niedziela, 27 lipca 2014

LXXVII



Przez cały tydzień nie rozmawiałam ze Zbyszkiem.
Patrzyłam na niego tylko czasami. Nie raz chciał ze mną pogadać, ale nigdy nie miałam czasu. W końcu od kilku dni nic nie robiłam tylko siedziałam w pokoju i robiłam swoje. Schodziłam tylko na stołówkę. Siadałam z nimi i cicho przysłuchiwałam się rozmowom siatkarzy.
Zibi też chodził jak duch. Wszyscy pytali, co się stało? Czy się pokłóciliśmy? Większość chciała skopać Bartmana za to, że jestem teraz praktycznie nie do gadania, nie do żartów. Ta atmosfera udzieliła się prawie wszystkim.
Coraz częściej miałam wrażenie, że Kubiak coś wie. Chciałam z nim o tym nie raz pogadać ale zawsze brakowało mi odwagi. Rozmawiałam z nimi jak robot.

*
 
- Napijesz się kawy? Dobra jest- zapytał Kosa.
- Poproszę.

*

- Wolisz płatki owsiane czy te z owocami?
- Wszystko jedno jakie.

*

- Idziesz z nami na spacer? Będziemy biegać!
- Nie, dzięki. Jestem zmęczona. Nie mam ochoty. Bawcie się dobrze.
Co z tego, że prawie nic nie robiłam? Ale byłam zmęczona. Nie pytali. Nie dociekali. Choć z początku naciskali, żebym powiedziała o co mi chodzi. Ale Krzysiek ich wszystkich odgonił. Przyczepili się do Bartmana. Ale ten sobie z nimi tez jakoś poradził.
Jedyne wsparcie miałam u mojej przyjaciółki, która wszystko wiedziała.
Zadzwoniłam do niej zaraz drugiego dnia i wypłakałam się.
- Możesz powtórzyć?!- zdziwiła się na moje słowa.
- On ma dziewczynę, Gabi…- mówiłam płacząc.- Nic mi nie powiedział!
- Co za drań… cholera zabiję go! Tylko jaką śmierć wybrać? Z pistoletu czy może raczej uduszenie we śnie?... Ale najpierw musiałabym zdobyć zaświadczenia na możliwość przetrzymywania broni… No i musiałabym przylecieć, co nie będzie kłopotem! Jedyny to, że mnie nie przepuszczą przez bramki z pistoletem… Chociaż może jeżeli wytłumaczę im, po co mi on, to raczej się zlitują…
- Gabryśka, co ty pierdolisz?- szlochałam.
- Nie martw się… w takim razie go uduszę. Skoro wolisz bardziej naturalną śmierć… Ale najpierw go obudzę i wytłumaczę podczas duszenia, dlaczego i za co…
 W jej głowie już układał się plan. Była gotowa zabić faceta za to, co mi zrobił.
- Przestań się wygłupiać, dobrze?- wytarłam oczy.
- Mówię ci, że on pożałuje tego!
- Ale ja nie wiem w końcu czy to prawda, czy nie… nie rozmawialiśmy.
- Jak to?!
Była zdziwiona. A raczej wzburzona.
- Po pierwsze nie ma czasu. A po drugie, nie jestem do tego gotowa.
- Przylatuję tam!
- Przestań… nie możesz zostawić Resovii!
- To ty się uspokój, Anka! Nie chcę, żebyś cierpiała. Przylecę do Londynu i pomogę ci tą sprawę załatwić, okej?
- Zostań. Nie musisz…
- Tylko mi nie mów, że nie muszę się martwić i pomagać, bo jesteś dorosła! Dobrze wiem, że tak nie jest. Potrzebujesz pomocy.
- Na razie nie. Jeżeli będę potrzebowała żebyś przyleciała, to cię poinformuję- oświadczyłam stanowczo.
Obydwie byłyśmy uparte jak osły. Często z tego powodu powstawały kłótnie między nami. Ale tym razem się zgodziła. Widocznie nie chciała mnie bardziej irytować.
- Dobrze. Ale obiecaj, że jeżeli coś się stanie… cokolwiek, będziesz dzwoniła!
- Oczywiście.
Po tej rozmowie trochę mi przeszło. I za każdym razem, kiedy potrzebowałam z kimś porozmawiać dzwoniłam do niej. Ona dawała mi taka wewnętrzną siłę, której teraz potrzebowałam. Chłopcy również się mną zajmowali. Gdy szli na małe zakupy do sklepu, czy kiosku. Zawsze coś mi przynosili. A to pomarańcze, jabłka i sok pomarańczowy… albo ciastka. A to sałatki, które uwielbiałam… Opiekowali się mną jak bracia. Igła przesiadywał u mnie większość wolnego czasu. Rozmawialiśmy o wszystkim.
Skarżył się na ostre treningi, bolące kolana i plecy. Robiłam mu masaże barków, co podobnież pomagało.
Zwierzyłam mu się pod koniec tygodnia z tego, co mnie trapiło. Wkurzył się na Zbyszka, ale kazałam mu się opanować.
- Jak to?! To tamta kobieta to nie była jego kuzynka?- spytał zdziwiony.
- Kuzynka?
- No Dziku tak powiedział…
A więc on coś wie. Ale na pewno nie był to jego kuzynka.
- To była dziewczyna Zbyszka.
- Jak to możliwe, skoro ma ciebie?
- Nie wiem.
- Powinniście pogadać. I to już!
- Nie mam siły… nie jestem gotowa.
- Minął prawie tydzień, odkąd jesteś zombie. Może czas wrócić do dawnego stanu?
- Wcale nie jestem zombie ! Ja tylko nie wysypiam  się…
- No dobra… duch. Może być? Ale to i tak na jedno wychodzi! Weź się w garść, proszę… Drużyna cię potrzebuje. Ja ciebie potrzebuję.
- Jak mam chodzić na treningi, kiedy on tam jest? Wiesz jaki to ból?
- Dlatego musicie porozmawiać.
- Igła… o czym? O tym, ze mnie oszukał? O tym, że zapomniał mi powiedzieć, że ma dziewczynę?!
- Zachował się jak idiota. Skurwysyn…
- Proszę..
- No tak… zapomniałem. Ty go kochasz. A i on ciebie też. Ostatnio chodzi smutny. Nie przyznaje się, ale wiem, że płacze. Jest w podobnym stanie jak i ty. Gra mu nie wychodzi, a to jest najgorsze! Teraz są Igrzyska. Jest potrzebny drużynie! Bez ciebie nie damy sobie rady. Jego i twój nastrój udziela się pomału wszystkim.
I wtedy do mnie dotarło jaka jest sytuacja. Poważna. Nie miałam pojęcia, że tak wszystko popsuło się w drużynie!

