wtorek, 29 lipca 2014

LXXIX



Teraz siedzę w samolocie. Udało mi się załatwić bilet na następny dzień. Wciąż miałam przed oczami te ostatnie obrazy…
Wszystko działo się tak szybko! Krzyknęłam na jego widok i uciekłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, wyjęłam torbę i wpakowywałam do niej wszystko jak leci. Oczywiście Zbyszek próbował ze mną rozmawiać, ale wtedy na ratunek przyszli mi inni siatkarze. Igła wszystkich przegonił a sam cicho zapukał. Wpuściłam go i przez całą noc płakałam na jego ramieniu. Chyba tylko do niego teraz miałam największe zaufanie… Ze zmęczenia zasnęłam w jego ramionach. Kiedy się obudziłam siedział obok z talerzem mleka i płatkami. Uśmiechnął się do mnie, ale ja patrzyłam tępo na niego i na wszystko. Mogło się zdawać, że patrzyłam nie na niego ale przez niego, jakby w przestrzeń…
Załatwił za mnie każdą sprawę. Poinformował trenerów, że wyjeżdżam. Powiedział mi, że powiedział im, że mam ważną sprawę rodzinną. Zastępca znalazł się szybko. Nie znałam tego gościa.
Pożegnałam się z siatkarzami. Krzysiu odwiózł mnie w towarzystwie Nowakowskiego na lotnisko. Nie zawiadamiałam o moim powrocie przyjaciółki i taty. Zibi dzwonił do mnie non stop. Nieodebranych połączeń miałam aż 33. Potem zwyczajnie wyłączyłam komórkę.
- Proszę zapiąć pasy. Podchodzimy do lądowania.
Ledwo to usłyszałam. Siedziałam cały czas w jednej pozycji przez te godziny i wpatrywałam się w jeden punkt nad głowami ludzi. Miejsce miałam przy oknie, jednak po półgodzinnym locie poprosiłam miłą, starsza kobietę abyśmy się zamieniły miejscami, ponieważ mi niedobrze. W rzeczywistości źle się czułam. Tak jakbym miała klaustrofobię. Także teraz siedziałam od strony przejścia.
Nagle poczułam, że samolot lekko przechyla się do przodu. Lądujemy. Uszy mi się zatkały więc mimowolnie, i choć tego nie chciałam, otworzyłam usta aby mi się odetkały. Pomogło.
Dziesięć minut później wyszłam z samolotu i stanęłam przed budynkiem lotniska.
- Ania! Jesteś!
Spojrzałam do góry. Przedzierała się do mnie Gabrysia.
- Co tutaj robisz?- spytałam nieobecnym głosem.
- Grzesiu do mnie wczoraj zadzwonił, że wracasz do Polski… - przyjrzała mi się uważnie.- Uprzedził, że nie wyglądasz za dobrze… Ale to co zobaczyłam, można tylko nazwać „cholernie koszmarnie!”. Wyglądasz jak chodzący trup! Co się stało? - mówiąc to, skutecznie pchała mnie do przodu na parking. W końcu doszłyśmy do jej samochodu.
Zaraz. Jej samochodu?!
- Kogo to auto?- zapytałam podnosząc wzrok na granatową Pandę.
- Moje- wyszczerzyła zęby.- Podczas twojej nieobecności udało mi się znaleźć dodatkową pracę w restauracji i, w co nadal nie wierzę, udało mi się kupić samochód! Czyż nie jest piękny?!
Wyraźnie była dumna z siebie. Z czułością pogłaskała dach Pandy. Zobaczywszy moją minę ( której chyba nie miałam ) od razu przestała.
- Dobra… jedziemy do domu! Wsiadaj do mojej laleczki- uśmiechnęła się. Moje rzeczy wrzuciła na tylne siedzenia.
Przez całą drogę bacznie mi się przyglądała.
Podróż zajęła pół godziny. Zaparkowała samochód w pobliżu naszego mieszkania. Z początku nawet nie zauważyłam, że już stoimy. Dopiero kiedy zapukała w moją szybę, ocknęłam się.
-Żyjesz ty w ogóle?- zapytała przytrzymując mnie za ramię gdy wysiadłam, bo zawróciło mi się w głowie i o mały włos a wyrżnęłabym na chodnik.
Kiwnęłam tylko głową. Wzięła moją torbę i udałyśmy się w stronę naszego bloku. Gdy weszłyśmy do środka spojrzałam tylko na schody. Odechciało mi się tam wspinać. Istny koszmar. Czuję, że nie dam rady wejść na odpowiednie piętro.
- Jest winda- pocieszyła mnie zobaczywszy moja minę.
- To dobrze.
Weszłyśmy do windy. Nacisnęła numer 6. Jechałyśmy niecałe cztery minuty. W końcu wyciągnęła klucze i otworzyła nasze drzwi. Wpuściła mnie pierwszą.
Weszłam, ściągnęłam powoli buty i odłożyłam szery sweterek na półkę. Moje ruchy były tak powolne, że można by mnie uznać za chorą umysłowo. Udałam się do salonu. Usiadłam na kanapie i zamknęłam oczy. Byłam wykończona… Do oczu napłynęły mi łzy. Teraz już nie muszę udawać. Teraz mogę płakać.
I zaczęłam łkać. Poczułam czyjeś dłonie na moich kolanach. Otworzyłam oczy. Klękała przede mną Gabrysia i z niepokojem patrzyła na mnie.
- Chcesz o czymś porozmawiać? Kochanie… nie płacz. Wszystko… się ułoży… Pomogę ci!
Uspakajała mnie. Ale widząc, że nic to nie daje po prostu mnie do siebie przytuliła, siadając obok na kanapie.
- On… Gabi… - nie mogłam nic powiedzieć bo w gardle zrobiła mi się wielka gula.
Próbowałam ją przełknąć, ale ona nie chciała zniknąć. Gabrysia głaskała mnie po włosach tuląc do siebie.
- Ciii… spokojnie, Aniu. Spokojnie…
Kołysała mnie w ramionach aż w końcu przestałam płakać i zasnęłam.


