Teraz siedzę w samolocie. Udało mi się załatwić bilet na następny dzień. Wciąż miałam przed oczami te ostatnie obrazy…
Wszystko działo się tak szybko! Krzyknęłam na jego widok i uciekłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, wyjęłam torbę i wpakowywałam do niej wszystko jak leci. Oczywiście Zbyszek próbował ze mną rozmawiać, ale wtedy na ratunek przyszli mi inni siatkarze. Igła wszystkich przegonił a sam cicho zapukał. Wpuściłam go i przez całą noc płakałam na jego ramieniu. Chyba tylko do niego teraz miałam największe zaufanie… Ze zmęczenia zasnęłam w jego ramionach. Kiedy się obudziłam siedział obok z talerzem mleka i płatkami. Uśmiechnął się do mnie, ale ja patrzyłam tępo na niego i na wszystko. Mogło się zdawać, że patrzyłam nie na niego ale przez niego, jakby w przestrzeń…
Załatwił za mnie każdą sprawę. Poinformował trenerów, że wyjeżdżam. Powiedział mi, że powiedział im, że mam ważną sprawę rodzinną. Zastępca znalazł się szybko. Nie znałam tego gościa.
Pożegnałam się z siatkarzami. Krzysiu odwiózł mnie w towarzystwie Nowakowskiego na lotnisko. Nie zawiadamiałam o moim powrocie przyjaciółki i taty. Zibi dzwonił do mnie non stop. Nieodebranych połączeń miałam aż 33. Potem zwyczajnie wyłączyłam komórkę.
- Proszę zapiąć pasy. Podchodzimy do lądowania.
Ledwo to usłyszałam. Siedziałam cały czas w jednej pozycji przez te godziny i wpatrywałam się w jeden punkt nad głowami ludzi. Miejsce miałam przy oknie, jednak po półgodzinnym locie poprosiłam miłą, starsza kobietę abyśmy się zamieniły miejscami, ponieważ mi niedobrze. W rzeczywistości źle się czułam. Tak jakbym miała klaustrofobię. Także teraz siedziałam od strony przejścia.
Nagle poczułam, że samolot lekko przechyla się do przodu. Lądujemy. Uszy mi się zatkały więc mimowolnie, i choć tego nie chciałam, otworzyłam usta aby mi się odetkały. Pomogło.
Dziesięć minut później wyszłam z samolotu i stanęłam przed budynkiem lotniska.
- Ania! Jesteś!
Spojrzałam do góry. Przedzierała się do mnie Gabrysia.
- Co tutaj robisz?- spytałam nieobecnym głosem.
- Grzesiu do mnie wczoraj zadzwonił, że wracasz do Polski… - przyjrzała mi się uważnie.- Uprzedził, że nie wyglądasz za dobrze… Ale to co zobaczyłam, można tylko nazwać „cholernie koszmarnie!”. Wyglądasz jak chodzący trup! Co się stało? - mówiąc to, skutecznie pchała mnie do przodu na parking. W końcu doszłyśmy do jej samochodu.
Zaraz. Jej samochodu?!
- Kogo to auto?- zapytałam podnosząc wzrok na granatową Pandę.
- Moje- wyszczerzyła zęby.- Podczas twojej nieobecności udało mi się znaleźć dodatkową pracę w restauracji i, w co nadal nie wierzę, udało mi się kupić samochód! Czyż nie jest piękny?!
Wyraźnie była dumna z siebie. Z czułością pogłaskała dach Pandy. Zobaczywszy moją minę ( której chyba nie miałam ) od razu przestała.
- Dobra… jedziemy do domu! Wsiadaj do mojej laleczki- uśmiechnęła się. Moje rzeczy wrzuciła na tylne siedzenia.
Przez całą drogę bacznie mi się przyglądała.
Podróż zajęła pół godziny. Zaparkowała samochód w pobliżu naszego mieszkania. Z początku nawet nie zauważyłam, że już stoimy. Dopiero kiedy zapukała w moją szybę, ocknęłam się.
-Żyjesz ty w ogóle?- zapytała przytrzymując mnie za ramię gdy wysiadłam, bo zawróciło mi się w głowie i o mały włos a wyrżnęłabym na chodnik.