W niedzielę zmusiłam się do zejścia na salę gimnastyczną, gdzie siatkarze rozpoczynali swój dzień. Zibi zszedł ostatni i spóźnił się dwie minuty. Robił pięć dodatkowych kółek. Uśmiechałam się do nich i grałam swoja rolę jak najlepiej potrafiłam.
- Witaj wśród żywych!- ucieszył się Kurek, przytulając mnie mocno.
- Udusisz mnie!...- zawołałam.
Zaśmiał się i poszedł znów biegać. Nie rozmawiałam ze Zbyszkiem.

Odkąd pojawiłam się na ich treningach tamtego dnia, znów mieli dobre humory. Żartowali i uśmiechali się. Próbowałam im dorównać, ale ani ja, ani Zibi nie byliśmy szczęśliwi.
We wtorek, wieczorem po kolacji, nadarzyła się okazja do porozmawiania z nim. Wychodziliśmy ze stołówki, kiedy wpadłam na Bartmana. Odbąknęliśmy „przepraszam” i przez chwile się na siebie patrzyliśmy. Tęskniłam a nim. A on za mną. Widziałam to w jego oczach. Ból… a potem nadzieję. Nie wiem, może staliśmy tak kilka minut, może sekund… dla mnie trwało to zbyt krótko. W końcu przerwała nam „cichą konwersację” kelnerka. Zapytała o coś siatkarza, który za pierwszym razem nie zrozumiał dokładnie. Musiał oderwać ode mnie wzrok i odpowiedzieć. Więc ja spuściłam głowę i odeszłam. Kto wie, może gdyby nie ta kobieta, porozmawialibyśmy w końcu jak ludzie? Ale togo się już nie dowiem.
W nocy płakałam.
Ale płacz był raczej z żalu do siebie. Że byłam taka naiwna i uwierzyłam w miłość. Szczerą i prawdziwą. Ale tamten wzrok, pełen nadziei, który zdawał się  mówić: „wybacz mi, to jest nieporozumienie! Kocham cię…”, prześladował mnie. Dawał nadzieję na to, że wszystko się ułoży i że zaraz znów będziemy razem się śmiać.
Ale to też było złudzenie.
Kolejny dzień wyglądał podobnie. Tym razem szczerze zaśmiałam się z żartu Winiara. Winiarski i Ziomek obiecali przynieść mi coś dobrego ze sklepu. Co potem się okazało, że kupili mi surową marchewkę. Byłam poirytowana bo miałam nadzieję na jakieś dobre, śmietankowe lody. Ale w końcu zaczęłam się śmiać i ugryzłam warzywo, które już mi zdążyli obrać i umyć. Nie była taka zła. Wręcz pożarłam ją jednym tchem.
Krzysiek przyszedł do mnie z kamerą. A za nim wpadł Kurek. Wciągnęli mnie w rozmowę o kolejnym żarcie na kimś innym. Nie miałam ochoty o tym gadać. Nie miałam w ogóle ochoty już na żarty. Wybawił mnie telefon. Dzwonił tata. Całkowicie zapomniałam o jego istnieniu przez to całe zamieszanie.
- Przepraszam, że się nie odzywałam tak długo… mamy masę pracy!
Co było prawdą.
- Jak się czujesz, tato?
- Bardzo dobrze! Moje serducho bije i ma się dobrze- słyszałam w tle śmiech Weroniki.- A co u ciebie?
- Wszystko okej.
Co już było kłamstwem. Nic nie było okej. Zawalił mi się świat pod nogami. I nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć.
- Na pewno?
- Tak.
- Brzmisz mało przekonująco- stwierdził.
I równie mało przekonująco kłamię, zirytowałam się.
- Jestem zmęczona… wiesz ile tu jest pracy? Masakra… ale jakoś daję radę.
To również było kłamstwem. Nie dawałam sobie rady.
- Co u Weroniki?- zagadnęłam, żeby zmienić temat.
- Podam ci ją, poczekaj…- po chwili usłyszałam inny głos.- Cześć, Aniu!
- Cześć- starałam się brzmieć entuzjastycznie. – Co porabiasz?
- Właśnie będę sprzątała po obiedzie. Jak sobie radzisz z tymi siatkarzami?
Nagle za moimi plecami usłyszałam krzyk Igły.
- Ej! Dostaniesz za to!
- Proszę, bij. I tak nie trafisz!
Rzucali w siebie poduszkami. Pokiwałam głową z dezaprobatą.
- Ledwo, ledwo…- odparłam.
Zachichotała.
- Trzymamy kciuki za was!- powiedziała do telefonu.
- Dzięki.
Chwilę jeszcze porozmawialiśmy. Przez te kilka minut zapragnęłam być tam z nimi. Ale szybko wróciłam do rzeczywistości. Siatkarze mnie potrzebowali. Zwłaszcza teraz.
- Anka! Powiedz, kto jest przystojniejszy?- spytał kamerzysta, celując we mnie obiektywem kamery.
- Oczywiście, że ty Krzysiu- zaśmiałam się.
- Mówię serio… on, czy ja?
- A ja serio odpowiadam- mrugnęłam do Bartka.
Wybuchli śmiechem. Chwilę potem wyszli. A ja słuchałam muzyki i próbowałam z nikim nie gadać. I tak minął mi wieczór. Na ostatni ich trening nie poszłam.

