- Anka, wyżej tą piłkę! Rozgrywająca musi dostawać perfekto! – wołał trener.
Właśnie grałyśmy w parach. Ja byłam na chwilę z Angeliką. Czasem nawet plasowałam. Potem dostałam Gabi. Ta, to mnie wykończyła! Musiałam się rzucać jak nigdy! Oczywiście nie byłam chamska i też jej takie piłki posyłałam. Właśnie rzuciłam się po jedną upadającą Mikase, gdy drzwi do hali się otworzyły.
Po kolei weszli oni. Achrem, Tichacek, Grozer, Lotman ( o dziwo jeszcze nie wyjechali ), Igła, Nowakowski, Kosok i... Bartman. Krzysiu uśmiechnął się szeroko na widok mojej pozycji na boisku. Leżałam plackiem, brzuchem na dół, bo właśnie podbiłam piłkę i uśmiechałam się na ich widok.
- No proszę!- krzyknął.- A ty znów leżysz! Tylko tym razem nie na kolanach Zbyszka- zachichotał.
Wywołany, podszedł do niego i ceremonialnie palnął go w łeb. Tym razem Igła nie miał tyle refleksu, bo się śmiał.
- Siarę robisz!- powiedział Zibi.
Chłopaki się roześmiali. Z resztą ,ja też. Nie potrafiłam być na Igłę zła. Przestałyśmy odbijać. Trener kazał nam usiąść, więc podeszłyśmy do ławki i każda zabrała swoja wodę. Usiadły na ławce. Ja wybrałam miejsce pod ścianą.
- Trenerze, co oni tu robią?- zapytała dziwnie szczerząc się Aga.
- Będą dziś z nami ćwiczyć.
Właśnie nas minęli i poszli się przebrać.
- Za pół godziny pogracie z nimi.
- Nie mamy szans!- krzyknęła Majka.
- Jak się postaracie, to wszystko możecie. Już to udowodniłyście.
Nie mówił tylko o siatkówce. I ja i ona o tym dobrze wiedziałyśmy.
- A teraz idźcie na tamtą stronę boiska.- Rzucił mi piłkę.- I pograjcie w kółku. Tylko utrudnienia dawać!- wskazał na mnie i drugą Libero.
Och, tak! Dziękuję, trenerze. Pomyślałam z sarkazmem.
Tak jak myślałam, piłki posyłane w moją stronę były mocne, czasem plasy. Więc musiałam latać prawie po całym kółku. Chłopaki już się dawno rozgrzewali. Teraz znów zaczęli biegać. Słyszałam jak Igła mówił:
- Już dość Olieg… ja nie wytrzymam. Przecież wiesz, że mnie kolana bolą!
- Nie marudź Krzysiu. – Mówił tamten.- Bo zaraz zrobisz dodatkowe kółka! I nie mów o kolanach. Bo stwierdziłeś, że nie jesteś stary.
- Bo nie jestem!
Igła zamknął się. Ale nadal coś mamrotał pod nosem. A ja się śmiałam.
Nie wiem czemu tylko ja. Pewnie tylko ja ich obserwowałam. Moja obsesja! Jezu…
Ta piłka, która leciała w moją stronę, była dość wymagająca. Oczywiście dostałam ją od Agaty! A myślałam, że odpuściła… Musiałam rzucić się ze dwa metry, żeby ja odbić. Ale udało mi się! Ledwo, ledwo, ale udało. A potem następna! Szybko się podniosłam i rzuciłam w drugą stronę. Też podbiłam. Trzeciej już nie. Brakło mi zaledwie sekundy.
- Dobra, dziewczyny! Koniec.
Znów poszłyśmy się napić. Podszedł do mnie zmęczony Igła. Udawał zdechłego psa.
- Anka… Anka…- mówił.- Masz może wody? Wykończyli mnie!- powiedział oskarżycielskim tonem.
- Trzymaj.- rzuciłam mu duża butelkę.- Jak mogłeś nie wziąć?!
Odkręcił butelkę.
- Wziąłem, wziąłem! Ale mi wypili- wskazał na Nowakowskiego i Bartmana.
- Biedny Krzysiu.- Powiedziałam robiąc smutna minkę.
- Oj, tak, jestem biedny! Najpierw mnie wykończą, a potem jeszcze zabiją z pragnienia…
Zaśmiałam się. Igła podniósł butelkę i zaczął pić. Przyglądałam mu się. Bo myślałam, że skończy po kilku łykach. Przeliczyłam się. On pił, pił... i pił! Nie chciałam mu przerywać, bo serio był spragniony. Szczęka mi opadła. I to dosłownie.
- Dzięki.- Powiedział oddając już mniej niż pół wody.
Spojrzał na mnie. Wciąż nie mogłam uwierzyć. Patrzyłam z rozdziawiona gębą raz na niego, raz na butelkę.
- No co?!- przestraszył się.- Pić mi się chciało…
- Jezu Święty…- tylko tyle wykrztusiłam.
Nadal w szoku odłożyłam picie. Igła odszedł już do swoich a trener podszedł.
- Najpierw trochę po atakujecie. Potem zagrywki. I zagracie.
Na początku, też trochę stanęłam do ataku. Ale nie szło mi to zbyt dobrze. Sam trener kazał mi stanąć do obrony. Ja na skos, Majka na prostą. A i tak więcej piłek posyłali na mnie. Igła również trochę atakował. Wystawiała Angelika. Śmiesznie było patrzeć na atakującego Libero. Te ataki nie były wypracowane i mało siły w to wkładał. Co prawda kiedyś stał na tej pozycji. Ale teraz…Wiem jak to jest zmienić pozycje z ataku na libero. Po dłuższej grze na innej pozycji, nie masz siły do pierwszej.
Bartman nie atakował ze swoją siłą. A piłki prawie każde posyłał do mnie. Uwziął się! Tak jak Nowakowski, który atakował z krótkiej. Wracając do Bartmana, nie był ( tak jak wszyscy nie byli ) ubrany w krótki rękawek i strój klubu. Mieli na sobie obcisłe podkoszulki i spodenki, co na nim wyglądało bardzo… nie. Nie powiem tego. Nawet sama przed sobą!
- Bartman, atakuj jak chłop! A nie będziesz rękę wstrzymywał!- zawołałam.
Kilka koleżanek spojrzało na mnie jak na wariatkę! Nie wiem dlaczego. Albo, że odważyłam się do niego coś powiedzieć, albo dlatego, że kazałam mu atakować w jego stylu, tym samym narażając się na śmierć i obrażenie go tymi słowami.
- Chyba tego nie chcesz.- Prychnął oburzony.
- A przekonamy się?- podałam wyzwanie.
- Anka!- zawołał Ignaczak.- Nie rób głupstw!- Krzyknął ceremonialnie. Oczywiście
wiedział, że nic takiego się nie stanie.- On cię zabije!
Posłałam mu miły uśmieszek. Stanęłam by przygotować się na atak Achrema. Potem kilka innych i w końcu Bartman.
- Wystaw mi wysoko i długo.- Powiedział miło do Angeliki i uśmiechnął się do niej, a potem na mnie wrogo.
Nie, nie Bartman! Nie żartuj, człowieku.
Rozgrywająca posłała mu piłkę taką, jaką chciał. A ja czekałam z łomocącym sercem, co się stanie. A trener tylko się temu przyglądał. Nagle Bartman z nieruchomej pozy, zrobił dwa, długie kroki jak atakująca kobra, i uderzył spadającą piłkę. A ta, leciała wprost na mnie. Zrobiłam krok do przodu i ułożyłam ręce. Zniżyłam kolana. I po prostu przyjęłam. Ale to po prostu, nie było takie proste. Atak ten był mocny jak cholera! Trudno było piłkę otrzymać po mojej stronie siatki. Ale o dziwo, piłka opadła tuż na miejsce, gdzie powinna stać Angelika. Teraz poczułam ból w ręce. Uderzenie było tak mocne, że na moich rękach widoczne były duże, czerwone ślady. Na szczęście nie będą to siniaki. Potem poczułam, że się przewracam. Więc zrobiłam zwinnego fikołka do tyłu.
- To było…- zaczęłam.
- Bomba!- zawołał trener.- Bom-ba!
I poszedł na chwilę do swojej szatni.
- Jakie?- zapytał Zbyszek podchodząc do siatki. I ja podeszłam.
- Fenomenalne!- wrzasnęłam.- Ale już nie dawaj mi takich ataków…- skrzywiłam się.- Nie chcę jutro na meczu być obolała.
- Niech ci będzie.- Zgodził się niechętnie.
Potem przyszło mi przyjmować zagrywki. Stał koło mnie Igła. Flociki rozgrywających i środkowych były nie groźne. Kiedy pierwszy atakujący stanął na zagrywce… Bartman. Przestraszyłam się nie na żarty. Igła chyba to zauważył bo pocieszająco podszedł i położył mi rękę na ramieniu.
- Spokojnie, jestem z tobą!- powiedział.
- Ha ha – powiedziałam.- Bardzo śmieszne!
Udaliśmy się na swoje pozycje. Czekałam na bombę, która właśnie leciała w moim kierunku.
Uciekłam, uwierzycie? Po prostu uciekłam! Igła stanął przede mną i przyjął bez problemu. Z resztą, co się dziwić? Ten oto Libero przyjmuje ataki Kurka, Grozera, Stanleya i wiele innych petard! Zbyszek zachichotał.
- Nie bój się.- Powiedział trener. – Podobną zagrywkę ma jedna zawodniczka, z której drużyną jutro gramy.
- Ale mnie trener pocieszył!- żachnęłam się.
- Bartman, jeszcze raz! Na nią.- Wskazał mnie.
A ja tylko przełknęłam ślinkę i się skuliłam w duchu. Popatrzyłam na Igłę. Ale on tylko przepraszająco się uśmiechnął.
Nie mógł mi pomóc. Ale podszedł i powiedział kilka dobrych rad. Jak kazał, stanęłam dalej niż zwykle. Bartman podrzucił piłkę, skoczył i… leciała na mnie. Nawet nie zrobiłam kroku do przodu. Ustawiłam ręce i ją podbiłam. I na serio, zamiast zrobić krok do przodu, po prostu zrobiłam trzy do tyłu i przewróciłam się. Leżałam na plecach z zamkniętymi oczami i uśmiechem na twarzy. Atakujący podbiegł do mnie wystraszony. To mnie zaskoczyło, ale nic nie powiedziałam.
- Jezu, nic ci nie jest?- spytał.
Koleżanki patrzyły na nas z ciekawością.
- To wyglądało jakbyś umarła ze strachu!- zaśmiał się kiedy otworzyłam oczy.
- Serio?- przytaknął.- Więc nie umarłam ze strachu. Umarłam ze szczęścia.
***
Po ćwiczeniach zagrywki przyszedł czas na mecz. Grałyśmy tylko pół godziny czyli dwa tie breaki. W pierwszym grałyśmy w szóstkę, po drugiej stronie stanął Igła, Bartman i Nowakowski. Śmiesznie było widzieć, jak Piotrek musi przyjąć, Zbyszek rozegrać, a Igła atakować. Kiedy ten ostatni zdobył punkt, był w szoku. Tego seta wygrałyśmy do siedemnastu. Potem trener pomieszał nas z chłopakami. Ja byłam w drużynie z : Igłą, Kosokiem, Angeliką, Gabrysią i Achremem.
Po przeciwnej stronie stanęli: Agata, Majka, Zbyszek, Lotman, Nowakowski i Monika. Karolina, Dominika i Agnieszka, zmieniały czasem niektóre zawodniczki.
I ten set był dość zawzięty. Wygrali dzięki bloku Nowakowskiego…
- Fajny mecz.- stwierdził Piotrek po treningu przed halą.
- Tak. Jak dla kogo…- powiedziała Gabi.
Podeszłam do nich. Stał tam jeszcze Igła i Zbyszek.
- O czym gadacie?- spytałam.
- O której jutro macie mecz?- zapytał Igła.
Zamyśliłam się na chwilę. Wyjeżdżamy wcześnie rano, przyjeżdżamy późno wieczorem… Zależy od meczu.
- Gramy o 15.00.- spojrzałam na nich.- Ej, ale chyba nie chcecie znów pojechać …
- A czemu nie?- zdziwił się szczerze Zbyszek. – Ostatnio były fantastyczne emocje!
- Ta,- wtrącił Igła- zwłaszcza emocje w ostatniej akcji. Co czułeś Zbyszku? Co czułeś, kiedy Ania, ta piękna Ania… leżała na twoich kolanach?…
Kurde, przez ta akcję, nie dadzą nam spokoju.
- Strach, że mnie ugryzie. A ja zaraz Krzysiu, zaraz ciebie ugryzę.
Zibi uśmiechnął się przebiegle i zaczęli się gonić. A my śmiałyśmy się z nich na całego.
- Szczerze mówiąc Igła, - zaczęłam- to i ja mam cię ochotę udusić…
I dołączyłam do nich, śmiejąc się na całego.
Rano byłam w dobrym nastroju. Mimo, że wstałam o szóstej. Godzinę później siedziałam w autokarze i słuchałam muzyki przez słuchawki. Próbowałam się zrelaksować. Droga nie była tak długa jak do Częstochowy, ale i tak dała nam się we znaki. O jedenastej byłyśmy w stołówce i jadłyśmy obiad. Lekki i pożywny.
Po trzynastej siedziałyśmy w szatni i szykowałyśmy się na pojedynek. Hala nie była duża, bo to nie Spodek. Ale i tak ładna.
- Jak myślicie, kogo trener wystawi?- zapytała Majka.
- Pewnie wyjdzie Aga, Angelika… może tak jak ostatnio?- powiedziała Karolina.
I tak zastanawiałyśmy się przez dług czas. Póki trener nie wszedł do nas do szatni.
- Powiem, kto zagra. Uwaga: Angelika, Karolina, Agata, Dominika, Nina zastąpi Monikę i Anka.
Zaskoczona nie byłam. Trener mi to mówił, ale nie wiedziałam dlaczego Monikę zastąpił Niną… Ale co się rodzi w głowie naszego trenera, to on tylko sam wie…
O równej piętnastej mecz rozpoczęłyśmy. Hala była pełna kibiców. Połowa to ludzie z Rzeszowa. Mała grupka siatkarzy siedziała blisko i zagrzewała nas do walki. Dzięki nim i wczorajszym treningu z nimi, wygrałyśmy 3:2 ( 27:25, 18:25, 26:28, 25:21, 15:10 )! Następny mecz w Sosnowcu w piątek. Podobnież tez przyjadą nasi wierni kibice! Że też tacy istnieją…
- To co ?- Zapytał Krzysiu już w Rzeszowie.- Idziemy to uczcić!
Położył mi rękę przez szyję i szliśmy tak.
- Krzysiek, dzieci…- powiedziała Iwona.- Impreza beze mnie!
- Ja też muszę wracać- powiedziała Olka.
- Trudno, może innym razem- powiedziałam do nich.- Dziś chyba każdy jest zmęczony.
- To was odprowadzimy.- Powiedział stanowczo Libero.
- Jasne- odparła chętnie Gabi.
I udaliśmy się w stronę naszej ulicy bez Piotrka i Oli. Pożegnaliśmy się z Gabrysią. Potem mnie odprowadzili. Stanęłam przed klatką.
- Cieszę się, że wygrałyście!- zawołał jeszcze Igła i poszli.
Został Zbyszek.
- Ty też się cieszysz?- zapytałam.
- Hmm… Było okej.
Odwrócił się i podbiegł do odchodzących przyjaciół. A ja weszłam do mieszkania. Nie przyszłam od razu po przyjeździe. Teraz dopiero mogłam się umyć. Po przyjeździe spacerowałam z przyjaciółmi.
- No, wreszcie!- zawołał od progu.- Już myślałem, że nie przyjdziesz!
- Sorry, tato.
Przytuliliśmy się. Potem przywitałam się z Wer. Pogadaliśmy i poszłam się uczyć. Musiałam zacząć, bo niedługo mam główny egzamin. Jak zdam, będę mogła upomnieć się już o każdą pracę! Siedziałam nad książkami do drugiej w nocy. I również przy jednej z nich zasnęłam.
Rano obudziło mnie dudnienie w szybę. Nie… deszcz! Trudno będę dziś biegać w deszczu. Była szósta. Weszłam do kuchni i nalałam sobie kawy. Tata już w pracy a Weronika jeszcze spała. Wzięłam gazetę i przejrzałam ją. Bez żadnej przyczyny, spojrzałam na ogłoszenia. Jedno było ciekawe…
- Mieszkanie w bloku, na ulicy Słonecznej. Pomieszczenie zajmuje: korytarz, kuchnia, pokój, mały salonik i dwie małe łazienki.
Zaciekawiło mnie to bardzo. Zabrałam gazetę i poszłam się ubrać. Deszcz już nie lał, była zaledwie mżawka. Założyłam T- stert, bluzę z kapturem i spodnie z kompletu. Wyszłam na dwór. Włożyłam kaptur i zaczęłam biec. Tam gdzie zawsze, do parku. Rozgrzewka i go! Od parku do domu. Wzięłam prysznic i przygotowałam się do Resovii.
- Cześć Kaśka!- zawołałam.
- Szef u siebie?
Kiwnęła głową. Poszłam do gabinetu. Zapukałam i usłyszałam głośne proszę.
- Jacek, jest taka sprawa…
- Wiem, że masz w piątek mecz. Jedź.
- Dzięki, ale ja nie o tym… Znaczy o tym, ale przyjdę w czwartek zamiast piątku.
- Jasne.- Uśmiechnął się. – To ja mam sprawę teraz do ciebie.
Spojrzałam pytającym wzrokiem.
- Usiądź.- Wskazał fotel. Przysiadł się.- Dzwonił do mnie dyrektor twojej szkoły. Powiedział, że jutro przyjdzie kilka osób ze szkoły i…
- I?...
- I będą patrzeć jak pracujesz z zawodnikami.
Zaskoczył mnie. Tego się nie spodziewałam.
- Jak to? Przyjdą i będą się gapić, jak z nimi rozmawiam?
- Tak. Wiesz, że nie miałem nic do powiedzenia. Oni zapewnili mnie, że dane zawodników nie będą wynoszone za mury Resovii. To taki sprawdzian na ciebie.
- Okej. – Powiedziałam spokojnie.- Jutro przyjdę wcześniej.
Spojrzał na zegarek. Poruszył ramionami.
- Dziś nie masz nic wielkiego do roboty. Jak chcesz to idź na trening chłopaków.
I tak zrobiłam. Już byli w szatni przebrani. Weszłam bez wahania.
- Jak tam chłopaki? Gotowi na trening?- zapytałam jak psycholog, ale ani ja, ani oni nie zwracali na to uwagi.
- Jasne- powiedział jeden.
- Znów się trener będzie wyżywał…
- Niby czemu?- zdziwiłam się.
Usiadłam na jednej z ławek. Wszędzie walały się ciuchy. Ja zrobiłam sobie miejsce koło mojego ulubieńca, Szymona Pałki.
- No, wiesz…- powiedział.- Ostatnio daje coraz trudniej niektórym.
- Tobie?
- Na przykład.
- Spokojnie, będzie dobrze. Pomyśl o przyszłości, Pała. Trener widzi w tobie potencjał i chce, żebyś grał jak najlepiej. Ten wycisk, kiedyś odbije się na twojej karierze. Wszystkie poty,- zwróciłam się teraz do wszystkich- które wylewacie na treningach, każde poświęcenie… Kiedyś siatkówka odda wam to. Ale najpierw wy musicie jej coś poświęcić.
Uśmiechnęłam się. Byłam pewna, że to doda im skrzydeł dziś na treningu. I nie myliłam się. Pięć minut później już biegali w kółko boiska. Uśmiechnięci, wykonywali każde polecenie trenera. Byłam z siebie dumna. Żeby tak jutro było…
Dwie godziny później nadal siedziałam na ławce na sali. Chłopcy skończyli jak na razie mordęgę i myli się w specjalnych prysznicach.
- Co ty im zrobiłaś?- podszedł zszokowany trener.
- Niby co?- udawałam zdziwienie.
- No przecież oni uśmiechali się jak idioci przy ćwiczeniach. A dziś nie było łatwo, wiesz przecież. – Uśmiechnął się.
Westchnęłam. Nagle mi zaburczało w brzuchu. Pięknie, a nie wzięłam żadnego śniadania.
- Nic takiego im nie zrobiłam. Wątpili w siebie, więc im pomogłam.
- Musisz tak częściej! Zwłaszcza przed meczami.
- Nie ma sprawy.
Poszedł a ja nadal siedziałam. Brzuch mnie z głodu bolał. Bałam się do tego jutrzejszego dnia. Nie wspominając o piątkowym meczu. Dawno nie widziałam Michała. Ale po co miałabym do niego iść? On już ma Agę. Ona się nim zajmie… Ja się wtrącać nie będę. On nie chce mnie, nie chce mnie w swoim życiu. A ja nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą.
- Czekasz?
Podniosłam głowę. Ty był Pała. Stał nad moją głową.
- O!- zawołałam.- Mój ulubieniec!
Zaśmiał się i usiadł obok na ławce.
- Dzięki za pomoc. Przynajmniej lepiej mi się ćwiczyło.
- Zauważyłam hehe…
Wyjął z torby kanapki i zaczął jeść. A mój żołądek zaczął wariować. Dosłownie rozpoczął się kurczyć. Zaburczało mi groźnie w brzuchu. Szymon popatrzył na mnie znad kanapki i spojrzeniem z byka.
- Co to miało być?- zmierzył mnie wzrokiem.
Wyszczerzyłam się.
- Mój żołądek przypomina o sobie.
- Chcesz kanapkę?- wziął leżący woreczek i mi go pod nos pokazał.
Znowu zaburczało. Skrzywiłam się.
- Specjalnie to robisz?!- zapytałam zdenerwowana.
Zaśmiał się.
- To chcesz czy nie? Przecież nie pozwolę ci umrzeć z głodu.
Wyjął jedną do połowy z folii. Patrzyłam na nią wzrokiem mówiącym: „Zaraz cię pożrę!”. Rzuciłam się na kanapkę i jadłam.
- Boże, Anka!- zawołał przestraszony.- Kiedy ty ostatnio jadłaś, hę? Wyglądasz, jakbyś w ustach nie miała nic przynajmniej kilka dni…
- Masz jeszcze jedną?- zapytałam błagalnie.
Pokiwał bezradnie głową.
- Dobrze, że dziś wziąłem więcej niż zwykle. I chyba tak będę już robił… Nigdy nie wiadomo, kiedy na twoją kanapkę rzuci się głodomor Anka…
Zaczął się śmiać. Już zjadłam. Szturchnęłam go w ramię.
Razem się śmiejąc, wyszliśmy z hali. Jest on takim moim „cichym przyjacielem”. Nikt o nas nie wie. Ani my sami. Jest mi drogi, ale nie tak jak Gabi. On jest raczej takim… nie wiem, jak go nazwać. Lubimy razem się śmiać. Poszliśmy do parku, gdzie rano biegałam. Zaczęliśmy spacerować.
------------------------------------------
Hej, hej!
I jest kolejny. Przepraszam, że nie dodałam wcześniej. Miałam kupę sprzątania w domu i nie miałam czasu. Dwa dni na necie nie byłam!
Mam nadzieję, że się podoba.
Przepraszam za jakiekolwiek błędy!
Jak myślicie, co się stanie w kolejnych rozdziałach? Zaskoczę Was?
;)
boskie , dodawaj nastepne :)))
OdpowiedzUsuńWika czekamy, czekamy ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne jak zawsze ;p
Szuru-buru. Oznajmiam wszem i wobec, że w końcu napisałam rozdział. Zapraszam ;)
OdpowiedzUsuńhttp://odbicie-cienia.blogspot.com