Kiwnęłam tylko głową. Wzięła moją torbę i udałyśmy się w stronę naszego bloku. Gdy weszłyśmy do środka spojrzałam tylko na schody. Odechciało mi się tam wspinać. Istny koszmar. Czuję, że nie dam rady wejść na odpowiednie piętro.
- Jest winda- pocieszyła mnie zobaczywszy moja minę.
- To dobrze.
Weszłyśmy do windy. Nacisnęła numer 6. Jechałyśmy niecałe cztery minuty. W końcu wyciągnęła klucze i otworzyła nasze drzwi. Wpuściła mnie pierwszą.
Weszłam, ściągnęłam powoli buty i odłożyłam szery sweterek na półkę. Moje ruchy były tak powolne, że można by mnie uznać za chorą umysłowo. Udałam się do salonu. Usiadłam na kanapie i zamknęłam oczy. Byłam wykończona… Do oczu napłynęły mi łzy. Teraz już nie muszę udawać. Teraz mogę płakać.
I zaczęłam łkać. Poczułam czyjeś dłonie na moich kolanach. Otworzyłam oczy. Klękała przede mną Gabrysia i z niepokojem patrzyła na mnie.
- Chcesz o czymś porozmawiać? Kochanie… nie płacz. Wszystko… się ułoży… Pomogę ci!
Uspakajała mnie. Ale widząc, że nic to nie daje po prostu mnie do siebie przytuliła, siadając obok na kanapie.
- On… Gabi… - nie mogłam nic powiedzieć bo w gardle zrobiła mi się wielka gula.
Próbowałam ją przełknąć, ale ona nie chciała zniknąć. Gabrysia głaskała mnie po włosach tuląc do siebie.
- Ciii… spokojnie, Aniu. Spokojnie…
Kołysała mnie w ramionach aż w końcu przestałam płakać i zasnęłam.
***
Obudziłam się następnego dnia. Spojrzałam na zegarek dokładnie o godzinie 09.00. Słyszałam Gabrysię, która krzątała się w kuchni. Nie poszła do Resovii?
Niewiele myśląc wstałam z kanapy. Przykryta byłam ciepłym kocem a pod głowa miałam ulubioną poduszkę. Wyszłam do kuchni. Gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się i podeszła.
- Jak się czujesz?- spytała, chwytając moje dłonie w swoje. – Zaraz będzie śniadanie.
- Ile spałam?- zapytałam nieprzytomnie.
- Jakieś 19 godzin.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Nie dziwię ci się… byłaś mega zmęczona!
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam i usiadłam przy stoliku.
- Będziesz jajecznicę?- znów posłała mi promienny uśmiech.
Przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie. Po kilku sekundach dotarło do mnie, że o coś się mnie pytała.
- Mówiłaś coś?
- Czy będziesz jajecznicę- powtórzyła spokojnie.
W sumie mogłabym coś zjeść. Ale nie jestem głodna. Najchętniej położyłabym się z powrotem spać.
- Nie jestem głodna…
Zrobiła minę jak Marek, kiedy to samo rano mu mówiłam.
- Musisz coś jeść, Anka! Chcesz umrzeć z głodu? Ja ci na to nie pozwolę! Będziesz jadła jajecznicę. Mojej roboty.
Nie miałam nic do gadania więc po prostu poszłam do łazienki. Byłam jak cień. Nieobecna a jednocześnie obecna. Stanęłam przed lustrem. Kiedy zobaczyłam swoje ‘siano’ na głowie, aż się wzdrygnęłam. Szybko przeczesałam włosy. Umyłam zęby a potem twarz. Wszystko robiłam machinalnie. Nie zastanawiałam się nad tym, co robię w tej chwili. Przerwało mi pukanie do drzwi.
- Chodź na śniadanie…
Nie odezwałam się. Ale po wypłukaniu ust otworzyłam drzwi i wyszłam. Czekała na mnie w korytarzu przyjaciółka i patrzyła na mnie zmartwionym spojrzeniem.
- Już- odpowiedziałam i znów udałam się do kuchni.
Weszła za mną. Usiadłyśmy na ‘swoich’ miejscach przy malutkim stole. Na talerzykach było usmażone jajko z szynką ogródkową. W kubku stała kawa. Napiłam się łyk. Ale nie smakowała jak chciałam. I to nie przez to, że umyłam zęby i straciłam smak. Po prostu nie czułam nawet ładnego zapachu. Zasmuciłam się.
- Coś się stało? Nie smakuje ci?- od razu zareagowała Gabi.
- Nie, nie… wszystko okej.
Nie wiem, czy wie, że kłamię. Ale po chwili wróciła do swojej jajecznicy. Może wreszcie nauczyłam się kłamać? Albo po prostu uwierzyła, bo tak często to mówię… aż w końcu te słowa przechodziły gładko. A minę zawsze miałam tępą (zwłaszcza ostatnio), więc może…
- Opowiesz mi, co tam się stało?- zapytała ostrożnie.
Westchnęłam. Od kilku minut grzebałam widelcem w jajku.
- Dzwonił do mnie Krzysiek… Przestraszył się bo nie odbierasz telefonów.
Teraz sobie przypomniałam, że wczoraj nie wyciągnęłam nawet komórki i jej nie włączyłam.
- Telefon jest w torebce.
Będę musiała do niego oddzwonić i powiedzieć, że wszystko w porządku.
- Nie powiedzieli ci? Naprawdę muszę ja to robić?- skrzywiłam się.
- Chce usłyszeć twoja wersję.
Westchnęłam i odłożyłam narzędzie, którym się bawiłam od dłuższego czasu. Opowiedziałam jej wszystko. Mówiłam tak cicho, że musiała nachylić się przez cały stół. Po policzkach spływały łzy.
Bolało mnie to, co mówiłam. A raczej te wspomnienia. Jego twarzy, rozpiętej koszuli… wzroku Aśki… Wszystko to cholernie bolało.
- Rano próbował ze mną jeszcze rozmawiać, ale uciekłam.
- Co za drań…- przeklęła przyjaciółka.- Ale ty się Anka nie załamuj… tylko niech ja go spotkam… nogi z dupy powyrywam! Cholera jena!
Opuściłam głowę i wytarłam łzy. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas. Nad tym będę musiała jeszcze trochę poćwiczyć.
- Nie idziesz do pracy?- spytałam obojętnie.
- Idę, idę… chociaż… może wzięłabym kilka dni wolnego? Co ty na to? Posiedziałybyśmy razem, poszły na zakupy, na spacer…
- Nie mam ochoty- powiedziałam oschle.
- Na pewno?
- Idź, zarabiaj na życie- stwierdziłam kolokwialnie i odeszłam od stołu.
- Już nie jesz?- zdziwiła się, bo raczej nawet nie zaczęłam.
Kiwnęłam przecząco głową. Mam nadzieję, że się na mnie nie obrazi. Ale ja na serio nie mogę nic przełknąć. Siadłam na kanapie i włączyłam telewizor. Oczywiście na kanale Polsatu Sport. Wpatrywałam się tępo w ekran. Po kilku minutach weszła przyjaciółka i z troską na mnie spojrzała.
- Na pewno mogę iść? Nie chcesz żebym została?- w jej głosie również dało się słyszeć niepokój.
- Idź, idź…
Na wypadek, gdybym jej nie przekonała podłączyłam się uśmiechem. Automatycznym uśmiechem, który zawsze w pomocy mi służył.
- Okej… ale jakby co, to dzwoń!- Pogroziła mi palcem.
Skinęłam głową. I wyszła. A ja znów odwróciłam wzrok na telewizor. Teraz były wiadomości.
- Dziś nasi siatkarze będą uczestniczyć w uroczystości otwarcia IO w Londynie. Jak sami stwierdzili, są szczęśliwi i mają wielkie nadzieje na te rozgrywki. To wielka szansa dla całej drużyny…
Przełączyłam.
Nie mogłam słuchać Swędrowskiego i jednocześnie widzieć ich twarze. Tylko chyba ja wiedziałam, że udawali wesołych. Tak naprawdę każdy z nich pod tą maską ukrywał grymas bólu.
Teraz przypomniałam sobie o telefonie. Więc podeszłam do szafki i wzięłam torebkę. Znów usiadłam na kanapie. Wyjęłam komórkę i ją włączyłam. Powitała mnie wesoła muzyczka, która tak mi się podobała… kiedyś. Teraz niezmiernie raniła moje uszy, więc przyciszyłam telefon. Po chwili przyszły smesy. 22 nieodebrane połączenia od Krzyśka, 15 nieodebranych od Zbyszka, plus około dziesięciu esemesów od obu. Nawet Grzesiu i Ziomek próbowali się do mnie dodzwonić.
„Anka jak tylko dolecisz do Polski, zadzwoń!”- to była wiadomość od Igły, który bardzo się martwił.
„Aniu to nie było tak jak myślisz! Chcę ci to wszystko wytłumaczyć… proszę oddzwoń…”- to był Zibi.
„Anka zadzwoń! Uduszę cię po prostu!”- to znów Igła.
I wiele innych i jednocześnie podobnym wiadomości przysłali mi siatkarze. Westchnęłam. Nagle telefon zaczął dzwonić. Zaskoczona tym, machinalnie odebrałam.
- No! Wreszcie… Wiesz, jak ja się martwiłem?! Anka, jak mogłaś nie zadzwonić?! Zostawiłem ci ostrzeżenia! Już miałem na policję dzwonić… Halo?
- Cześć, Krzysiu- powiedziałam smutno.- Doleciałam. Jestem u siebie.
- To dobrze- wyraźnie mu ulżyło.- Pytałem się Gabi o ciebie, ale obiecała, że oddzwonisz. Więc czekałem… Jak się czujesz?
- Jest ok.
Oczywiście to były bzdury.
- Dobrze wiem, że nic nie jest okej i nie czaruj mnie tutaj… Przykro nam, że nas opuściłaś. Ty wiesz kogo nam przysłali?!
- Nie.
- Facet jest gruby i łysieje… nosi okulary te wiesz, te grube bryły… I nie ma w ogóle poczucie humory!- oburzył się.- Skazałaś nas na wieczną nudę.
- E, tam! Na pewno nie jest taki zły…
- Nie jest zły?! Dziewczyno… Sto razy woleliśmy ciebie i te twoje głupie żarciki i mądrości - też głupie tak na marginesie, niż tego starego zgorzkniałego dziadka- marudził.
- Jakoś przetrwacie…
- Jaaasnee, dzięki tobie- zakpił.
- Musiałam… przeproś ich jeszcze raz ode mnie- powiedziałam smutno.
- Zbyszek się o ciebie cały czas pyta. Co mam zrobić? On uważa, że ze sobą rozmawiamy, co właśnie teraz robimy i prosi o informacje. A ja nie chcę go oszukiwać.
- Mów co chcesz. On mnie już nie interesuje- powiedziałam oschle.
- Dobrze wiemy, że jest inaczej. Rozmawialiście w ogóle?
Kiwnęłam przecząco głową.
- Jesteś tam?
Dopiero teraz się zorientowałam, że nic nie powiedziałam. Przecież on tego nie widział! Idiotka.
- Jestem. Nie, nie rozmawialiśmy.
- A moim zdaniem powinniście.
- Nie wiesz, co widziałam.
- Powiedziałaś mi. Zibi też. Przyznał, że ona tam była ale do niczego nie doszło!
- Kurwa, wszyscy go bronicie! Pieprzona solidarność facetów- wkurzyłam się.- Musze kończyć. Pozdrów chłopaków. I życzę powodzenia.
Rozłączyłam się. Co on sobie myślał? Że tak po prostu uwierzę Bartmanowi na słowo? Po tym, jak mnie okłamał?!
Zdenerwowana poszłam do kuchni. Nalałam soku i wróciłam na swoje miejsce. Napiłam się i położyłam. Zaraz potem zasnęłam.
"Jest zbyt ciemno. Ta twarz... wciąż ja widzę. Aśka. A za nią Zbyszek. Tylko ja gęś głupia sama stoję. Szłam naprzód po jakiejś drodze. Usłyszałam świst nad głową. Przestraszona skuliłam się. Po policzkach płynęły mi łzy. Gdy podniosłam głowę, zobaczyłam lecące na mnie stado wron. Czarnych, wielkich wron. Głośno krzyknęłam...."
--------------------------------------------------
Hej ;*
Miał być dłuższy... niestety troszkę go skróciłam.
Dziękuję za komentarze, do następnego ;)
Świetny rozdział ;) Nic dodać nic ująć :)
OdpowiedzUsuń