***

Obudziłam się następnego dnia. Spojrzałam na zegarek dokładnie o godzinie 09.00. Słyszałam Gabrysię, która krzątała się w kuchni. Nie poszła do Resovii?
Niewiele myśląc wstałam z kanapy. Przykryta byłam ciepłym kocem a pod głowa miałam ulubioną poduszkę. Wyszłam do kuchni. Gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się i podeszła.
- Jak się czujesz?- spytała, chwytając moje dłonie w swoje. – Zaraz będzie śniadanie.
- Ile spałam?- zapytałam nieprzytomnie.
- Jakieś 19 godzin.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Nie dziwię ci się… byłaś mega zmęczona!
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam i usiadłam przy stoliku.
- Będziesz jajecznicę?- znów posłała mi promienny uśmiech.
Przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie. Po kilku sekundach dotarło do mnie, że o coś się mnie pytała.
- Mówiłaś coś?
- Czy będziesz jajecznicę- powtórzyła spokojnie.
W sumie mogłabym coś zjeść. Ale nie jestem głodna. Najchętniej położyłabym się z powrotem spać.
- Nie jestem głodna…
Zrobiła minę jak Marek, kiedy to samo rano mu mówiłam.
- Musisz coś jeść, Anka! Chcesz umrzeć z głodu? Ja ci na to nie pozwolę! Będziesz jadła jajecznicę. Mojej roboty.
Nie miałam nic do gadania więc po prostu poszłam do łazienki. Byłam jak cień. Nieobecna a jednocześnie obecna. Stanęłam przed lustrem. Kiedy zobaczyłam swoje ‘siano’ na głowie, aż się wzdrygnęłam. Szybko przeczesałam włosy. Umyłam zęby a potem twarz. Wszystko robiłam machinalnie. Nie zastanawiałam się nad tym, co robię w tej chwili. Przerwało mi pukanie do drzwi.
- Chodź na śniadanie…
Nie odezwałam się. Ale po wypłukaniu ust otworzyłam drzwi i wyszłam. Czekała na mnie w korytarzu przyjaciółka i patrzyła na mnie zmartwionym spojrzeniem.
- Już- odpowiedziałam i znów udałam się do kuchni.
Weszła za mną. Usiadłyśmy na ‘swoich’ miejscach przy malutkim stole. Na talerzykach było usmażone jajko z szynką ogródkową. W kubku stała kawa. Napiłam się łyk. Ale nie smakowała jak chciałam. I to nie przez to, że umyłam zęby i straciłam smak. Po prostu nie czułam nawet ładnego zapachu. Zasmuciłam się.
- Coś się stało? Nie smakuje ci?- od razu zareagowała Gabi.
- Nie, nie… wszystko okej.
Nie wiem, czy wie, że kłamię. Ale po chwili wróciła do swojej jajecznicy. Może wreszcie nauczyłam się kłamać? Albo po prostu uwierzyła, bo tak często to mówię… aż w końcu te słowa przechodziły gładko. A minę zawsze miałam tępą (zwłaszcza ostatnio), więc może…
- Opowiesz mi, co tam się stało?- zapytała ostrożnie.
Westchnęłam. Od kilku minut grzebałam widelcem w jajku.
- Dzwonił do mnie Krzysiek… Przestraszył się bo nie odbierasz telefonów.
Teraz sobie przypomniałam, że wczoraj nie wyciągnęłam nawet komórki i jej nie włączyłam.
- Telefon jest w torebce.
Będę musiała do niego oddzwonić i powiedzieć, że wszystko w porządku.
- Nie powiedzieli ci? Naprawdę muszę ja to robić?- skrzywiłam się.
- Chce usłyszeć twoja wersję.
Westchnęłam i odłożyłam narzędzie, którym się bawiłam od dłuższego czasu. Opowiedziałam jej wszystko. Mówiłam tak cicho, że musiała nachylić się przez cały stół. Po policzkach spływały łzy.
Bolało mnie to, co mówiłam. A raczej te wspomnienia. Jego twarzy, rozpiętej koszuli… wzroku Aśki… Wszystko to cholernie bolało.
- Rano próbował ze mną jeszcze rozmawiać, ale uciekłam.
- Co za drań…- przeklęła przyjaciółka.- Ale ty się Anka nie załamuj… tylko niech ja go spotkam… nogi z dupy powyrywam! Cholera jena!
Opuściłam głowę i wytarłam łzy. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas. Nad tym będę musiała jeszcze trochę poćwiczyć.
- Nie idziesz do pracy?- spytałam obojętnie.
- Idę, idę… chociaż… może wzięłabym kilka dni wolnego? Co ty na to? Posiedziałybyśmy razem, poszły na zakupy, na spacer…
- Nie mam ochoty- powiedziałam oschle.
- Na pewno?
- Idź, zarabiaj na życie- stwierdziłam kolokwialnie i odeszłam od stołu.
- Już nie jesz?- zdziwiła się, bo raczej nawet nie zaczęłam.
Kiwnęłam przecząco głową. Mam nadzieję, że się na mnie nie obrazi. Ale ja na serio nie mogę nic przełknąć. Siadłam na kanapie i włączyłam telewizor. Oczywiście na kanale Polsatu Sport. Wpatrywałam się tępo w ekran. Po kilku minutach weszła przyjaciółka i z troską na mnie spojrzała.
- Na pewno mogę iść? Nie chcesz żebym została?- w jej głosie również dało się słyszeć niepokój.
- Idź, idź…
Na wypadek, gdybym jej nie przekonała podłączyłam się uśmiechem. Automatycznym uśmiechem, który zawsze w pomocy mi służył.
- Okej… ale jakby co, to dzwoń!- Pogroziła mi palcem.
Skinęłam głową. I wyszła. A ja znów odwróciłam wzrok na telewizor. Teraz były wiadomości.
- Dziś nasi siatkarze będą uczestniczyć w uroczystości otwarcia IO w Londynie. Jak sami stwierdzili, są szczęśliwi i mają wielkie nadzieje na te rozgrywki. To wielka szansa dla całej drużyny…
Przełączyłam.
Nie mogłam słuchać Swędrowskiego i jednocześnie widzieć ich twarze. Tylko chyba ja wiedziałam, że udawali wesołych. Tak naprawdę każdy z nich pod tą maską ukrywał grymas bólu.
Teraz przypomniałam sobie o telefonie. Więc podeszłam do szafki i wzięłam torebkę. Znów usiadłam na kanapie. Wyjęłam komórkę i ją włączyłam. Powitała mnie wesoła muzyczka, która tak mi się podobała… kiedyś. Teraz niezmiernie raniła moje uszy, więc przyciszyłam telefon. Po chwili przyszły smesy. 22 nieodebrane połączenia od Krzyśka, 15 nieodebranych od Zbyszka, plus około dziesięciu esemesów od obu. Nawet Grzesiu i Ziomek próbowali się do mnie dodzwonić.
„Anka jak tylko dolecisz do Polski, zadzwoń!”- to była wiadomość od Igły, który bardzo się martwił.
„Aniu to nie było tak jak myślisz! Chcę ci to wszystko wytłumaczyć… proszę oddzwoń…”- to był Zibi.
„Anka zadzwoń! Uduszę cię po prostu!”- to znów Igła.
I wiele innych i jednocześnie podobnym wiadomości przysłali mi siatkarze. Westchnęłam. Nagle telefon zaczął dzwonić. Zaskoczona tym, machinalnie odebrałam.
- No! Wreszcie… Wiesz, jak ja się martwiłem?! Anka, jak mogłaś nie zadzwonić?! Zostawiłem ci ostrzeżenia! Już miałem na policję dzwonić… Halo?
- Cześć, Krzysiu- powiedziałam smutno.- Doleciałam. Jestem u siebie.
- To dobrze- wyraźnie mu ulżyło.- Pytałem się Gabi o ciebie, ale obiecała, że oddzwonisz. Więc czekałem… Jak się czujesz?
- Jest ok.
Oczywiście to były bzdury.
- Dobrze wiem, że nic nie jest okej i nie czaruj mnie tutaj… Przykro nam, że nas opuściłaś. Ty wiesz kogo nam przysłali?!
- Nie.
- Facet jest gruby i łysieje… nosi okulary te wiesz, te grube bryły… I nie ma w ogóle poczucie humory!- oburzył się.- Skazałaś nas na wieczną nudę.
- E, tam! Na pewno nie jest taki zły…
- Nie jest zły?! Dziewczyno… Sto razy woleliśmy ciebie i te twoje głupie żarciki i mądrości - też głupie tak na marginesie, niż tego starego zgorzkniałego dziadka- marudził.
- Jakoś przetrwacie…
- Jaaasnee, dzięki tobie- zakpił.
- Musiałam… przeproś ich jeszcze raz ode mnie- powiedziałam smutno.
- Zbyszek się o ciebie cały czas pyta. Co mam zrobić? On uważa, że ze sobą rozmawiamy, co właśnie teraz robimy i prosi o informacje. A ja nie chcę go oszukiwać.
- Mów co chcesz. On mnie już nie interesuje- powiedziałam oschle.
- Dobrze wiemy, że jest inaczej. Rozmawialiście w ogóle?
Kiwnęłam przecząco głową.
- Jesteś tam?
Dopiero teraz się zorientowałam, że nic nie powiedziałam. Przecież on tego nie widział! Idiotka.
- Jestem. Nie, nie rozmawialiśmy.
- A moim zdaniem powinniście.
- Nie wiesz, co widziałam.
- Powiedziałaś mi. Zibi też. Przyznał, że ona tam była ale do niczego nie doszło!
- Kurwa, wszyscy go bronicie! Pieprzona solidarność facetów- wkurzyłam się.- Musze kończyć. Pozdrów chłopaków. I życzę powodzenia.
Rozłączyłam się. Co on sobie myślał? Że tak po prostu uwierzę Bartmanowi na słowo? Po tym, jak mnie okłamał?!
Zdenerwowana poszłam do kuchni. Nalałam soku i wróciłam na swoje miejsce. Napiłam się i położyłam. Zaraz potem zasnęłam.

 "Jest zbyt ciemno. Ta twarz... wciąż ja widzę. Aśka. A za nią Zbyszek. Tylko ja gęś głupia sama stoję. Szłam naprzód po jakiejś drodze. Usłyszałam świst nad głową. Przestraszona skuliłam się. Po policzkach płynęły mi łzy. Gdy podniosłam głowę, zobaczyłam lecące na mnie stado wron. Czarnych, wielkich wron. Głośno krzyknęłam...."





--------------------------------------------------

Hej ;*
Miał być dłuższy... niestety troszkę go skróciłam.

Dziękuję za komentarze, do następnego ;)

poniedziałek, 28 lipca 2014

LXXVIII



Obróciłam głowę.
Jechał samochód. Co wtedy poczułam? Chyba nic. Jedynie ulgę, że moje męki się skończą. W tej sekundzie przed oczami mignęło mi całe życie.
Śmiejąca się mama, zatroskany tata, Gabi i jej wyrzuty, trener i dziewczyny z drużyny, siatkarze… ale chyba nie to było najważniejsze.
Bo najdłużej utrzymywał mi się przed oczami obraz jednej osoby. Zbyszka.
Przez chwilę pożałowałam, że z nim nie pogadałam. 


Samochód zbliżał się z zawrotną szybkością. Przez myśl przeszło mi : „Zaraz zginę…”.
Nie zdążyłam nawet zamknąć oczu. Przemknęły mi słowa mamy: „Musimy doceniać życie, które mamy, a nie ciągle na nie narzekać, bo nie ma niczego nad życie.”
I w tym momencie ktoś chwycił mnie za ramię. A byłam pewna, że zaraz zostanie ze mnie miazga…
- Anka! Ty idiotko! Chciałaś się zabić?!- wybuchnął Bartosz.
Teraz do mnie dotarło, że to on w ostatniej chwili wciągnął mnie z powrotem na chodnik.
- To nie było zamierzone…- zmarszczyłam brwi.
- Patrzcie no! I tak ty to spokojnie przyjmujesz? Że mogłaś zginąć?! – mówił do mnie Krzysiek.- Jak chciałaś się zabić to mogłaś wymyślić inny sposób! Zawału przez ciebie dostanę kiedyś! I kto będzie tak bronił w reprezentacji i Resovii jak nie ja?! Będziesz mnie miała na sumieniu…
- Spokojnie… nie umarłam- mówiłam.
- Ale mogłaś- wtrącił Piter.
- Wiesz jak blisko było?- w głosie Grześka tez słyszałam nutkę irytacji.
- Nic ci nie jest?- zapytał Nowakowski.
- Nie… możemy już iść?
Byli w szoku.
- Tak. Ale jeżeli dalej masz zamiar się zabić, to wracamy!- pogroził Igła.
- Mówiłam, że nie chciałam… przepraszam.
Widocznie moja skrucha ich uspokoiła. Ale nie wiedziałam, że zaniepokoiła.
Ruszyliśmy do tej lodziarni, o której mówił Kurek. Po drodze pilnowali mnie jak psy. Okrążyli z każdej strony i szli w moim tempie. Nie pozwolili się oddalić ani na krok. Dopiero, kiedy kupowałam lody.
- Dwie jagodowe i jedną orzechową- powiedziałam.
Zabrałam i usiadłam przy stoliku.
- Wszystko okej?- zapytał Kosok nieźle chyba go przestraszyłam.
Wszyscy patrzyli na mnie z niepokojem. Właściwie, nie wiem co się stało. Dlaczego wkroczyłam na pasy mimo czerwonego światła? Chyba nie zauważyłam.
- Co się z tobą dzieje, Aniu?- znów zapytał.
Teraz zorientowałam się, że nie odpowiedziałam mu na poprzednie pytanie.
- Przepraszam…
- Dlaczego znowu przepraszasz? Nic się nie stało.
- Jestem trochę skołowana, przepraszam. Ee... znaczy.. nic mi nie jest- uśmiechnęłam się słabo.
Pokiwał nie dowierzając mi głową. Ale już nie pytał. Chyba wszyscy w kadrze wiedzieli o sytuacji między mną a Zbyszkiem. Nawet trenerzy…
Ale to wydarzenie tamtego dnia coś we mnie zmieniło. Zibi jest dla mnie ważniejszy niż bym w tamtym momencie chciała. Może Kubi i Krzyś mają rację i powinnam z nim pogadać?
Właśnie takie myśli chodziły mi po głowie tamtego dnia. Powinnam była to zrobić wcześniej. Może jest na zjawienie się tej dziewczyny jakieś wytłumaczenie? A jeżeli zbyt pochopnie wyciągnęłam wnioski? Może Michał miał racje mówiąc mi, że gdybym wtedy nie uciekła to bym się czegoś więcej dowiedziała. A teraz jest za późno.
Tylko nie rozumiem, dlaczego Zbyszek mi o tym nie powiedział?
Przecież zawsze może na mnie liczyć. Czy te esemesy to były od niej? Te telefony… albo po prostu miał jakiś powód. Tylko dlaczego z tym zwlekał? Pytania nie dają mi odpowiedzi. Więc muszę je jemu zadać. Wtedy wszystko się wyjaśni.
Nagle się uśmiechnęłam. Zapragnęłam jak najszybciej znaleźć się w hotelu, iść do jego pokoju i porozmawiać w cztery oczy.
Tylko czy on by chciał?
A może jest tak, że te wszystkie jego słowa „kocham cie nad życie”, „jesteś moją miłością” były fałszywe?
Nie…
Wciąż miałam przed oczami jego wzrok, kiedy się zderzyliśmy. Patrzył na mnie… z miłością. A może mi się to wydawało? Może po prostu chciałam żeby tak było i sobie to uroiłam? Teraz już wszystko jest możliwe.
Odkąd przyjechaliśmy na lotnisko, uszło ze mnie życie. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Po prostu byłam, jestem pewna, że to koniec „nas” a początek „samotności”.
A ja nie chcę żyć bez niego.
Nie chcę żyć sama. Ale nie chcę żyć ze świadomością, że nic nie zrobiłam dla naszej miłości. O ile to jest nasza miłość a nie tylko moja.
Uwierzyłam w przeznaczenie. Zawsze wierzyłam. A teraz się zawiodłam… chociaż… może właśnie tak ma być? Może mam cierpieć? Tylko czym ja sobie zasłużyłam?
- Hej… ziemia do Anki!- pomachał mi przed oczami swoją dłonią Igła.
- Yy… pytałeś o coś?
Zamrugałam gwałtownie oczami. Wyłączyłam się na kilja minut… ostatnio coraz częściej mi się to zdarza.
- Pytałem, czy ci smakuje- wtrącił Bartosz.
- Jasne, że tak! Miałeś racje Siurak… tutaj są najlepsze.
- Ale nie zjadłaś- pokazał Piotrek na mój wafelek z dwoma gałkami lodów, który nadal trzymałam kurczowo w dłoni.
- Oj… zamysliłam się… przepraszam.
- Możesz w końcu przestać przepraszać?- spytał Grzesiu.
- Ok., już nie będę. Przepraszam.
Westchnęli głośno.
A ja dokończyłam lody (już trochę roztopione) i wstałam zabierając torebkę.
- Dokąd idziesz? Jeszcze nie zjadłem!- zdziwił się Igła.
- Do łazienki. Zaraz wracam…
I poszłam zostawiając ich na chwilę samych.


Grzesiu Kosok.
Poszła do łazienki. A ja miałem złe przeczucia.
- Nie zauważyliście, że ona się dziwnie zachowuje?- spytałem.
- Oczywiście, że zauważyliśmy!- oburzył się Krzysiek- Jej dziwactwo zauważyłby nawet kosmita. 
- Ja się nie dziwię po tym, co zrobił jej Bartman…- zmarszczył nos Bartek.
- On jej nic nie zrobił -zaprzeczył szybko Pit machając energicznie rekami. – To w ogóle jest jedno wielkie nieporozumienie…
- Więc dlaczego z nią nie pogada?!- wkurzyłem się. – Idiota skończony… Przez niego ona wygląda jak chodzący trup…
- Zombie- poprawił mnie Igła oblizując się i zajmując swoimi lodami.
- No to zombie… na jedno wychodzi! Odpowiada jak robot…Ona tak wygląda, a on nie lepiej! Przecież Zibi nie jest w stanie grać na swoim wysokim poziomie! Andrea się wkurza, że Bartman źle gra…
- Tez bym się wkurwił- wtrącił znowu Krzysiek nie tracąc zainteresowania swoimi lodami.
- Pomógł bym im w tym wszystkim się pogodzić.- Powiedział zrezygnowany Piotrek.
- A widziałeś tą Aśkę?- zamrugał oczami Kurek. – Kto by się nie…
- Nie kończ!- przerwał mu Igła, natychmiast podnosząc na niego wzrok znad wafla.- Ja jem.
- Nie ważne jaka ona jest…- Piotr mówił swoje mądrości.- Ważne jak oni się czują i jak mogą sobie spieprzyć życie. Ja nie chcę wiecznie widzieć Anki w stanie: „uwaga jestem trupem. Nie podchodzić!”.
- A ja Bartmana w stanie: „ jak się odezwiesz to dostaniesz w ryj!”- oburzył się Igła.- Z nim nie można normalnie pogadać bo zaraz bym oberwał.
Aż się wzdrygnął.
- Ona o mało nie wpadła pod samochód- przypomniał Bartosz.- Nie jest w stanie normalnie funkcjonować.
- Tego właśnie się obawiałem…- bąknąłem.- Próbujemy ją jakoś poderwać, rozśmieszyć, opiekować się nią żeby wstała na nogi… ale bez jej chęci i bez jej pomocy nie możemy jej pomóc w żaden możliwy sposób.
- Ona nie je- zauważył Igła kończąc jeść wafelek.
- Zbychu też- przypomniałem.
- Albo coś z tym zrobią, albo coś my musimy z tym zrobić- przygryzł wargę Piter.
- Tylko co?- spytałem.
- Najlepiej pozbyć się tej całej Aśki- wzruszył niby obojętnie ramionami libero.
- Ej…- zmarszczył brwi Kurek.
- No chyba mi nie powiesz, że ona ci się podoba!- oburzyłem się.
- Nie jest taka zła…
- A nie zauważyłeś może- wtrącił Pit- że to przez nią wszystko się dzieje?
- Taaa… macie racje. Kuźwa, no!
- Uwaga, Anka idzie- mruknął Igła.
A ja będę musiał poinformować o tym Gabi. I to jak najszybciej!

Anka.
Usłyszałam wtedy końcówkę rozmowy. Mówili o mnie. Mówili, że to przeze mnie się wszystko dzieje. Mieli rację.
- Idziemy?- zapytałam smutno.
- Wszytsko okej?- znów spytał Kosa.
Kiwnęłam głową. Zebraliśmy się i wyszliśmy.
Jeszcze bardziej smutno mi się zrobiło, kiedy zrozumiałam co o mnie myślą. Przeze mnie Zbyszek nie gra dobrze. Cała drużyna na tym cierpi i nie sa już tak mocni jak wcześniej.
Powinnam odejść?
Może powinnam ich zostawić i załatwić kogoś na moje zastępstwo? Moja obecność źle wpływa na wszystkich. Więc odejdę? Może tak mam postąpić? Najlepiej tak by było dla mnie i dla nich. Ciągle w głowie huczą mi słowa Nowakowskiego:
„- A nie zauważyłeś może, że to przez nia wsyztsko się dzieje?”
Nie chcę płakać, bo to prawda. Może od początku powinnam była tutaj nie przyjeżdżać?
Albo w ogóle ich nie poznać… wtedy by mnie nie znali. Mieliby jakiegoś nudnego psychologa, którego Igła ochrzciłby „Pan psycho-fizo” i żartowaliby z niego… a gra wychodziłaby im lepiej niż teraz gdy ja jestem.
A Zbyszek nadal byłby najlepszym atakującym, którego potrzebuje drużyna.
I wtedy właśnie takie mysli przyszły mi do głowy. Pierwszy raz odkąd ich poznałam. Odkąd z nimi pracuję. Wtedy poczułam niepokój.
Wróciliśmy tamtego dnia później niż zamierzeliśmy. Siatkarze ledwo zdążyli na ostatni trening. Następnego dnia był jeszcze jeden poranny. A w piątek poszli na wielkie otwarcie Igrzysk Olimpijskich! Mnie tam miało nie być, co okazało się niedługo potem.
A więc wróciliśmy do hotelu. Autokarem pojechali na lekki trening. A ja zostałam. Musiałam wtedy przemyśleć wszystko.
Gdy wrócili było przed 21.00. Miałam dziś wieczorem pogadać z Bartmanem. Ale postanowiłam dać temu spokój jeszcze dziś. Jutro pójdę przed tym, jak wyjedziemy na otwarcie.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka.

***


Rano w czwartek obudziły mnie promienie słoneczne. Wkurzyłam się, co nigdy mi się to nie zdarzało. Zazwyczaj uśmiechałam się w takiej chwili.
Bo zazwyczaj wtedy spał u mego boku chłopak.
Teraz nie ma nikogo.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Śpisz?
To był Ziomek.
- Nie. Wchodź, wchodź…
Zamknął za sobą drzwi. Przesunęłam się i zrobiłam miejsce na łóżku, żeby mógł usiąść.
- Jak się spało?- zapytał uśmiechnięty.
- Lepiej niż wczoraj.
- Jedziesz z nami na halę?
- No nie wiem… potrzebna będę?
- A kiedy nie byłaś?- spytał.
Fakt. Zawsze cos ode mnie chcą!
- Mogę jechać. Jeśli chcesz.
- No ba! To widzimy się na śniadaniu- mrugnął i wstał. – Co dziś ci przynieść?
- To co zawsze- uśmiechnęłam się.
- Okej… no to zbieraj się!
- Już wstaję.
I wyszedł. A ja miałam nadzieję na lepszy dzień!
Poszłam do łazienki. Związałam włosy w koka i wzięłam szybki prysznic. Potem ubrałam się w czyste ciuchy i umyłam zęby. Na koniec spojrzałam w lustro.
- Dzisiaj z nim pogadam i wszystko sobie wyjaśnimy. A jak nie, to odchodzę. Albo przynajmniej spróbuję… Co tam! Niech ten dzień stanie się lepszym dniem!
Kobieta w lustrze z czarnymi włosami opadającymi na ramiona i świecącymi z podekscytowania niebieskimi oczami szeroko się uśmiechnęła.
-Jezu, ze mną jest coraz gorzej! Ja gadam do siebie…
I znów kobieta przyjęła ten sam wyraz twarzy co wczoraj wieczorem. Strapiona i zrezygnowana wyszłam z pokoju.
Na stołówce czekały na mnie już płatki z mlekiem i uśmiechnięte twarze na mój widok. Zibi nawet nie spojrzał. Siedział smutny i grzebał swoje płatki w mleku.
Dziwne. On to je?
Ale nic nie powiedziałam.
- Dzień dobry- przywitałam się.
- Cześć Anka!- zawołał Kubi.
Już się chyba na mnie nie gniewał.
- Jak się dzisiaj czujesz?- zapytał ostrożnie Możdżonek.
- Świetnie!- uśmiechnęłam się szeroko.
Ale wiedziałam, że wyczuli moją sztuczność. Ostatnio często mnie o to pytali. Nie wiem dlaczego. Może aż tak źle wyglądałam? W sumie jak mogę inaczej wyglądać, skoro tak źle się czuję? A może jednak nie wyczuli sztucznego entuzjazmu? Teraz tak często na ten temat kłamałam, że chyba w końcu się tego naucze.
O czymś jeszcze porozmawialiśmy. Ale po drugim pytaniu nie wiedziałam jakie było pierwsze. W końcu dali mi spokój. Więc jadłam w milczeniu. Chociaż moje jedzenie nie można nazwać jedzeniem. Wzięłam do ust kilka łyżek mlecznej zupy a potem odłożyłam talerz, wstałam i wyszłam.
I tak było codziennie.
Na hali pracowałam z siatkarzami jak należy. Nie pytałam, tylko oni. Ja odpowiadałam. Chyba, że sytuacja wymagała mojego pytania. Ale nie chciało mi się nawet odpowiadać.
Po południu Kurek zaprosił mnie do siebie do pokoju. Byli tam prawie wszyscy siatkarze. Zbyszek nie przyszedł. Kubiak był i kilkoro innych. Z czegoś się śmiali, ale ja nawet nie wiedziałam z czego.
Wahałam się co do decyzji czy odejść, czy zostać.
Nie mogłam ich zostawić. Bo pomimo mojego „stanu” chciałam im pomóc i strasznie się o nich przejmowałam.
Ale z drugiej strony lepiej by było, gdybym wyjechała. Wtedy nie zajmowaliby się mną tylko sobą. Bo to teraz oni są najważniejsi.
Nawet nie wiedziałam, że decyzję podejmę tak szybko.
Teraz, kiedy siedzę w  samolocie i wspominam te dni… uważam, że podjęłam słuszną decyzję.
Bo kiedy oni wszyscy siedzieli u Bartka i Jarskiego w pokoju, ja wstalam i pod pretekstem skorzystania z ubikacji wyszłam. Tak naprawdę chciałam porozmawiać ze Zbyszkiem. Jeżeli coś by się naprawiło, ja zostałabym z nimi.
Niestety cała sytuacja mnie przerosła…
Podeszłam do jego drzwi. Zapukałam. Nie chciałam się odzywać, żeby go nie spłoszyć… Ale on szybko je otworzył.
Tylko, że to nie był on.
Przede mną stanęła Aśka.
- Czego chcesz? Przeszkadzasz nam- powiedziała ostro.
Do moich oczu napłynęły łzy. W uszach usłyszałam szum krwi. Gdy zobaczyła moją minę kpiarsko i z wyższością się do mnie uśmiechnęła.
I zobaczyłam Zbyszka z rozpiętą do połowy koszulą…
Na mojej twarzy był szok, przerażenie… niedowierzanie i ból.
Wtedy to podjęłam decyzję. Wyjeżdżam.




-------------------------------------------------------

Witam ;)
Jak mija dzień? Obiecałam, że będę dodawać często rozdziały. Więc oto pojawił się nowy! 

Mam nadzieję, że się podoba rozdział. Postaram się jutro dodać kolejny :)

Jeszcze raz dziękuję za wyświetlenia, buziaki ;**

niedziela, 27 lipca 2014

LXXVII



Przez cały tydzień nie rozmawiałam ze Zbyszkiem.
Patrzyłam na niego tylko czasami. Nie raz chciał ze mną pogadać, ale nigdy nie miałam czasu. W końcu od kilku dni nic nie robiłam tylko siedziałam w pokoju i robiłam swoje. Schodziłam tylko na stołówkę. Siadałam z nimi i cicho przysłuchiwałam się rozmowom siatkarzy.
Zibi też chodził jak duch. Wszyscy pytali, co się stało? Czy się pokłóciliśmy? Większość chciała skopać Bartmana za to, że jestem teraz praktycznie nie do gadania, nie do żartów. Ta atmosfera udzieliła się prawie wszystkim.
Coraz częściej miałam wrażenie, że Kubiak coś wie. Chciałam z nim o tym nie raz pogadać ale zawsze brakowało mi odwagi. Rozmawiałam z nimi jak robot.

*
 
- Napijesz się kawy? Dobra jest- zapytał Kosa.
- Poproszę.

*

- Wolisz płatki owsiane czy te z owocami?
- Wszystko jedno jakie.

*

- Idziesz z nami na spacer? Będziemy biegać!
- Nie, dzięki. Jestem zmęczona. Nie mam ochoty. Bawcie się dobrze.
Co z tego, że prawie nic nie robiłam? Ale byłam zmęczona. Nie pytali. Nie dociekali. Choć z początku naciskali, żebym powiedziała o co mi chodzi. Ale Krzysiek ich wszystkich odgonił. Przyczepili się do Bartmana. Ale ten sobie z nimi tez jakoś poradził.
Jedyne wsparcie miałam u mojej przyjaciółki, która wszystko wiedziała.
Zadzwoniłam do niej zaraz drugiego dnia i wypłakałam się.
- Możesz powtórzyć?!- zdziwiła się na moje słowa.
- On ma dziewczynę, Gabi…- mówiłam płacząc.- Nic mi nie powiedział!
- Co za drań… cholera zabiję go! Tylko jaką śmierć wybrać? Z pistoletu czy może raczej uduszenie we śnie?... Ale najpierw musiałabym zdobyć zaświadczenia na możliwość przetrzymywania broni… No i musiałabym przylecieć, co nie będzie kłopotem! Jedyny to, że mnie nie przepuszczą przez bramki z pistoletem… Chociaż może jeżeli wytłumaczę im, po co mi on, to raczej się zlitują…
- Gabryśka, co ty pierdolisz?- szlochałam.
- Nie martw się… w takim razie go uduszę. Skoro wolisz bardziej naturalną śmierć… Ale najpierw go obudzę i wytłumaczę podczas duszenia, dlaczego i za co…
 W jej głowie już układał się plan. Była gotowa zabić faceta za to, co mi zrobił.
- Przestań się wygłupiać, dobrze?- wytarłam oczy.
- Mówię ci, że on pożałuje tego!
- Ale ja nie wiem w końcu czy to prawda, czy nie… nie rozmawialiśmy.
- Jak to?!
Była zdziwiona. A raczej wzburzona.
- Po pierwsze nie ma czasu. A po drugie, nie jestem do tego gotowa.
- Przylatuję tam!
- Przestań… nie możesz zostawić Resovii!
- To ty się uspokój, Anka! Nie chcę, żebyś cierpiała. Przylecę do Londynu i pomogę ci tą sprawę załatwić, okej?
- Zostań. Nie musisz…
- Tylko mi nie mów, że nie muszę się martwić i pomagać, bo jesteś dorosła! Dobrze wiem, że tak nie jest. Potrzebujesz pomocy.
- Na razie nie. Jeżeli będę potrzebowała żebyś przyleciała, to cię poinformuję- oświadczyłam stanowczo.
Obydwie byłyśmy uparte jak osły. Często z tego powodu powstawały kłótnie między nami. Ale tym razem się zgodziła. Widocznie nie chciała mnie bardziej irytować.
- Dobrze. Ale obiecaj, że jeżeli coś się stanie… cokolwiek, będziesz dzwoniła!
- Oczywiście.
Po tej rozmowie trochę mi przeszło. I za każdym razem, kiedy potrzebowałam z kimś porozmawiać dzwoniłam do niej. Ona dawała mi taka wewnętrzną siłę, której teraz potrzebowałam. Chłopcy również się mną zajmowali. Gdy szli na małe zakupy do sklepu, czy kiosku. Zawsze coś mi przynosili. A to pomarańcze, jabłka i sok pomarańczowy… albo ciastka. A to sałatki, które uwielbiałam… Opiekowali się mną jak bracia. Igła przesiadywał u mnie większość wolnego czasu. Rozmawialiśmy o wszystkim.
Skarżył się na ostre treningi, bolące kolana i plecy. Robiłam mu masaże barków, co podobnież pomagało.
Zwierzyłam mu się pod koniec tygodnia z tego, co mnie trapiło. Wkurzył się na Zbyszka, ale kazałam mu się opanować.
- Jak to?! To tamta kobieta to nie była jego kuzynka?- spytał zdziwiony.
- Kuzynka?
- No Dziku tak powiedział…
A więc on coś wie. Ale na pewno nie był to jego kuzynka.
- To była dziewczyna Zbyszka.
- Jak to możliwe, skoro ma ciebie?
- Nie wiem.
- Powinniście pogadać. I to już!
- Nie mam siły… nie jestem gotowa.
- Minął prawie tydzień, odkąd jesteś zombie. Może czas wrócić do dawnego stanu?
- Wcale nie jestem zombie ! Ja tylko nie wysypiam  się…
- No dobra… duch. Może być? Ale to i tak na jedno wychodzi! Weź się w garść, proszę… Drużyna cię potrzebuje. Ja ciebie potrzebuję.
- Jak mam chodzić na treningi, kiedy on tam jest? Wiesz jaki to ból?
- Dlatego musicie porozmawiać.
- Igła… o czym? O tym, ze mnie oszukał? O tym, że zapomniał mi powiedzieć, że ma dziewczynę?!
- Zachował się jak idiota. Skurwysyn…
- Proszę..
- No tak… zapomniałem. Ty go kochasz. A i on ciebie też. Ostatnio chodzi smutny. Nie przyznaje się, ale wiem, że płacze. Jest w podobnym stanie jak i ty. Gra mu nie wychodzi, a to jest najgorsze! Teraz są Igrzyska. Jest potrzebny drużynie! Bez ciebie nie damy sobie rady. Jego i twój nastrój udziela się pomału wszystkim.
I wtedy do mnie dotarło jaka jest sytuacja. Poważna. Nie miałam pojęcia, że tak wszystko popsuło się w drużynie!

W niedzielę zmusiłam się do zejścia na salę gimnastyczną, gdzie siatkarze rozpoczynali swój dzień. Zibi zszedł ostatni i spóźnił się dwie minuty. Robił pięć dodatkowych kółek. Uśmiechałam się do nich i grałam swoja rolę jak najlepiej potrafiłam.
- Witaj wśród żywych!- ucieszył się Kurek, przytulając mnie mocno.
- Udusisz mnie!...- zawołałam.
Zaśmiał się i poszedł znów biegać. Nie rozmawiałam ze Zbyszkiem.

Odkąd pojawiłam się na ich treningach tamtego dnia, znów mieli dobre humory. Żartowali i uśmiechali się. Próbowałam im dorównać, ale ani ja, ani Zibi nie byliśmy szczęśliwi.
We wtorek, wieczorem po kolacji, nadarzyła się okazja do porozmawiania z nim. Wychodziliśmy ze stołówki, kiedy wpadłam na Bartmana. Odbąknęliśmy „przepraszam” i przez chwile się na siebie patrzyliśmy. Tęskniłam a nim. A on za mną. Widziałam to w jego oczach. Ból… a potem nadzieję. Nie wiem, może staliśmy tak kilka minut, może sekund… dla mnie trwało to zbyt krótko. W końcu przerwała nam „cichą konwersację” kelnerka. Zapytała o coś siatkarza, który za pierwszym razem nie zrozumiał dokładnie. Musiał oderwać ode mnie wzrok i odpowiedzieć. Więc ja spuściłam głowę i odeszłam. Kto wie, może gdyby nie ta kobieta, porozmawialibyśmy w końcu jak ludzie? Ale togo się już nie dowiem.
W nocy płakałam.
Ale płacz był raczej z żalu do siebie. Że byłam taka naiwna i uwierzyłam w miłość. Szczerą i prawdziwą. Ale tamten wzrok, pełen nadziei, który zdawał się  mówić: „wybacz mi, to jest nieporozumienie! Kocham cię…”, prześladował mnie. Dawał nadzieję na to, że wszystko się ułoży i że zaraz znów będziemy razem się śmiać.
Ale to też było złudzenie.
Kolejny dzień wyglądał podobnie. Tym razem szczerze zaśmiałam się z żartu Winiara. Winiarski i Ziomek obiecali przynieść mi coś dobrego ze sklepu. Co potem się okazało, że kupili mi surową marchewkę. Byłam poirytowana bo miałam nadzieję na jakieś dobre, śmietankowe lody. Ale w końcu zaczęłam się śmiać i ugryzłam warzywo, które już mi zdążyli obrać i umyć. Nie była taka zła. Wręcz pożarłam ją jednym tchem.
Krzysiek przyszedł do mnie z kamerą. A za nim wpadł Kurek. Wciągnęli mnie w rozmowę o kolejnym żarcie na kimś innym. Nie miałam ochoty o tym gadać. Nie miałam w ogóle ochoty już na żarty. Wybawił mnie telefon. Dzwonił tata. Całkowicie zapomniałam o jego istnieniu przez to całe zamieszanie.
- Przepraszam, że się nie odzywałam tak długo… mamy masę pracy!
Co było prawdą.
- Jak się czujesz, tato?
- Bardzo dobrze! Moje serducho bije i ma się dobrze- słyszałam w tle śmiech Weroniki.- A co u ciebie?
- Wszystko okej.
Co już było kłamstwem. Nic nie było okej. Zawalił mi się świat pod nogami. I nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć.
- Na pewno?
- Tak.
- Brzmisz mało przekonująco- stwierdził.
I równie mało przekonująco kłamię, zirytowałam się.
- Jestem zmęczona… wiesz ile tu jest pracy? Masakra… ale jakoś daję radę.
To również było kłamstwem. Nie dawałam sobie rady.
- Co u Weroniki?- zagadnęłam, żeby zmienić temat.
- Podam ci ją, poczekaj…- po chwili usłyszałam inny głos.- Cześć, Aniu!
- Cześć- starałam się brzmieć entuzjastycznie. – Co porabiasz?
- Właśnie będę sprzątała po obiedzie. Jak sobie radzisz z tymi siatkarzami?
Nagle za moimi plecami usłyszałam krzyk Igły.
- Ej! Dostaniesz za to!
- Proszę, bij. I tak nie trafisz!
Rzucali w siebie poduszkami. Pokiwałam głową z dezaprobatą.
- Ledwo, ledwo…- odparłam.
Zachichotała.
- Trzymamy kciuki za was!- powiedziała do telefonu.
- Dzięki.
Chwilę jeszcze porozmawialiśmy. Przez te kilka minut zapragnęłam być tam z nimi. Ale szybko wróciłam do rzeczywistości. Siatkarze mnie potrzebowali. Zwłaszcza teraz.
- Anka! Powiedz, kto jest przystojniejszy?- spytał kamerzysta, celując we mnie obiektywem kamery.
- Oczywiście, że ty Krzysiu- zaśmiałam się.
- Mówię serio… on, czy ja?
- A ja serio odpowiadam- mrugnęłam do Bartka.
Wybuchli śmiechem. Chwilę potem wyszli. A ja słuchałam muzyki i próbowałam z nikim nie gadać. I tak minął mi wieczór. Na ostatni ich trening nie poszłam.

Środa to był dziwny dzień. Najpierw oblałam się kawą, a potem dostałam na treningu piłka w głowę od Jarosza (oczywiście niechcący) za co potem przepraszał mnie cały dzień, choć mówiłam, że nic się nie stało.
Po śniadaniu poszłam z nimi na siłownię i motywowałam. Tylko tyle w sumie im mogę pomóc. Ze Zbyszkiem dalej nie rozmawiałam. Często zerkał na mnie, ale ja nie. Unikałam go. Bo po co mam z nim gadać? Przyznał, że Aśka jest jego dziewczyną. Gdyby naprawdę chciał być ze mną, powiedziałby mi to od razu. Okłamał mnie a tego najbardziej nie lubię. Jak ktoś mnie okłamuje.
Na obiad była zupa. Nawet nie wiem jaka bo nie jadłam. Nie chciało mi się jeść, więc siedziałam w pokoju słuchając muzyki. Ściągnęłam słuchawki dopiero wtedy, kiedy wszedł Dziku.
W tamtą środę nie chciało mi się z nikim gadać. Ale nie chciałam go urazić, więc pozwoliłam aby wszedł i usiadł obok mnie na łóżku.
- Możemy pogadać?- spytał.
- Jasne.
Wyłączyłam mp4 i odłożyłam ją na szafkę.
- A o czym?
- Musze ci coś powiedzieć. Coś ważnego.
- Zamieniam się w słuch- kiwnęłam, aby mówił.
Podrapał się po głowie a potem westchnął.
- Chodzi o Zbycha. On…
- Nie! Stop! Jeżeli przyszedłeś mi tutaj o nim gadać, to sobie daruj!
- Ale to jest ważne… on ci tego nie powie. Mówiłem, żeby przyszedł i ci wszystko wytłumaczył… Może gdybyś wtedy na lotnisko dłużej została, dowiedziałabyś się jak jest naprawdę.
- Nie rozumiem… Misiek, przecież ja wiem jak jest. Ma dziewczynę, a w między czasie, kiedy jej nie ma zabawił się. Normalne u facetów. Tylko dlaczego zawsze to kobiety muszą cierpieć?
- No właśnie on nie jest taki.
- Proszę cię!- żachnęłam się.- Przestań go broić!
- Wcale go nie bronię bo uważam, że  głupio zrobił. Powinien ci to powiedzieć już na początku znajomości. Na początku, kiedy postanowił się z tobą związać…
- Wyjdź.
- Ale, Anka!
- Wyjdź i daj mi święty spokój…
Wtedy wstał z niezadowoloną miną i spojrzał na mnie smutno.
- Może masz rację. To on sam powinien tutaj przyjść i wszystko ci powiedzieć. Przepraszam, że ci przeszkodziłem.
I wyszedł. W tamtym momencie pożałowałam, ze tak okropnie go potraktowałam. Wyrzuciłam go z pokoju!
Wieczorem wpadł Bartek, Igła + kamera, Cichy Pit i Kosa. Postanowili zmusić mnie na pójście z nimi na spacer. W sumie to nie do końca tak było. Bo wtedy grzecznie zapytali czy bym z nimi nie poszła. Wyciągali różne argumenty za. A ja przeciw. Jednak tak się starali, że w końcu się zgodziłam. Ucieszyli się jak małe dzieci. Jeszcze nie wiedziałam, że tego wieczora targnę się na własne życie. Oczywiście nie naumyślnie.
Piętnaści minut później szliśmy chodnikiem. Aut dziwnie mało było jak na tą część miasta. Kuraś obiecał mi dużą porcję lodów, o jakim tylko chcę smaku więc humor mi się poprawił.
Stanęliśmy na światłach. Znaczy oni stanęli.
Ja nie zauważyłam nawet, ze przechodzimy przez jezdnię. Weszłam na pasy, żeby przejść. I nagle słyszę krzyk.
- Anka, kurwa co ty robisz?!- to był Igła.
W jednej chwili zorientowałam się że weszłam na pasy podczas czerwonego światła. Obróciłam głowę.
Z zawrotną prędkością jechał samochód.






------------------------------------------------------------

Cześć ;*
Miał być wczoraj, ale nie było mnie przez cały dzień w domu i nie zdążyłam dodać... więc oto jest dzisiaj! ;a

Było tak gorąco po południu, że wreszcie skorzystałam z basenu, który jest rozłożony od jakiegoś czasu ;)
Ogólnie, miła niedziela.

Od razu chciałabym podziękować za te 30tys. wyświetleń, jesteście kochani ;*

Buziaki, do następnego ;*

czwartek, 24 lipca 2014

LXXVI



- Londyn… miasto
- Londyńczyków- przerwał Igle Zbyszek.
- Ładnie powiedziane- stwierdziłam śmiejąc się.
Właśnie wychodziliśmy z samolotu. Zaraz wejdziemy przez ‘tunel’ na lotnisko. Chciałam jak najszybciej się położyć do łóżka. Jestem mega zmęczona. Zbyszek podszedł, objął mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy.
- Co tam?
- Zmęczenie.
Zachichotał i pociągnął w stronę wyjścia. Zaraz dołączyła do nas reszta siatkarzy. Wyszliśmy na środek wielkiego tłumu…
- Oni nas witają jakbyśmy byli sławnymi prezydentami- zachichotał Cichy Pit.
- Wczuj się w rolę- powiedział mu Winiarski i sam przeczesał ręką włosy, wypiął dumnie pierś i parł na przód.
Ta cała sytuacja była komiczna. Grzesiu, Możdżon i Guma dawali autograf jakimś kibicom. Ziomek pozował do zdjęcia, a reszta próbowała przejść przez tłum ludzi. Ja, Igła, Zbyszek i Kubiak też próbowaliśmy się wydostać na zewnątrz. I nam się udało.
Wyszliśmy przed budynek i odetchnęliśmy. Walizki stało obok nas. Zibi podszedł i mnie objął.
- Londyński raj.
- Chyba ul- skrzywiłam się kiwając głową w stronę ludzi.
- Przy tobie ten tłum mi nie przeszkadza. Jakby go nie było…
- Oprócz hien cmentarnych- zawył Krzysiek.
Nawet na niego nie patrzyliśmy. Siatkarz nachylił się  by mnie pocałować, ale w tym momencie usłyszeliśmy czyjeś wołanie.
- Zbyszek! Hej, Zbyszek!
Zamarł.
A ja nie wiedziałam co się dzieje. Z gardeł Kubiego i Bartmana wydobyło się głośne:
- O kurwa.
Potem o mało nie straciłam gruntu pod nogami, ale w ostatniej chwili złapał mnie Zbyszek. Bo przed chwilą puścił. Spojrzałam na ich twarze. U Igły szczere zdziwienie. Reszta była przerażona.
Teraz przyjrzałam się osobie, która przepychała się między ludźmi by dojść do nas. Była to wysoka blondynka. Szczupła i gdyby nie te szpilki dałabym jej najwyżej 170cm. Podeszła do nas.
- Cześć Zbyszek!- uśmiechnęła się i pocałowała go w usta. Założyłam mu ręce na szyję i mocno objęła.
Wytrzeszczyłam oczy i rozdziawiłam usta. Zibi również był zdziwiony i brutalnie odsunął od siebie kobietę.
- Co to do cholery ma znaczyć?!- wydarłam się.
- Co ty tutaj robisz?- Bartman puścił jej nadgarstki i zrobił krok do tyłu. Był w szoku.
- No jak to co? Musiałam cie zobaczyć, kochanie…
- Zaraz, zaraz…- teraz zdenerwowałam się nie na żarty. Odepchnęłam ją jeszcze dalej od chłopaka i stanęłam między nimi. Założyłam ręce pod boki i zmarszczyłam brwi. – Kim pani jest i co chce od Zbyszka?
- To samo pytanie mogłabym zadać pani- przejechała po mnie wzrokiem od stup do głowy.
Bezczelna idiotka.
- Kim pani jest?!
- Joanna. Właściwie Ania, ale mówią mi Aśka. Jestem dziewczyną Zbyszka Bartmana! Mój bohater…- przesłała mu całusa.
- Że co, proszę! Pani żartuje?! Zbyszek…
Obróciłam się w jego stronę. Patrzył na mnie przepraszającym wzrokiem. Czyli to prawda?! Jak mógł mi coś takiego zrobić? W moich oczach zalśniły łzy.
- Aniu… to jest Asia… ale…
W tym momencie dostał w twarz. Ode mnie.
- Ty draniu…- wyszeptałam i z płaczem zaczęłam biec w jakimś kierunku.
Ale nie wiem, gdzie.
- Anka!
Słyszałam jego wołanie i radosne okrzyki Aśki. Jego starej-nowej dziewczyny. Przetarłam dłonią oczy i rozmazany tusz. Nagle wpadłam w czyjeś ramiona. Szlochając podniosłam głowę. Był to Igła.
- Krzysiek!....- przytulił mnie mocno do siebie.
- Spokojnie, Aniu… wszystko będzie dobrze…
Chciałabym w to wierzyć.

Zbyszek.
Kiedy miałem pocałować Ankę, nagle usłyszałem czyjś głos. To była Aśka. Zamurowało mnie i o mało przeze mnie Ania by się przewróciła. A potem Asia mnie pocałowała. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co zrobić. Ona się do mnie przyczepiła i zaczęła całować! W końcu się od niej oderwałem. Widziałem zdziwienie Ani i Kubiaka. Ja byłem przerażony! Jak to jest możliwe, że ona tutaj jest?? Teraz, kiedy wszystko miało się układać.
Teraz, kiedy miałem oświadczyć się Ani!
Te wszystkie tajemnice… to dlatego, że miałem zamiar ją wziąć na spacer po Londynie i wręczyć pierścionek.
Ale ona wszystko zepsuła. Te esemesy musiały być od niej… Nie wiedziałem tak do końca, kto to. Przypuszczałem tylko… ale nigdy nie chciałem, żeby to była prawda! W życiu!
Dostałem od Anki w twarz. Chyba wiem za co. W oczach miała łzy. Tak strasznie mnie wtedy zabolało, gdy je zobaczyłem… bardziej niż ten cholerny, piekący policzek! Chciałem ją gonić, kiedy zaczęła biec. Wołałem. Ale Michał położył mi rękę na ramieniu i uspokoił. Powiedział:
- Daj jej chwilkę. Później pogadacie. Teraz mogłoby dojść do rozlewu krwi. Masz na głowie nowy problem… pozbądź się jej- doradził i rzucając krótkie spojrzenie Aśce, odszedł ze swoja walizką. Wziął torbę Ani.
- Chyba nie spłoszyłam ci przyjaciół…- zrobiła dziubek z warg. Wyglądała na złą na siebie. Ale wiedziałem, że tak nie jest. Cieszyła się, że jesteśmy sami.
- Co to miało być, kurwa?! Co tutaj robisz!? Ja pierdole, odbiło ci?!
Uśmiechnęła się promiennie i podeszła do mnie. Chciała pogłaskać po policzku, ale odsunąłem ją od siebie. Wręcz odepchnąłem.
- No jak to… Kochanie, przecież tęskniłam! Ty nie?
- Przestań! Nie jestem twoim kochaniem do jasnej cholery!
- Nie krzycz… bo ludzie się patrzą.
- A co mnie Kuźwa ludzie obchodzą? Ja się pytam, co tutaj robisz. A ty masz mi odpowiedzieć!
- Mieszkam.
- Co?!
- Od jakiegoś czasu mieszkam w Londynie. Gdybyś odbierał telefon i przeczytał esemesy i e-maile to może byś wiedział…
- Nie wkurwiaj mnie.
Zacisnąłem pięści.
- I co? Tak nagle sobie o mnie przypomniałaś?!
- Cały czas o tobie myślałam…
- Więc niepotrzebnie. Nie jesteśmy już razem. Wiesz o tym dobrze!
- Zbyszku…- znów podeszła i położyła swoje dłonie na mojej klatce piersiowej. Chwyciłem jej nadgarstki i strzepnąłem ręce. Westchnęła.- Eh… przecież nawet nie zerwaliśmy!
- Myślałem, że tamta rozmowa … widocznie powinienem powiedzieć ci to wprost.
- Tamta rozmowa była o czym innym. Ty chciałeś się przeprowadzić, ja nie. Mieliśmy żyć na odległość. Widocznie ty nie mogłeś się powstrzymać od podrywania lasek…
Teraz we mnie zawrzało.
- Ania nie jest przypadkową, głupią laską na jedną noc!- ryknąłem na nią, aż odskoczyła.- A ty, zjawiając się tutaj po tak długiej przerwie myślałaś, że co?! Właśnie przez ciebie mogłem ja stracić! Ale tak nie będzie! Masz zniknąć z mojego, naszego życia. Zrozumiano?!
Patrzyłem na nią wzrokiem zabójcy. Nic nie odpowiedziała.
- Pytam, czy zrozumiałaś?- powtórzyłem już ciszej.
- Nie jestem ułomna… Ale tego obiecać ci nie mogę.
Przesunąłem po niej wzrokiem kpiny, odwróciłem się i miałem zamiar iść. Ale ona mnie zatrzymała za ramię.
- Nadal cię kocham, Zibi…
Chcąc jak najszybciej dojść do autokaru, wyrwałem się z jej uścisku. Wziąłem walizkę i dołączyłem do kolegów.


Anka.
Nie wiedziałam co zrobić. Nie byłam w stanie się uspokoić. Igła prawie wniósł mnie do autokaru. Nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Non stop przychodziły pytania: „Jak on mógł mi to zrobić?!” , „Dlaczego nic mi nie powiedział??” i chyba najważniejsze: „Dlaczego związał się ze mną mając już kogoś?...”
Nie potrafię togo pojąć. Ta sytuacja mnie przerosła. Siatkarze patrzyli na mnie zdziwieni. Byłam cała zapłakana, więc się nie dziwię. Mój chłopak ukrywał fakt, że ma dziewczynę! Czy to nie brzmi jak w jakimś filmie? Takiej ważnej rzeczy mi nie powiedział!? Igła chciał mnie zaprowadzić na tyły, ale się nie zgodziłam. Usiadłam obok Nowakowskiego.
Znowu się zaczęło. Od nowa. Dopiero co przeżyliśmy jeden kryzys. Ale coś takiego?!
- Co się stało?- spytał cicho Pit.
- Nic.
- Próbujesz mi wmówić, że te łzy i mina trupa to „nic”?
- Piotruś, daj mi spokój.
- Okej. Ale jak coś to możemy pogadać. Wiesz, prawda?
Kiwnęłam głową i przymknęłam oczy. Chciałam jak najszybciej zasnąć. A może ja śnię? Może to tylko był zły sen?... 
Obudziło mnie szturchnięcie w ramię. Otworzyłam nieprzytomnie oczy.
- Zaraz wysiadamy- oznajmił Grzesiu Kosok.
Obróciłam się do niego twarzą i próbowałam uśmiechnąć.
- Pomóc ci z torbą?- spytał Cichy.
Teraz zauważyłam, że opieram się głową o jego ramię.
- Będę wdzięczna- przyznałam.
W tym momencie przypomniałam sobie, co zaszło na lotnisku. I znów zachciało mi się płakać. Ale wiem, że nie mogę. Muszę być silna i nie pokazywać słabości przyjaciołom. Jestem w pracy przecież!
Nie miałam odwagi spojrzeć do tyłu na niego. Ale wiem, że niedługo będę musiała stanąć z nim twarzą w twarz i porozmawiać na ten temat. Na razie nie chce o ty  myśleć. Tylko z kim ja będę teraz w pokoju? Trudno. Poproszę o jednoosobowy. Chcę mieć spokój i ciszę.
Kilka minut później wyszłam z autokaru jako pierwsza. Hotel był ładny z zewnątrz. Ciekawe jak będzie wewnątrz? Odebrałam torbę i podeszłam do trenerów.
- Mogę prosić o jednoosobowy pokój?
- Coś się stało?- spytał Andrea.
- Ważna część sezonu… muszę się skupić na pracy- uśmiechnęłam się blado.
Nie wiem, czy zrozumiał.
- Anka!- zawołał Igła.
- Hę?
- Co się stało? Kto to był?...
- Igła, daj mi spokój. Nie mnie o to pytaj.
I poszłam przodem. Odebrałam kluczyk i windą wjechałam na odpowiednie piętro. Przez chwilę szukałam swojego pokoju aż wreszcie znalazłam. Był na samym końcu. Zaraz obok pokojów trenerów i techników. Idealnie.
Otworzyłam drzwi z numerem 316 i zamknęłam się od środka. Miejsca było wystarczająco dużo jak dla jednej osoby. Łóżko duże ze świeżą pościelą.
- No i pięknie!
Odłożyłam torbę na bok i zajrzałam do łazienki. Ładna, niebieska z małym okienkiem. Prysznic i umywalka były duże. Półka na kosmetyki wisiała pod lustrem wprost drzwi. Zgasiłam światło i wyszłam. Usiadłam na jeszcze nie ubranym łóżku i patrzyłam tempo w ścianę. Odechciało mi się wszystkiego. Nagle ta wspaniała wycieczka do Londynu (bo jeszcze tutaj nigdy nie byłam) stała się koszmarem.
- Dlaczego moje życie jest takie okropne?- zastanawiałam się na głos.- Czy nie wystarczy, że straciłam już jedną ukochana osobę kilka lat temu? A teraz nie mogę znaleźć spokoju.
Nagle poczułam tęsknotę. Tęsknotę za miłością i ciepłem, jakie dawała mi mama. Tak dawno nie byłam u niej na cmentarzu… Ale gdy tylko wrócę do Polski, od razu tam pójdę. A możliwe, że będzie to niedługo. Nie mam pojęcia czy sobie poradzę. Może lepiej będzie jeżeli zastąpi mnie jakiś inny psycholog? Powinnam była zostać na lotnisku, przeprosić i odlecieć z powrotem do kraju.
Co by mi powiedziała mama?
Pamiętam, jak kilka miesięcy przed jej wypadkiem samochodowym rozmawiałyśmy w lodziarni. Miałyśmy ulubione ludy w mieście i tam często chodziłyśmy w weekendy. Odkąd zmarła, nie odwiedzam tego miejsca. Zbyt wiele wspomnień…
A więc, rozmawiałyśmy wtedy o życiu. Powiedziałam, że chcę być psychologiem. Nie miała zastrzeżeń. Było lato, upał. Siedziałyśmy przy stoliku pod parasolem. Ja z dwoma gałkami lodów jagodowych, a ona pistacjowych. To były jej ulubione smaki.
„- Psycholog to bardzo dobry zawód- przyznała mama i wytarła chusteczką usta.- Razem z Michałem stworzycie rodzinę. A ja będę dumna. Tylko pamiętaj jedno, Aniu.- Nagle spojrzała na mnie z poważną miną.- Życie nie jest łaskawe. Czasem musisz nieźle się natrudzić, żeby coś wyszło. Tutaj nie jest jak w bajce o Królewnie Śnieżce- zaśmiała się, a ja jej zawtórowałam.- Kłopoty, intrygi, kłótnie… to normalna i naturalna rzecz w życiu każdego człowieka. Dlatego trzeba starać się to przezwyciężać. Jest to możliwe. Ja i twój ojciec… może i nigdy byśmy nie byli razem. Może ty byś nigdy nie istniała, gdyby nie fakt, że zawalczyliśmy o nasza miłość. Dlatego pamiętaj – tutaj spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym „wkuj to”- nie ważne, jak bardzo życie da ci w kość, zawsze idź za głosem serca. Zawsze staraj się postępować właściwie. Walcz o swoje, bo nigdy nic za darmo nie będzie ci dane… Ale pamiętaj też, że musimy doceniać życie, które mamy, a nie ciągle na nie narzekać, bo nie ma niczego nad życie.”
Te słowa mam wryte w pamięć jak żadne inne.
Ani ja, ani ona nie zdawałyśmy sobie sprawy z tego, że tak szybko będziemy musiały się rozstać. Że już nigdy tak nie porozmawiamy.
- Pomóż mi, mamo… co ja mam robić?
Po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Dopiero teraz to zauważyłam. Ale nie wiem z jakiego powodu. Może dlatego, że przywołałam wspomnienia. A one sa dla mnie nadal bolesne… mimo tylu lat. Albo dlatego, że zamazuje mi się obraz matki i nie jest już taki dokładny? Albo dlatego, że jestem po prostu bezradna i nie wiem, co robić?
Jednak jedno wiem na pewno. Nie poddam się. Zrobię tak, jak mama mi powiedziała. Zawalczę o to, co mi się należy. Jeżeli Zbyszek będzie chciał mnie zostawić, przyjmę to z godnością. Pogratuluję jego dziewczynie i odejdę, aby nigdy go już nie spotkać. Żeby mogli żyć w spokoju. Przynajmniej powalczę wtedy o prawdę i o własny spokój ducha.




--------------------------------------------------------

Witajcie ;*
No, to szybko pojawił się nowy ;) 
Mam nadzieję, że na niektóre Wasze pytania znalazła się tutaj odpowiedź?

Sołłł... dziś tak zimno na dworze, a tutaj moje urodziny :o Dziwnie się czuję, że już mam skończone te 16 lat... 

Mam już podręcznik do matematyki... Cóż, jak ja dam sobie radę z tym wszystkim? Odkąd spojrzałam w zadania jestem w szoku. Boję się, co będzie dalej. Znając moje szczęście pani/pan od matmy będzie gruba/gruby i wredna/wredny. 
Modlę się o wyrozumiałego nauczyciela od matmy i angielskiego ;a

No a tak już poza tym wszystkim to dziękuję za komentarze i miłe słowa ;*
Mam nadzieję, że szybko dobijemy z wyświetleniami do 30tys. ;p

Przepraszam za jakiekolwiek błędy.

Pozdrawiam ;*