Środa to był dziwny dzień. Najpierw oblałam się kawą, a potem dostałam na treningu piłka w głowę od Jarosza (oczywiście niechcący) za co potem przepraszał mnie cały dzień, choć mówiłam, że nic się nie stało.
Po śniadaniu poszłam z nimi na siłownię i motywowałam. Tylko tyle w sumie im mogę pomóc. Ze Zbyszkiem dalej nie rozmawiałam. Często zerkał na mnie, ale ja nie. Unikałam go. Bo po co mam z nim gadać? Przyznał, że Aśka jest jego dziewczyną. Gdyby naprawdę chciał być ze mną, powiedziałby mi to od razu. Okłamał mnie a tego najbardziej nie lubię. Jak ktoś mnie okłamuje.
Na obiad była zupa. Nawet nie wiem jaka bo nie jadłam. Nie chciało mi się jeść, więc siedziałam w pokoju słuchając muzyki. Ściągnęłam słuchawki dopiero wtedy, kiedy wszedł Dziku.
W tamtą środę nie chciało mi się z nikim gadać. Ale nie chciałam go urazić, więc pozwoliłam aby wszedł i usiadł obok mnie na łóżku.
- Możemy pogadać?- spytał.
- Jasne.
Wyłączyłam mp4 i odłożyłam ją na szafkę.
- A o czym?
- Musze ci coś powiedzieć. Coś ważnego.
- Zamieniam się w słuch- kiwnęłam, aby mówił.
Podrapał się po głowie a potem westchnął.
- Chodzi o Zbycha. On…
- Nie! Stop! Jeżeli przyszedłeś mi tutaj o nim gadać, to sobie daruj!
- Ale to jest ważne… on ci tego nie powie. Mówiłem, żeby przyszedł i ci wszystko wytłumaczył… Może gdybyś wtedy na lotnisko dłużej została, dowiedziałabyś się jak jest naprawdę.
- Nie rozumiem… Misiek, przecież ja wiem jak jest. Ma dziewczynę, a w między czasie, kiedy jej nie ma zabawił się. Normalne u facetów. Tylko dlaczego zawsze to kobiety muszą cierpieć?
- No właśnie on nie jest taki.
- Proszę cię!- żachnęłam się.- Przestań go broić!
- Wcale go nie bronię bo uważam, że  głupio zrobił. Powinien ci to powiedzieć już na początku znajomości. Na początku, kiedy postanowił się z tobą związać…
- Wyjdź.
- Ale, Anka!
- Wyjdź i daj mi święty spokój…
Wtedy wstał z niezadowoloną miną i spojrzał na mnie smutno.
- Może masz rację. To on sam powinien tutaj przyjść i wszystko ci powiedzieć. Przepraszam, że ci przeszkodziłem.
I wyszedł. W tamtym momencie pożałowałam, ze tak okropnie go potraktowałam. Wyrzuciłam go z pokoju!
Wieczorem wpadł Bartek, Igła + kamera, Cichy Pit i Kosa. Postanowili zmusić mnie na pójście z nimi na spacer. W sumie to nie do końca tak było. Bo wtedy grzecznie zapytali czy bym z nimi nie poszła. Wyciągali różne argumenty za. A ja przeciw. Jednak tak się starali, że w końcu się zgodziłam. Ucieszyli się jak małe dzieci. Jeszcze nie wiedziałam, że tego wieczora targnę się na własne życie. Oczywiście nie naumyślnie.
Piętnaści minut później szliśmy chodnikiem. Aut dziwnie mało było jak na tą część miasta. Kuraś obiecał mi dużą porcję lodów, o jakim tylko chcę smaku więc humor mi się poprawił.
Stanęliśmy na światłach. Znaczy oni stanęli.
Ja nie zauważyłam nawet, ze przechodzimy przez jezdnię. Weszłam na pasy, żeby przejść. I nagle słyszę krzyk.
- Anka, kurwa co ty robisz?!- to był Igła.
W jednej chwili zorientowałam się że weszłam na pasy podczas czerwonego światła. Obróciłam głowę.
Z zawrotną prędkością jechał samochód.






------------------------------------------------------------

Cześć ;*
Miał być wczoraj, ale nie było mnie przez cały dzień w domu i nie zdążyłam dodać... więc oto jest dzisiaj! ;a

Było tak gorąco po południu, że wreszcie skorzystałam z basenu, który jest rozłożony od jakiegoś czasu ;)
Ogólnie, miła niedziela.

Od razu chciałabym podziękować za te 30tys. wyświetleń, jesteście kochani ;*

Buziaki, do następnego ;*

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział choć końcówka nie zapowiada nic dobrego. Mam nadzieję, że Ani nic się nie stało
    Pozdrawiam Kinia

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję ;*
    Wszystko w kolejnym rozdziale.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Co ty kobieto robisz ? Żeby tylko Ance się nic nie stało. Oni chyba szczerze porozmawiają , jak nie daj Bóg Ania wyląduje w szpitalu. I on będzie siedział przy jej łóżku noc i dzień. Będzie czuwał. :) No ale niech oni sie pogodzą. :)
    Czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń