W drodze na piętro, chcieli żebym jechała windą. Każdy siatkarz wiedział o tym incydencie i każdy siatkarz potwierdził propozycję Krzyśka. Tak, właśnie jego. Zaprotestowałam i poszłam z nimi po schodach. Każdy szedł pomału, żebym ja się nie spieszyła. Byli za bardzo opiekuńczy, zdecydowanie. Tak jak chciał Olo, poszłam do niego od razu.
- Czemu nie powiedziałaś, że cie boli noga?- zapytał gdy zamknęłam drzwi.
- Nie wiedziałam, że mnie boli. Jeszcze jak wstałam było wszystko w porządku. I teraz też jest.- Powiedziałam z oporem. Chciałam żeby dał mi spokój. Ale znając jego, nie mogłam na to liczyć.- Jest okej.
- Nie jest- powiedział poważnie.- Widziałem twoją twarz. Gdyby nie Zbyszek, który podbiegł do ciebie, upadłabyś znów na nią- spojrzał na mnie smutno.- Myślę, że powinnaś jak najszybciej zrobić badania. Chyba wiesz o co mi chodzi?
Kiwnęłam głową. Byłam zła na siebie, że to wtedy poszłam po to śniadanie. Może później by nie zauważyli. A tak cały ośrodek wiedział, że coś jest nie tak z moją nogą.
- Obiecaj, że pójdziesz dzisiaj. Musisz je zrobić jak najszybciej, jeżeli chcesz jechać z nami do Toronto.
- Dobra. Ale jadę sama.
- Podwiezie cię któryś z siatkarzy.- Spojrzał na mnie. Ale moja mina była nieustępliwa.- Na pewno chcesz być sama?
- Tak.
Krótko potem wyszłam. W moim pokoju siedział Krzysiek, Guma, Pit i Ziomek.
- Wszyscy chcą wiedzieć, co się dzieje- powiedział pierwszy.
- Nic się nie dzieje. Po prostu noga jeszcze się nie przyzwyczaiła do dużego wysiłku.
- Kłamać to możesz siebie ale nie nas- prychnął Guma.
Westchnęłam. Nie chciałam żeby martwili się o mnie, kiedy przed sobą mają ważny turniej. Musieli myśleć teraz o sobie i drużynie, a nie o głupiej psychoterapeutce.
- Dziś miałam umówione kilka badań. Ten nagły ból przypomniał mi o nich- uśmiechnęłam się smutno.- Nie był mocny, nie musicie się martwić.
Byli nieprzekonani.
- Anka- powiedział Łukasz- po twojej minie wtedy, nie powiedziałbym, że ból nie był mocny. Każdy już wstawał żeby ci pomóc, ale na szczęście Zbyszek był szybszy. Wyglądałaś, jakbyś miała zaraz umrzeć z bólu.
- Ziomek ma rację- wtrącił Piotrek.- Jak chcesz to cię zawiozę na te badania i zostanę.
- Nie trzeba, poradzę sobie sama. Ale podwózka by mi się przydała.
Rozejrzałam się po nich z niemalże czułością. Oni nie wiedzieli, jak bardzo ich wszystkich kochałam. Ale nie, że kochałam jak… mężczyznę, którego kocha kobieta. Kochałam ich ( wszystkich, nie tylko tu zgromadzonych) jak braci. Są dla mnie wzorem.
- Ja tez mogę cię zawieść.
Obróciłam się. W pokoju stanął Bartman. On?! A niby czemu? Po co miałby się fatygować, dla mnie?
- Mi to obojętne- stwierdziłam.- Potrzebuję kierowcy do i ze szpitala.
Ale tak naprawdę nie było mi to obojętne. Oszukiwałam sama siebie. Chciałam, żeby to on ze mną jechał. Ale tego nawet przed sobą nie chciałam przyznać. To chore i głupie. Muszę się opanować!
- Dobra, czy możecie zostawić mnie samą?
I poszli. A przynajmniej mi się zdawało, że wszyscy. Stał obok jeden. Taki tam wysoki brunet z zielonymi oczami. I ten właśnie brunet, podszedł bliżej. Stał tak blisko, że aż czułam jego świeży oddech. Nie wiem czemu, ale skojarzył mi się z miętą.
