sobota, 5 października 2013

XXXVIII



Gdy schodziliśmy po schodach, przed nami wyrósł Adrian.
- Możemy porozmawiać?- spytała mnie.
- Kolacja stygnie- wtrącił Zibi podchodząc obok mnie.
- Zaraz przyjdę- odparłam, żeby się ich pozbyć.
Odeszli. Zbyszek niechętnie się odwrócił i dołączył do kolegów.
- O co chodzi?- spytałam.
- Chciałem się z tobą spotkać… Wiem, że może nie masz  czasu…
Nie wiedziałam co powiedzieć. Fajnie było spotkać się raz. Ale nie chciałam już więcej. Co za dużo to nie zdrowo. I teraz pożałowałam, że przegoniłam Zbyszka i resztę.
- Przykro mi Adrian, ale nie mam czasu już na spotkania.
Zrobiłam smutną minkę. Nie był pocieszony, to oczywiste. Ale niepocieszony to mało powiedziane! Był zły. Po chwili uspokoił się.
- Dobrze, przepraszam.
- No co ty! To ja przepraszam. Muszę już iść bo na mnie czekają.
Obróciłam się szczęśliwa, że pozbyłam się go. I szybko dołączyłam do jedzących już siatkarzy.
- Co chciał?- spytał Marcin.
Wzruszyłam ramionami.
- Umówić się ze mną.
- Nie mów, że się zgodziłaś!- podniósł głos Zibi.
Nie rozumiałam, co go to interesuje? Moje życie, mogę się umawiać z kim i gdzie chce. I nic nie powiedziałam w końcu. Nie chciałam następnej kłótni.
- Biegasz jutro rano z nami?- spytał Misiek.
Zastanowiłam się. W sumie chciałabym. Ale co ja chce, a co mogę to jest różnica.
- Zobaczę jak rano będzie z nogą. Jeżeli nie, to pójdę dla was po te kawy- uśmiechnęłam się.
- Znów smaka robisz- zirytował się Misiek.
Zachichotałam. Nie robiłam tego specjalnie, ale słowo ‘kawa’ było w tym przypadku pożądane. Dostałam grzanki z serem i pomidorem. Jadłam lepsze, ale dało się zjeść. Siatkarze na talerzach mieli po sześć, siedem a ja tylko dwie. I to ledwo zjadłam. Resztki wsunął za mnie Igła. Ten to ma żołądek!
- Chodźcie do mnie- powiedział Winiar.- Będziemy oglądać coś.
Zamarłam.
- Błagam, tylko nie…
Spojrzeli na mnie przestraszeni.
- My nie oglądamy pornosów!- oburzył się Kubiak.
Reszta potaknęła a ja się roześmiałam serdecznie.
- Chodziło mi o horror- poprawiłam.- Nie przeżyję następnego!
Teraz to oni zachichotali.
- Wiesz, jak coś to cię Zbyszek obroni- parsknął podchodzący Jarosz, za co dostał ode mnie i Bartmana po głowie.
I zaraz poszliśmy w dobrych nastrojach do niego do pokoju. Byli prawie wszyscy siatkarze. Ledwo się pomieściliśmy, siadłam opierając się o łóżko i pod tyłek podsuwając sobie dywan. Obok mnie zmieścił się Paweł i Ziomek. Włączyli nie horror, ale jakiś dramat. Całkiem, całkiem. Nawet na końcu się popłakałam, co wywołało chichot siatkarzy chociaż sami byli smutni. Tym razem musieliśmy się obyć bez alkoholu. Mieliśmy pyszny truskawkowy kompot, który chłopaki uprosili u kucharek ze stołówki.
Nie oglądaliśmy więcej, więc po dwudziestej trzeciej wszyscy się rozeszli. Zamknęłam pokój na klucz, wzięłam prysznic i umyłam włosy. Jak dobrze było się położyć wreszcie na łóżku. Nastawiłam budzik. I zanim coś zdążyłam pomyśleć, zasnęłam.

Rano budzik mnie obudził, więc szybko wstałam. Sprawdziłam nogę. Nie bolała, nic poważnego się nie działo. Biec z nimi, czy nie? O to jest pytanie! Bardzo bym chciała, ale chyba sobie odpuszczę. Ubrałam się i właśnie zapukał ktoś do drzwi.  Otworzyłam i moim oczom ukazał się Ziomek.
- Biegasz?- zapytał uśmiechając się.
- A dzień dobry to co?
- Dzień dobry.
- Lepiej. Dzis z wami nie pobiegnę choć chcę.
- Szkoda. Ale my byliśmy ubezpieczeni i tu masz kasę na małe z mlekiem i cukrem dla mnie, Kosy, Kurka.- uśmiechnął się.
Zabrałam kasę i włożyłam do portfela. Łukasz wyszedł. Wyjrzałam przez okno. Słońc właśnie wychodziło. Mogłabym z nimi truchtem biec… ale oni wolą szybko. Nie będę się ślimaczyć przy nich. Wyjęłam laptopa, włączyłam Internet i poczekałam pół godziny. O wpół do ósmej wyszłam z ośrodka. Spacerkiem mijała kolejne budynki, gdy znów to poczułam. Ktoś mnie obserwował. Może to moja bujna wyobraźnia? Przyspieszyłam, ale uczucie nie zniknęło aż do murów kawiarni. Podeszłam do lady.
- Dzień dobry, co podać?- spytała szczupła kobieta.
- Dzień dobry. Poproszę trzy małe kawy z mlekiem i cukrem.
Kobieta chciała już iść, ale ją zatrzymałam.
- I… cztery czarne z cukrem.
Zszokowana poszła zrobić zamówienie. Czekałam na napoje pięć minut. Włożyli mi je do specjalnych foremek na kawy. Zapłaciłam, podziękowałam i poszłam.
Idąc znów do ośrodka, czułam na sobie czyjeś spojrzenie. Rozejrzałam się dookoła. Kilka osób szło za mną, ale każdy miał własne spray. Niby po co mieliby na ciebie patrzeć?- spytałam siebie samą. Gdy przyszłam, pani Zosia powiedziała, że jest już śniadanie. Więc zamiast do pokoju udałam się do siatkarzy. Podeszłam najpierw do stolika Ziomka.
- Proszę. Trzy małe z mlekiem i cukrem.
- Jesteś kochana!- powiedzieli przy stoliku.
- Ci…- uciszyłam ich.- Bo jeszcze inni się dowiedzą i będę musiała przynosić tony litrów kawy- skrzywiłam się na samą myśl tego.
- A reszta?- zdziwił się Łukasz.
- W mojej kieszeni. Za fatygę.
Usiadłam na swoim miejscu i wyjęłam kawy z reklamówki i rozdałam siatkarzom. Swoją postawiłam przed talerzem z kanapkę.
- Jesteś wspaniała! Kochana moja!...- wrzasnął Misiek.
- Kanapka?- spytałam.- Nie było mleka?
- Nie dali dzisiaj- powiedział Krzysiek smakując się kawą.
Znów nie patrzyłam się na Zbyszka. Od wczoraj tyle się zmieniło…
- Jak bieg? Ile przebiegliście? Czy raczej…
- Nie kończ!- oburzył się Zibi.- PRZEBIEGLIŚMY cztery kilometry.
Fajnie. Kurde, że tez nie mogłam z nimi…  I znów ktoś na mnie patrzył. Obejrzałam się. To żaden siatkarz, każdy jadł albo rozmawiał.
- Co jest?- spytał mnie Igła.
Kurde, i  co ja mam im powiedzieć? Że wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi i obserwuje? Uznają mnie za chorą. Ale kiedyś tez tak było i… nie! Tym razem mi się wydaje.
- Nic, nic- powiedziałam szybko i znów zaczęłam jeść.
Po śniadaniu, poszli na hale. Dołączyłam do nich. Patrzyłam jak grają i myślałam o Rzeszowie. O tym, że zawiodłam moja drużynę. Ale nic nie mogłam poradzić… Tym się chciałam pocieszać, ale mi to nie wychodziło. Zostawiłam je, ale one nie wiedziały prawdziwego powodu. Nie były na mnie złe. Ale wiem, że przykro im było. Szanowały, szanują mnie i ja je też. Ale nie mogłam im powiedzieć prawdy do końca. Bo nie oszukałam, po prostu nie wytłumaczyłam wszystkiego. I nagle trener podszedł do mnie.
- Zagrasz z nimi?- spytał.
Byłam w stroju sportowym, więc w każdej chwili mogłam…
- No, nie wiem…- zastanawiałam się. Igła skakał na boisku i pokazywał na mnie.- Może tylko troszkę…
Ta decyzja była w brew pozorom łatwa. Tęskniłam za grą jak nigdy. Mam nadzieję, że moja noga wytrzyma… Stanęłam na przyjęciu z Krzyśkiem w drużynie i Gumą, Kubiakiem, Jaroszem i Pitem. Z drugiej strony: Zbyszek, Winiar, Ruciak, Ziomek, Możdżon i Kurek.
Pierwsze przyjęcie zagrywki i pierwszy punkt dla nas. Potem set wygrany 26:24. Ja nie skakałam, tylko przyjmowałam te łatwe zagrywki. Resztę robił za mnie Igła. Niestety, następny przegraliśmy do 22. Ja zeszłam i dlatego pewnie! Trener za każda akcją mówił uwagi, pochwały. Nawet mi kilka podpowiedział.
Nie zmuszałam nogi do dużej pracy, więc mnie nie bolała. Pobiegłam do swojego pokoju i wzięłam prysznic. Drugie śniadanie było marne, bo tylko jabłko. Przed obiadem wpadli do mnie Igła, Misiek, Cichy i… Zibi. Chciałabym go umieć unikać. Ale to nie jest proste.
- Anka!- zawołał Krzysiek.- Po obiedzie idziesz z nami!
Usiedli na moim łóżku  wygodnie się rozłożyli. A ja patrzyłam na nich głupio.
- Ale niby gdzie?- spytałam.
- No, jak gdzie? Na festyn!- wrzasnął.
- Jak na festyn?
- Boże, trzymajcie mnie!
- Jemu chodzi o to, że dziś o piątej jakiś tam festyn jest na mieście. Idziemy całą paczką- uśmiechnął się Piter.
Patrzyłam na nich nie dowierzając.
- Ale jak chcecie iść, skoro macie siłownię wtedy?
Dotarło do nich, co powiedziałam.
- Jakoś się Anastasiego uprosi- uśmiechnął się Zibi.
Tym razem spojrzałam na niego. Nasze oczy się spotkały. I znów ta zieleń… Musze przestać! Odwróciłam wzrok.
- To idziesz?- zapytał Kubiak.
Zastanowiłam się. A kiedy ja miałam napisać pracę, za którą mi płacą?
- Musze pracować… Jutro dostaję kasę.
- To będziesz pracować później. A jak dostaniesz kasę, to nam postawisz czekoladę.
I natychmiast przypomniała mi się czekolada w szafce. Dobrze, że oni o niej nie wiedzieli.
- Okej, pójdę z wami- zgodziłam się.- Ale jak mnie wyleją, albo nie dostanę wypłaty, to wam nogi z dupy powyrywam!
Pogroziłam palcem poważnie. Ale oni i tak zachichotali. I poszliśmy na stołówkę. Już od schodów było słychać hałas. Szybko weszliśmy na salę. Każdy już siedział i czekał na zupę rozmawiając. Dlatego było tak głośno. Podeszliśmy szybko do naszego stolika i usiedliśmy na swoich miejscach.
- Na jaką zupę dziś stawiacie?- zapytał Marcin.
- Ogórkowa- skrzywiłam się.
- Nie… pewnie grochowa, bo dziś piątek!- powiedział Misiek.
- Pewnie i tak będzie niedobra- skrzywił się Bartman, a Igła przyznał mu rację.
Jeszcze kilka minut czekaliśmy. Aż w końcu podszedł ‘nasz’ kelner i położył wazę z zupą. Nic nie powiedział. Ale czułam, że na mnie patrzył. To było krępujące… starałam się nie zwracać na to uwagi.
- A jednak warzywna…- wydął wargi Misiek.
Zaśmiałam się, wzięłam łyżkę i zaczęłam jeść. Nie była to zupa idealnie doprawiona, ale na szczęście mieliśmy na stoliku przyprawy. Gdy z trudem zjedliśmy, znów podszedł Adrian i zebrał talerze. Potem dał nam drugie danie.
- Naleśniki!- zdziwiłam się.
- Kucharki postanowiły pójść na całość i zrobiły nam miła niespodziankę. Na wielkim talerzu, leżała góra tych przysmaków. Nałożyłam sobie trzy.
- Niemożliwe, ty to zjesz?!- zdziwił się Igła.
- Jak mam szansę zjeść coś porządnego, raz na jakiś długi czas, to wolę sobie pojeść do syta.
Zaśmiali się i nałożyli sobie jeszcze raz tyle co ja. Zjedliśmy, ale nie śpieszyło nam się z powrotem  do pokoju. Podszedł kelner. Gdy zbierał mój talerz, zwrócił się do mnie.
- Dziś jest festyn na mieście. Może pójdziesz ze mną?
- Sorry, ale nie. Idę już z kimś- powiedziała smutno.
- Ale może jednak poszłabyś ze mną?- nie dawał za wygraną.
I co ja mam mu powiedzieć? Jak go spławić?!
- Ona powiedziała już, że nie- wtrącił Zibi.
Adrian popatrzył na nas smutno. I poszedł. Pierwszy raz byłam wdzięczna atakującemu, że mi pomógł.
- Dzięki- westchnęłam.
- Nie ma sprawy- mruknął cicho.
Wstaliśmy i pomału wróciliśmy na swoje piętro. Poszłam do nich do pokoju. Obiecali załatwić sobie wolne, wiec Kubiak, Igła i Winiar, poszli do trenera. A ja siedziałam w ich pokoju. Nie byłam sama, Zbyszek leżał obok na swoim łóżku i mi się przyglądał.
- Czemu nic nie mówisz?- spytał.
- A co mam mówić?- odpowiedziałam pytaniem.
Wzruszył ramionami.
- Może powiedz, co ten gościu chce od ciebie?
Zmrużyłam oczy. O co mu chodzi?
- Nie rozumiem…
- Nie ważne- odparł i podłożył sobie ręce pod głowę.
I czekaliśmy. Dwie minuty później przyszli Krzysiek i Misiek. Wstałam z miejsca.
- Idziemy na festyn!- wrzasnął pierwszy i przytulił mnie z radości.
- No, to się szykujcie…- zaczęłam- na trening!
Posmutnieli.
- Zawsze musisz nam psuć miłą chwilę…- obruszył się drugi. – Zaraz mamy godzinę siłowni. A potem możemy iść.
Na siłownię z nimi nie poszłam, ale poprosiłam Olka żeby mi wymasował nogę. Położyłam się na kozetce, podłożył mi poduszkę i zaczął masować łydkę. Od razu lepiej. Byłam u niego jakieś pół godziny. Potem korzystając z wolnego czasu, zajęłam się pracą. Napisałam dwie strony i właśnie wtedy przyszedł Winiar. Pogadaliśmy trochę bo byli już po siłowni. Właśnie zaczęli się szykować na wyjście. Więc ja tez zaczęłam. Wzięłam prysznic, wybrałam spodenki dżinsowe i zieloną przewiewną bluzkę na ramiączkach. Spięłam włosy spinką i spojrzałam do lustra.
- Chyba jest dobrze…- mruknęłam.
- Moim zdanie, powinnaś rozpuścić włosy- usłyszałam aksamitny głos.
Obróciłam się. Za mną na środku pokoju stał Zbyszek. Nie zamknęłam drzwi?
- Myślisz?- spytałam znów zaglądając do lusterka, nie chcąc patrzeć mu w oczy.
O dziwo liczyłam się z jego zdaniem. Podszedł za mnie i stanął tak, że było widać go do połowy w odbiciu. Miał na sobie dżinsy i niebieską koszulkę z krótkim rękawkiem. Podszedł  bliżej, tuz za mną. Teraz było widać jeszcze bardziej jego zielone tęczówki.
- Tak.
Chwycił spinkę i nacisnął. Włosy opadły mi na ramiona w kompletny nieład. Chwycił kilka kosmyków i poprawił, kładąc je delikatnie na moim ramieniu. A ja? Cóż, patrzyłam w te oczy. Patrzyłam i przekonywałam się, że to nie on. Miałam nadzieję, że nie zobaczę tam jego… I poczułam teraz lekkie muśnięcie na szyi. Aż po moi ciele przeszedł miły dreszcz.
- Dlaczego ja muszę cie zmuszać, żebyś mi patrzyła w oczy?- zapytał cicho, nadal stojąc za mną.- Czy zawsze tak będzie?
- Nie wiem. Nie potrafię ci wyjaśnić…
Staliśmy tam w kompletnym bezruchu. Patrzyłam na jego odbicie, oczy, włosy i rysy twarzy. A on patrzył na mnie.
- Anka!- zawołał ktoś sprowadzając mnie na ziemię.- Musisz mi pomóc!
Teraz poznałam. To głos Igły. Szybko się odwróciłam, ominęłam Bartmana, wyszłam z łazienki i podeszłam do Krzyśka.
- Co się stało?- spytałam.
Byłam mu wdzięczna, że przerwał tą chwilę. W rękach trzymał koszulkę.
- Czy mogłabyś mi to zszyć?- spytał błagalnie.
- A sam nie potrafisz?
Spojrzał na mnie z byka. I z dezaprobatą chwyciłam ubranie, wyjęłam nici i zaszyłam szybko. Poszedł a za nim Zibi.
O równej siedemnastej wyszliśmy z ośrodka. Ja, Igła, Kubiak, Nowakowski, Winiarski, Możdżon, Ziomek i Zibi. Z ostatnim przez całą drogę wcale nie rozmawiałam. Trzymaliśmy się od siebie z daleka. Czasem tylko zerkałam na jego plecy. Łukasz fundnął mi ogromną watę cukrową, a Misiek wygrał dla mnie dużego, pięknego misia. Bawiłam się świetnie. Może nie do końca ze wszystkimi, ale było fajnie. I byłoby jeszcze fajniej, gdybym w kilku momentach nie poczuła się obserwowana. Dobrze, że byłam z siatkarzami. O  dziewiątej wróciliśmy.
- Przyjdę dać ci jeszcze jedna koszulkę- wyszczerzył się Igła.
- A co to ja jestem? Krawcowa?!
Nic nie powiedział tylko poszli do swoich pokoi. A ja udałam się do swojego. Otworzyłam drzwi kluczem, weszłam i zostawiłam go w zamku od środka. Zastanawiałam się, czy zamknąć drzwi. Ale przecież Igła miał jeszcze przyjść, więc po co?
Poszłam do łazienki, umyłam zęby, twarz i wróciłam do pokoju. Usiadłam właśnie na łóżku, gdy do drzwi ktoś zapukał. Pewnie Krzysiek z ta bluzką…
- Wchodź!- znowu pukanie.- No nie wygłupiaj się!
Ale znów zapukał. Westchnęłam i wstałam. Ruszyłam do drzwi i chwyciłam za klamkę.
- Igła, czy ty nie rozumiesz? Albo ja nie mówię po Pol…
Otworzyłam drzwi. A przed nimi nie stał Igła, tylko Adrian.
- Co tu robisz?- zdziwiłam się.
- Pozdrowienia od Kamila!- powiedział i popchnął mnie do środka.
Upadłam obok łóżka i uderzyłam się w ramię. Skuliłam się trzymając za ramię. Kamil… Jezu, kim jest ten człowiek? I co chce o dem nie? Adrian wkroczył do mojego pokoju i zamknął drzwi. Przekręcił klucz.
- Cz… czemu zamykasz drzwi?- spytałam drżącym głosem, choć wiedziałam co się dzieje.
Odwrócił się i się zaśmiał. Ten śmiech nie był normalny. Usłyszałam w nim furię… może nawet gorzej! Spojrzał na mnie. Jego oczy zrobiły się jeszcze bardziej czarne, jak noc bez gwiazd. Choć to chyba za miłe określenie. Zobaczyłam w nich błysk, błysk szaleństwa.
- To co? Zabawimy się!
- Kim jesteś?! Czego chcesz?! Skąd znasz Kamila?!- krzyczałam jak najgłośniej, żeby mnie siatkarze usłyszeli.
Skoczył na mnie i zatkał mi usta swoją ręką.
- Ci… nie ładnie tak krzyczeć- mówił spokojnie, jak dziecko.-  Jestem bratem Kamila a on kazał cię pozdrowić i przekazać prezent.
Przejechał swoją drugą ohydną łapą po mojej talii. Szarpnęłam się i próbowałam wyrwać. Ale on położył się na mnie i nogi miałam usztywnione. Ręką chwycił moje ręce i trzymał w żelaznym uścisku nad moją głową. Na ustach nadal trzymał lewą rękę i się głupio uśmiechał. Nagle strasznie zaczęło mi ciążyć na talii jego ciężar.
On jest chory!- wrzasnęłam w myślach. Ja jestem psychologiem, może mu pomogę… Ale w głowie zaświeciła się czerwona lampka mówiąca: „ Już za późno. Nic nie możesz zrobić. Ten człowiek wkroczył w strefę kompletnego szaleństwa.”



------------------------------------------
Witajcie!
Ta dam!  I jest następny. Zaciekawiłam Was choć trochę? Fajny, nie fajny, taki sobie? Sami oceńcie. :)
Kolejny rozdział w poniedziałek! 
Przepraszam za jakiekolwiek błędy...

Wczoraj Resovia grała z Jastrzębskim. Biedny Krzysiu małą kontuzję ma... Bardzo się o niego bałam, ale na szczęście to nic tak bardzo poważnego... Miejmy nadzieję, że szybko wyleczy ten naderwany mięsień szyi. 

Jutro juz niedziela, strasznie szybko ten weekend leci...  A ja muszę uczyć sie na konkurs z wosu :)))) 
I tak mi dzisiejszy dzień zleciał. Na nauce. 
Może zaraz napisze kolejne rozdziały bo weny dostałam :D

Pozdrawiam i dziękuję za tyle wyświetleń ;*


4 komentarze:

  1. No nie! Ja tego Igłę zamorduję ;p Było tak romantycznie, jeszcze chwilka i kto wie co by się stało ^^ A tu nic ;c No, ale mam nadzieję, że przyjdzie jeszcze na nich czas :) Znów mamy Adriana ;/ Tym razem mam nadzieję, że Krzysiu w porę wejdzie do pokoju ;) Czekam na kolejny! Dziękuję za miłe słowa na moim blogu i pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że wywołuję u czytelniczek takie uczucia. XD
      Dziekuję i również pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. No w takim momencie skończyć! ;)
    Czekam na kolejny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział jak zawsze ;)
    Czekamy, czekamy .. :)

    OdpowiedzUsuń