałam ostatniego całusa Zbyszkowi i weszłam do samochodu.
- Jedziemy?- spytał Mariusz.
- Tak, panie trenerze!- krzyknęłyśmy.
I z piskiem opon opuściliśmy parking.
-----------------------------------------------------------------
Dobry xd
Także jest kolejny rozdział...
Weekend. Wreszcie! Boże, jak ja cholernie potrzebowałam chociaż jednego dnia wolnego... Ale jutro znów trzeba się uczyć bo od poniedziałku codziennie jakieś kartkówki ;_;
Postaram się jutro dodać następny rozdział ;p
Dzięki za komentarze i wyświetlenia ;**
Ps. Przepraszam za błędy..
lubię to że czasem mam zaległości na Twoim blogu, bo wtedy sobie czytam i czytam, i czytam.. już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :* :)
OdpowiedzUsuńHaha to się cieszę ;)
UsuńFajny, fajny :3 czekam na następny :D
OdpowiedzUsuń