- Czyli mogę z tobą jechać?- spytał, a jego woń oddechu popłynęła wprost na moją twarz.
Patrzył mi w oczy. A ja nie mogłam oderwać swojego spojrzenia od jego świdrującego. Jakieś magnetyczne, czy co?
I właśnie wtedy zobaczyłam jego. Dokładnie te same oczy. To spojrzenie… Cofnęłam się o kilka kroków nie spuszczając go ze wzroku. Zbyszek też był brunetem.
- Wyjdź z tond!- wrzasnęłam nagle. – Idź mówię!
Zszokowany miał jeszcze coś powiedzieć, ale w końcu odwrócił się i poszedł. A ja zostałam uwolniona od tego spojrzenia… Od jego oczu.. A łzy same mi płynęły. Opadłam na łóżko i z wielkim wrzaskiem, który wydobywał się z mojego gardła i tłumiła go poduszka, płakałam jak bóbr. Co się ze mną dzieje?! Przecież to jakaś paranoja! Czy ja do reszty zgłupiałam? Te oczy… Jezu, że ja tego wcześniej nie zauważyłam! Wstałam i otarłam twarz w chusteczkę higieniczną. Przecież to nic takiego! To był Zibi. Niestety wciąż miałam przed sobą te zielone tęczówki.
Na treningu nie odzywałam się do niego. Ale i on sam nie podchodził. Byłam mu z jednej strony wdzięczna za to. Bałam się, że jak zapyta dlaczego… po prostu się rozpłaczę i okażę mu słabość. Czego nie chciałam robić. Na obiedzie nie byłam rozmowna. On udawał, że nic się nie stało i rozmawiał z kolegami. Do mnie się nie odzywał ani słowem. Dopiero pod koniec gdy Cichy Pit podszedł do stolika i zapytał z kim jadę.
- Mówiła, że jedzie ze mną- wtrącił Zibi.
- Nic takiego nie powiedziałam- oburzyłam się, ale nie patrzyłam mu w oczy.- Ale wolałabym żeby to Piotrek dziś mnie zawiózł. Okej?- zwróciłam się do niego.
- Jasne. Jak będziesz gotowa to przyjdź po mnie.
I odszedł. Po chwili ja także, a za mną słyszałam jeszcze głośno śmiejących się siatkarzy. Najprawdopodobniej ze Zbyszka. Ale ja nie chciałam żeby tak wyszło…
- Jesteś pewna, że nie chcesz żebym tam z tobą był?- zapytał Pit, kiedy wysiadałam.
- Nie. Szybko zrobię badania i zadzwonię po ciebie.
Przesłałam mu całusa w powietrzu i zamknęłam drzwi. Z westchnieniem weszłam do budynku. Lekarz już na mnie czekał w gabinecie.
- Dzień dobry, pani Aniu- przywitał się.
Zrobiłam to samo i poszliśmy w kierunku sali specjalnych badań. Zrobili mi prześwietlenie, test na sprawność nogi i pobrali krew.
- Wyniki będą za dwa dni- powiedział, gdy stałam już przy drzwiach wyjściowych.- Zgłoś się wcześnie rano.
Mówił mi na Ania. Powiedział, że jak chce to tez mogę mówić do niego na ty. Ale jakoś głupio mi było.
- Oczywiście i jeszcze raz dziękuję.
Uścisnęliśmy sobie ręce i wyszłam. Zadzwoniłam po Piotrka, który po pierwszym sygnale odebrał. Badania zajęły mi może trochę więcej jak godzinę. Po dziesięciu minutach przyjechał.
- I jak? Wszystko dobrze?- zapytał gdy wsiadłam.
Kiwnęłam głową.
- Wyniki będą za dwa dni.
Cichy ruszył samochodem i wyjechaliśmy ze szpitala. Nie rozmawialiśmy po drodze. Wiedział, że nie jestem skora do tego. Poprosiłam go tylko, żeby zatrzymał się na chwilę przy najbliższym sklepie spożywczym. Weszłam i kupiłam trochę słodyczy bo miałam zalecenie jeść słodkie. Gdy przyjechaliśmy, chłopaki właśnie szli na siłownię. Zaczepił mnie Igła.
- Anka, słuchaj bo… no tak jakoś wyszło…
Plątał się niemiłosiernie.
- O co ci chodzi?- zapytałam.
- No bo widzisz, ja ten… ten jogurt, to był twój. A ja niechcący go zabrałem… Byłem głodny, no!- usprawiedliwiał się.
Zaśmiałam się i kilka przechodzących osób też.
- Krzysiu, nic się nie stało.
I wyciągnęłam batonika z czekoladą. Otworzyłam i ugryzłam. Igła zrobił słodka minkę i patrzył na mnie oburzony. A ja uśmiechnęłam się złowieszczo, odwróciłam i poszłam do pokoju. Przebrałam się, schowałam czekoladę żeby mi chłopaki nie zjedli. I poszłam na siłownię ubrana w strój sportowy. Chciałam trochę pobiegać na bieżni…
- I jak noga?- zapytał Ziomek gdy weszłam do nich.
Pokazałam uniesiony do góry kciuk. Odwróciłam się i chciałam iść, ale na kogoś wpadłam. Podniosłam głowę zła.
- Bartman, uważaj jak chodzisz jełopie- i spojrzałam w jego oczy.
Odwróciłam głowę i przeszłam obok niego. Ale czułam ten wzrok… Stop! To nie jego oczy, to Bartman. To nie on…
- Anka, może rozmasować ci tą nogę?- zapytał Olo.
Ze stanu, który mówił iz jestem na skraju paniki wyrwał mnie jego głos.
- Nie, dzięki. Chciałam trochę pobiegać. Chociaż małym truchtem…
- Nie za duży wysiłek jak na nogę?- spytał podejrzliwie.
- Człowieku, jak zaraz nie pobiegam to chyba umrę!
Siatkarze zachichotali a ja podeszłam szybko do bieżni i wskoczyłam na nią. Ustawiłam lekki trucht i zaczęłam biec. Obok mnie pojawił się Kuba.
- Na pewno wszystko dobrze?- spytał podejrzliwie zaczynając swój dystans.
Kiwnęłam głową. Nie mogłam teraz nic mówić. Gdybym wypuściła powietrze i gwałtownie się nim zachłysnęła, mój oddech nie byłby już taki miarowy. Zmęczyłabym się szybciej. Po piętnastu minutach przystanęłam. Więcej nie, bo noga będzie zbyt obciążona.
***
Nie wiem co się stało. Nie mam pojęcia, dlaczego mnie wtedy wygoniła. Chciałem się z nią pogodzić. Chciałem, żebyśmy już się nie kłócili, byli chociaż dobrymi kolegami. Ale to nie było proste. Krzyczała na mnie żebym wyszedł. Nic nie mogłem zrobić. Widocznie ona nie miała ochoty się godzić. A ja już ręki nie wystawię pierwszy.
- Zibi zmień rękę- mówił do mnie fizjoterapeuta.
Ale ja ledwo go słyszałem. Zmieniłem ciężarek na lewa stronę. Teraz dopiero poczułem ból w prawym przedramieniu.
- Nadal uważam, że jesteś głupi- powiedział Igła, który siedział obok mnie i ćwiczył brzuch.
Oczywiście, jak zawsze szczery Krzysiu! Nic na to nie powiedziałem. Siedzieliśmy na siłowni jeszcze pół godziny. Widziałem tylko, jak Anka męczy się na bieżni. A teraz idzie schodami. Już do niej nie chciałem podchodzić. Bałem się, uwierzycie? Ale sam nie wiem czego. Chłopaki z pokoju nie dawali mi spokoju.
- Czemu z nią nie pogadasz?- spytał Misiek.
Nie wiedziałem jak im to powiedzieć. To nie tak.
- To nie takie proste…
- Uważam, że powinieneś się z nią pogodzić- stwierdził Krzysiek.
- Igła, ale ty głupi jesteś!
I wyszedłem z pokoju. Nie chciałem już tam z nimi siedzieć. Poszedłem do ogrodu za budynkami. Siadłem na murku i myślałem. Ale czy to myślenie coś da?
***
- Jak tata?- spytałam Gabi, bo właśnie do mnie dzwoniła.
- Dobrze. Odwiedziłam go wczoraj. Był w wyśmienitej formie. Pytał o ciebie.
Posmutniałam.
- Zadzwonię do niego jutro. Dziś już nie mam siły- powiedziałam z ciężkim westchnieniem.- Mam mętlik w głowie…
- Co się dzieje?- spytała zmartwiona.
- Byłam u tutejszego lekarza. Bolała mnie noga i robiłam dziś badania. Pojutrze mają być.
- A co dokładnie z ta nogą?- Zapytała jeszcze bardziej zmartwiona.- Chciałabym być teraz z tobą.
W moich oczach zalśniły łzy. To było takie głupie…
- Jeszcze nic nie wiem.
I w końcu nic nie powiedziałam. Miałam zwierzyć się, że boje się. Że zwariowałam. Bo tak chyba można nazwać to… Nie! Nie zwariowałam, jestem tylko przewrażliwiona.
Skończyłyśmy rozmowę tuz przed kolacją. Poszłam z chłopakami na stołówkę. Przynieśli mi jedzenie. Ale ja jakoś nie byłam głodna.
- Masz to zjeść, młoda!- powiedział Możdżon.
Pokręciłam głową.
- Nie jestem głodna. – I odsunęłam talerz. Nic na to nie powiedzieli.
Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie chce mi się jeść i żyć. Czy to depresja? Z książek wynika, że w tym etapie wkraczam na pobojowisko. I w tym momencie poczułam się obserwowana. Obejrzałam się dookoła. Wszyscy jedli. Jestem przewrażliwiona od tamtego razu… Czułam się wtedy tak jak teraz. Ale wtedy był przy mnie Michał… Poczułam, ze zaraz się rozpłaczę. Schowałam twarz w dłonie. Oczywiście nie uszło to uwadze siatkarzy.
- Źle się czujesz?- spytał Misiek.
Kiwnęłam głowa na znak, że nie.
- Powinnaś odpocząć- stwierdził cicho Zibi.
Wyprostowałam się. I spojrzałam na niego bykiem.
- A ty co masz do tego? Już teraz wiesz za mnie, kiedy ja mam odpocząć a kiedy nie?!
I wstałam gwałtownie. A oni patrzyli na mnie zdziwieni. Z kilku stolików obok, siatkarze czekali na przebieg sytuacji. Odwróciłam się i poszłam do pokoju. Padłam na łóżko i płakałam. Po kilku minutach ktoś usiadł na moim łóżku. Podniosłam głowę, Igła.
- Co tu robisz?!- spytałam.
- Przyszedłem, więc jestem.
A ja nie myśląc dużo, przytuliłam się do niego i płakałam. A on, tak jak tamtego wieczora, uspokajał mnie. Mimo, ze nic nie wiedział, że nie wiedział o co chodzi, pomagał mi. Prawdziwy przyjaciel… I usnęłam.
Następny dzień nie był lepszy ani gorszy. Nadal unikałam Zbyszka. Nie mogłam patrzeć na niego. W pewnych chwilach czułam nawet obrzydzenie… Ale nie nim i o tym wiedziałam. To nie o niego chodziło. Sam Zibi był… nic nie zrobił. Ale to on był poszkodowany. Nie wytłumaczyłam mu tego, nie potrafię sobie wytłumaczyć, to jak mam jemu??
Na obiedzie, kelner częściej bywał przy moim stoliku. Gdy zbierał nasze talerze, zwrócił się do mnie.
- Ma pani czas dziś wieczorem?- zapytał z nadzieją w oczach.
Te oczy były czarne. Nie bałam się ich, nie brzydziłam.
- Może mam, może nie…- drażniłam się z nim.
Poprawił mi humor i zauważyli to niektórzy przy stoliku.
- Będę czekał w recepcji o ósmej.
I poszedł. A ja z uśmiechem patrzyłam jak odchodzi. Może to moja droga? Może mam się z nim umówić, mimo że nie znam jego imienia… Może powinnam? Zaryzykować? Przecież życie to jedno wielkie ryzyko.
- Pójdziesz z nim?!- zbulwersował sięBartman.
Odezwał się do mnie pierwszy raz tego dnia. Był oburzony i nie dowierzał.
- A tobie co do tego?- Spojrzałam. Kuźwa, spojrzałam i moja złość narosła jeszcze bardziej. Wstałam, wyszłam ze stołówki prosto do pokoju. Spojrzałam do szafki, wybrałam granatowe legginsy i białą obcisła tunikę na ramiączkach. Wzięłam prysznic, ubrałam się i poszłam.
Nie wierzyłem, poszła! A przecież nawet go nie znała… To nie był dobry pomysł. Nie podobał mi się ten gościu, ale Igła mówił fajnie. Cieszył się, że Anka miała dzięki temu kelnerowi lepszy nastrój. Ale ja nie. I nie chodziło o to, że byłem zazdrosny, jak to wytknął mi Paput. Bałem się, że coś się stanie.
- Przesadzasz i tyle- stwierdził Grzesiek, gdy mnie wysłuchali.- Poszła się zabawić! Przyda jej się to. Może wyzionie z niej ta złość…
- I nie będzie już na ciebie tak na byka nastawiona- dokończył Kubi.
- Bardzo śmieszne! Mówię wam, nie podoba mi się ten gościu…
- Jesteś przewrażliwiony- stwierdził Paweł.
- I zazdrosny!- Zachichotał Winiarski.
Nie chciałem się już z nimi kłócić. To było bez sensu. I tak nic im nie wpoję do głowy. Nie mogłem za nią iść. Ale nie potrafiłem siedzieć. Siedzieć z nimi i oglądać mecz. Jeszcze chwila i bym umarł z niepokoju. Nie wiem czemu tylko ja się bałem. Wyszedłem z pokoju Bartka i poszedłem do siebie. I czekałem.
Gdy wróciłam była pierwsza w nocy. Wspaniale się bawiłam, chociaż Adrian, ten kelner, miał straszna huśtawkę nastrojów. Kiedy zeszłam do recepcji, czekał uśmiechnięty. Przedstawiliśmy się sobie i zaprosił mnie na kolację. Nie jadłam prawie nic. Obiadu nie tknęłam prawie w ogóle, a na kolację nie zeszłam. Przebiegła w miłej atmosferze. Ale potem pewna kelnerka go zdenerwowała i zmienił swój stan z miłego na złego. Potem spacerowaliśmy, zabrał mnie w piękne miejsce na moście. I znów był miły, a kiedy mnie odprowadzał zrobił się wkurzony i niespokojny. Szybko go opuściłam.
Gdy weszłam do budynku, było bardzo późno. Poszłam po schodach na górę i cicho otworzyłam drzwi do pokoju. Kiedy je zamykałam usłyszałam jakiś szmer. Ktoś zamknął gdzieś drzwi. Czyli ktos mnie obserwował. Ale kto? Postanowiłam się już tym nie martwić. Wykończona poszłam spać.
-------------------------------------------
Siema!
Rozdział chyba krótszy niż poprzedni. Ale mam nadzieję, że sie podoba :)
Następny w środę lub czwartek!
Po dzisiejszym dniu stwierdziłam, że ja nie ma życia. Zwłaszcza w szkole... Dlaczego oni wszyscy są tacy? Nie rozumiem ich. Po prostu zostałam stworzona do tego by cierpieć. Inaczej tego sobie nie mogę wyjaśnić... Mój los przypomina mi piosenka Pei ,,Pozwól mi żyć".
Siatkówka, siatkówka i jeszcze raz siatkówka. Jak ja tęsknię za grą... W tym tygodniu jadę na trening. Boję się, ale obiecałam sobie coś, co muszę spełnić. Czekam z niecierpliwością na PlusLigę :D
Dziękuję za ponad 6000 wyświetleń! Jesteście wspaniali ;*
Dedykuję ten rozdział tym, którzy czytają i komentują. Dziękuję.
wspaniale !! ;*
OdpowiedzUsuńCiekawe co dalej będzie. Ten kelner mi się nie podoba, taki dziwny...
OdpowiedzUsuńCzekam ;*
Mam pewne podejrzenia co do zachowania Anki w stosunku do Bartmana, ale to zostawię dla siebie ;) Jeżeli chodzi o Pana Kelnera to mówię otwarcie, że ten typ jakiś taki podejrzany się wydaję...może jakiś psychopata? ;p Chyba, że humorki mniewa, bo okres mu się spóźnia, jak to by ujęła moja przyjaciółka haha xD Ale to tak na marginesie ;D No więc czekam na kolejny ;* Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuń