piątek, 29 sierpnia 2014

XCIV



 Mój szok był ogromny. Rzuciłam się chłopakowi na szyję. Jest ode mnie wyższy jakieś dziesięć centymetrów, troszkę niższy niż Zibi.
- Udusisz mnie…- wyjąkał zza moich włosów.
- Nie puszczę cię już!- pogroziłam, ale odsunęłam się posłusznie.
Lecz nie puszczałam jego rąk. Musiałam się na niego napatrzeć. Brunet, niebieskie oczy, łagodne rysy twarzy… Tak. To zdecydowanie on.
- Może wejdziemy do środka?- spytał niepewnie tata.
Odwróciłam się w ich stronę. „Rodzice” patrzyli na mnie i na Adama z zadowoleniem. Tylko Zbyszek nic nie rozumiał.
- Zibi- podeszłam do niego, chwyciłam za rękę i podprowadziłam do gościa.- To jest mój brat, Adam. Homi , to jest mój chło-chłopak - posłałam porozumiewawcze spojrzenie siatkarzowi.
Twarz siatkarza złagodniała. Z uśmiechem podał rękę Adamowi.
- Miło mi pana poznać- powiedział Zbyszek.
- O, jaki tam pan! Adam, dla przyjaciół Homi- uścisnął dłoń.
Już się polubili. Kto wie? Może razem zagrają w siatkę… ale by było widowisko!
- Chodźcie, bo zupa stygnie- wtrąciła Weronika, ciągnąc mnie za łokieć do kuchni.
Gdy stanęłyśmy na jasnych płytkach, podała mi talerze do nakrycia na stół w salonie.
- Nie wiedziałam, że nadal jesteś z Zbyszkiem…- przypomniała mi.
- Ja zawsze z nim byłam i będę- odparłam śmiejąc się.
Byliśmy wszyscy we wspaniałym humorze! Adam wrócił z… nawet nie wiem skąd! Podróżował po całym świecie. Od śmierci mamy prawie go nie widywałam. Czasem wpadał na święta. Ale ostatnio w ogóle nie przyjeżdżał. Nawet nie wiedziałam, jak za nim tęskniłam.
Weszłam do salonu. Na kanapie siedzieli trzej mężczyźni mojego życia i rozmawiali. Pewnie o sporcie. Homi tez kocha siatkówkę, nawet trochę grał. Jak jest teraz, nie wiem. Ale wiem tylko tyle, że nie przestał ubóstwiać tego sportu. Dlaczego? Bo po prostu się nie da! Zaczęłam rozkładać talerze, zerkając na nich.
Widząc ich razem, śmiejących się i gadających o głupich sprawach, wzruszył mnie. Zibi posłał mi troskliwe spojrzenie i już zaraz odpowiadał na zadane pytanie. Gdy skończyłam pomagać Weronice, podeszłam ich zawołać.
- Chodźcie, zupa stygnie- przerwałam wypowiedź mojemu ojcu.
Podeszłam za ich plecy i przytuliłam swojego brata.
- Ty na serio chcesz mnie udusić!- skarżył się.
- Jesteś za duży- odparłam.
- To żadna wymówka... 
- Chodźcie, bo Wera będzie zła- posłałam im oczko.
Na odchodne pocałowałam w policzek Zbyszka i rozczochrałam siwą czuprynę ojca. Podeszłam do Weroniki. Po chwili i oni przyszli. Chwyciłam za rękę mojego chłopaka (no, narzeczonego) i szepnęłam mu do ucha:
- Nie wiem na pewno, ale Wera już chyba zauważyła pierścionek… Powiemy im po obiedzie?
- Jasne, kochanie- odparł i lekko pocałował mnie w usta.- Masz wspaniałego brata.
- Wiem- poruszyłam brwiami.
- No, gołąbeczki! Siadajcie, bo jemy- przerwał nam Adaś.
Usiadłam pomiędzy dwoma chłopakami. Tata zajął honorowe miejsce. Nałożyli nam zupy i zaczęliśmy jeść. Gdy skończyliśmy, czekając na drugie danie, które jeszcze dochodziło w kuchni, rozmawialiśmy.
- Adam, a kiedy ty przyjechałeś?- zmarszczyłam nos.
- Dzisiaj rano. Właśnie ustalałem grafik dnia, żeby cie odwiedzić. Ale widocznie moja skromna osoba sama cię przyciągnęła.
- Nie schlebiaj sobie- posłałam mu kuksańca w bok.
- Co robiłeś przez tyle czasu?- zadał pytanie Marek.
Adam uśmiechnął się do swoich myśli i zaczął opowiadać.
- Na początku byłem w Niemczech. Przez miesiąc nic się nie działo, ale zarobiłem trochę forsy i pojechałem do stanów. Tam siedziałem dłużej, kilka miesięcy. Do czasu, aż nadeszły święta. Po odwiedzeniu Polski, wyjechałem do Anglii. Żyłem tam ponad rok. Niestety nie mogłem wyjechać, więc odwiedziny też były niemożliwe- przygryzł wargę.
- Mogę wiedzieć, dlaczego nie dzwoniłeś?!- wkurzyłam się.
- Nie było kiedy.
- Ehe, takie wymówki to sobie możesz blond lali wmawiać, nie mnie- zirytował mnie na maksa.
- No przepraszam, księżniczko- zawsze tak do mnie mówił, kiedy był skruszony.- Rili.
Trochę się uspokoiłam. Dobrze wiedział, że słowo „księżniczka” podziała na mnie. Uśmeiechnęłam się lekko.
- Jest już drugie- stwierdziła pani domu, zerkając na zegarek.
Wstałyśmy i udałyśmy się do kuchni. Weronika znała z opowiadań taty i moich Adama. Nigdy go nie widziała. Homi jest starszy ode mnie o cztery lata.
- Na deser będą lody z truskawkami i bitą śmietaną, dobrze?- spytała.
- Idealnie- uśmiechnęłam się.
Jedząc schabowego z ziemniakami posypanymi koperkiem i mizerią, nadal prowadziliśmy konwersację. Tata nalał czerwonego wina do kielichów. Trzymał je na specjalną okazję. No, a przyjazd dawno niewidzianego syna był specjalną okazją!
- Na ile zostajesz?- spytał Zbyszek.
- Nie wiem. Zobaczymy… może na rok.
Uśmiechnęłam się szeroko, popijając czerwonym płynem.
- To wspaniale!- ucieszyliśmy się.
Pomogłam Weronice sprzątać, Zbyszek się dołączył. Adam z Markiem o czymś rozprawiali. Chyba o moim chłopaku, bo czasem na niego zerkali. W sumie jestem ciekawa, co o nas myślą.
- Idź, idź… poradzimy sobie- szepnęłam do Wery.
- Ależ, Aniu! To…
- …to nic takiego- dokończył za nią Zibi.- Obiecuję, że nic nie stłukę.
Przy ostatnich słowach zasalutował. Weronika nie mogła się nie zaśmiać. I poszła do siedzących z tyłu (na ogrodzie) ludzi.
Zbyszek objął mnie od tyłu i razem wycieraliśmy pierwszą salaterkę na lody. Nasze ciała, biodra stykały się i ocierały o siebie. Jestem szczęśliwa.
- Hej, przyszedłem zobaczyć jak wam idzie…
Adam spojrzał na nas pobłażliwym wzrokiem.
- Wiedziałem, że nie można zostawić was samych- dokończył.
- Zaraz nakładamy- odparłam, nie odsuwając się od siatkarza.
Westchnął.
- Lepiej, jak ja jej pomogę- posłał mojemu chłopakowi znaczące spojrzenie.
Zibi zasmucił się.
- Idź- szepnęłam mu.- Musze porozmawiać z nim sam na sam.
Kiwnął głową. Dał mi buziaka i wyszedł. Odprowadziłam go wzrokiem.
- No, Dymka! Zabieraj się za robotę- wskazałam zamrażarkę, gdzie leżały lody.
Posłusznie je wyjął. Podałam mu specjalną łyżkę i pierwszą salaterkę.
- Jesteście szczęśliwi- stwierdził raczej, niż zapytał.- Od jak dawna?
- Hm. Od kilku miesięcy- uśmiechnęłam się.Nie ma sensu tłumaczyć, że niedawno się rozstaliśmy i znów wróciliśmy do siebie.
- No, no… muszę przyznać, że nie wybrałaś byle kogo. To sam Zbigniew Bartman!
- Wiem- uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. – I tak. Jesteśmy szczęśliwi.
- Tylko czekać, aż się zaręczycie!
Na chwile zamarłam. Ale szybko się otrząsnęłam.
- Tego nie wiemy na pewno.
- Ehę, jasne! Przecież widzę, jak na niego patrzysz. Jakby był całym światem… on na ciebie też.- zamyślił się na chwilę po czym dodał:- I kto by pomyślał, że moja księżniczka będzie z największą gwiazdą Polskiej siatkówki! Wiedziałem, że ta twoja psychologia nie jest bezinteresowna!
- Masz czuja- zachichotałam.- Ja go nie zmuszałam, żeby mnie kochał. Tak samo wyszło…
- Taak.
Coś go przybiło. Ale co?
- Coś się stało?- zmartwiłam się.
Przerwałam na chwilę nakładanie śmietany i układaniu truskawek.
- Nie, tylko…
- Tylko co?
- Jak się czuje Gabi? Ma kogoś?
O, cholera. Osz kurwa! Jak ja mogłam o tym zapomnieć?! Przecież mój brat i Gabrysia kiedyś lecieli na siebie. Myślałam, że jemu już przeszło…
- Tak, Homi. Ma kogoś.
Zrobił się jeszcze bardziej smutny. No… to ja sobie nie wyobrażam, jak zareaguje Gabi! Po nagłym wyjeździe Adama, musiałam pomóc jej się otrząsnąć. Nie byli razem. Nigdy. Ale wiem, co do siebie czuli. Gabrysia niechętnie mi kiedyś o tym powiedziała. Sami sobie nie powiedzieli nigdy: „kocham cie”. Ale to się czuło… Gdy rozmawiali, jakaś nieznana siła ciągnęła ich do siebie. I nagle, gdy moja przyjaciółka postanowiła być z kimś innym, on się pojawił. Szczęście w nieszczęściu!
- Z kim?
Spytał raczej z czystej ciekawości, niż z zawiści.
- Z Grześkeim Kosokiem- odparłam cicho. Jego nastrój udzielił mi się.- Są ze sobą tak na poważnie od miesiąca, może nawet nie.
Uśmiechnął się kwaśno. Znów wróciliśmy do pracy. Rozmawialiśmy szeptem.
- Widać, nie marnowałyście czasu- prychnął zażenowany. – Wyrwałyście siatkarzy.
- To się nazywa szczęście, nie?- próbowałam go rozśmieszyć.
I się udało.
- Niebywałe! Nie powiedziałbym, że kiedyś twoje słowa się sprawdzą…
- Cóż. Ja też nie- przyznałam.
Przypomniałam sobie rozmowę z siedmiu lat temu. Jedliśmy ciasto jagodowe, które upiekła mama. Rozmawialiśmy o tym, co chcemy robić w życiu. W końcu zapytał o jakim facecie marzę. Powiedziałam, że o sportowcu. A nawet siatkarzu! Wtedy też lubiłam oglądać siatkówkę. Jeszcze nie grałam. Dopiero potem…
- A ty?
- Co „ja”?
- Masz kogoś? Na pewno nie mogłeś się opędzić od dziewczyn w Anglii, Stanach, Niemczech, Włoszech, Bułgarii, Szwecji i Hiszpanii- wymieniłam jednym tchem.
Zaśmiał się szczerze, a potem spoważniał.
- Nie, Anka. Nigdy z nikim nie byłem w podróży. Wszystkie… to były tylko koleżanki. Nie mogłem się z nikim związać. Nie wiem czemu.
A ja wiem, braciszku. I to mnie niepokoi.
- Na pewno jakąś znajdziesz- mrugnęłam.
- Przyjechałem dla jednej, ale okazało się, że jest zajęta.
Oj, niedobrze…
- Dla mnie?- zażartowałam.
- Dla ciebie też. Po części.
- Cóż… dobre i to!
Zaśmialiśmy się. Tak bardzo mi go było szkoda. Biedak, nie może pozbyć się uczuć do mojej przyjaciółki. A i nie jestem pewna, czo ona o nim całkiem zapomniała. Niedawno wybijałam go jej z głowy (dzień, w którym zobaczyłam Zbyszka z kuzynką i chrześnicą) i kazałam zająć się związkiem z Kosą.  Jednak wole nie mówić tego na głos, bo dałabym mu nadzieję. Kiedyś wyobrażałam sobie ich razem. Pasowali, nadal pasują do siebie jak dwie połówki jabłka. On jest moim bratem i zależy mi na tym, żeby miał kogoś, kto będzie go kochał. A kochała go Gabi. A ja ich obydwóch. Zasłużyli na siebie nawzajem. Ale… nie mogę psuć tego, co się narodziło pomiędzy Gabrysią a Kosą! To jakiś koszmar. Wszystko się skomplikowało.
- Wiesz… nie przyjechałem sam- przerwał milczenie.
Nakładałam ostatnią porcje lodów. On czekał ze śmietaną.
- Nie?- zdziwiłam się.- A z kim?
- Z Moniką- odparł po chwili.
- To twoja dziewczyna?
- Nie! No przecież mówiłem ci, że nikogo nie mam… Moja przyjaciółka. Spotkałem ją w Anglii, Polka. Musisz ją poznać! Jest mniej więcej w twoim wieku- uśmiechnął się.
- Hm… oj na pewno muszę ją poznać- mruknęłam.
Muszę wiedzieć czy ona jest dobra dla niego. Nawet, jeżeli jest jego przyjaciółką.
- Idziecie?- wejrzała do kuchni Weronika.- Niecierpliwią się.
- Już idziemy- powiedziałam słodko.
Wyszła, a ja postawiłam ostatnia truskawkę na lodach.Swoją drogą to jestem ciekawa, skąd Wera je ma? Przecież już dawno po sezonie...
- Gotowe!
Wzięliśmy słodkości i specjalne łyżeczki. Wyszliśmy do ogródka. Skromny, nie taki jak u państwa Bartmanów. Co nie oznacza, że ich był jakiś nie wiadomo jak ekstrawagancki! Skromny i ładny. Ułożyliśmy salaterki na stoliku. Natychmiast podszedł do mnie Zbyszek.
Wiedzieliśmy, co nas teraz czeka.
Gdy tata, jego dziewczyna i Homi wzięli pucharki i usiedli wygodnie na huśtawce i zauważyli, że my nie siadamy, zrozumieli, że coś się dzieje.
- Nie siadacie? – spytał ojciec.
Przecząco kiwnęłam głową. Siatkarz chwycił mnie za rękę. Tym dodał mi odwagi i otuchy. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo się tym denerwuję. I boję. Jak zareaguje tata? Jakie kąśliwe komentarze poleca z ust Adama? Co powie Wera?...
- Coś się stało?- zmarszczyła brwi.
A więc, nie domyśliła się!
- Cóż. Przyszliśmy do was z konkretnym zamiarem- zaczęłam.
- Jesteś w ciąży?- spytał Marek.
Miał zimny i niebezpieczny ton głosu.
- Nie!- zaprzeczyłam. – Nie o to chodzi…
Nie potrafiłam się wysłowić. W końcu powiedział to za mnie Zbyszek.
- Przyszliśmy poinformować, że Ania zgodziła się za mnie wyjść.




--------------------------------------------------------------

Hej ;)
Jest kolejny, tym razem króciutki. 
Zaskoczeni, kto odwiedził Marka i Ankę? Pisałam o Adamie na początku tego opowiadania ;)
A teraz znów Homi wkracza do akcji!

Wczoraj skończyłam pisać epilog... tak smutno mi teraz :c 

No, ale już jutro mecz otwarcie na Narodowym! Oglądamy i kibicujemy! <3
W górę serca, bo Polska wygra mecz! ;D

Buziaki, do następnego ;**

czwartek, 28 sierpnia 2014

XCIII



Rano obudziłam się z głową na jego piersi. Spojrzałam na niego. Spał słodko z lekkim uśmiechem. Słońce znów zaczęło świecić po wczorajszym deszczu. To tak, jakby mój humor. Dziś jestem cholernie szczęśliwa. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie odgarnąć mu włosów z twarzy. Niestety, tan nieznaczny ruch go obudził. Widząc mnie, uśmiechnął się jeszcze szerzej, pokazując przy tym szereg białych zębów.
- Cześć, kochanie.
- Cześć.
- Wyspałaś się?
- Było mi wygodniej niż przez te wszystkie noce spędzone samotnie.
Zaśmiał się bezgłośnie. Nagle zaburczało mi w brzuchu.
- Co byś chciała na śniadanie po tak wyczerpującej nocy?- poruszył śmiesznie brwiami.
- Wszystko, byle tylko z twoich rąk.
Wstał, założył wczorajsze, szare dresy. Wrócił się, klęknął przy mnie i pocałował delikatnie. Potem poszedł w jakimś kierunku. Westchnęłam. Rozejrzałam w poszukiwaniu mojej bluzy. Leżała kilka metrów ode mnie, pod niskim stoliczkiem. Chwyciłam ją i podniosłam. Była brudna i spocona po wczorajszym biegu. Rozejrzałam się.
Teraz dopiero zwróciłam uwagę na pomieszczenie w jakim jestem. Bo jak był ze mną Zbyszek nie mogłam dostrzec innego piękna, oprócz niego. Całkiem przestronnie. Duże okno, wychodzące na tył bloków. Widać było park. Ściany w zielonym odcieniu z białym sufitem. Miękki dywan pod moimi nogami, prawie jak masaż!  Biało-brązowe ściany i wielkie łóżko zajmowały dużą część pokoju.  Okazało się, że tutaj jest mały balkon z metalowym stolikiem i trzema krzesłami, wyłożonymi miękkimi poduszkami. W kącie stał jakiś wielki, zielony kwiatek. I szafa. Otworzyłam ją. Zdziwiłam się, że był tam porządek. Wszytsko poukładane. Nie typowo pedantycznie, ale schludnie. Wyjęłam jego koszulkę reprezentacyjną i założyłam. Po drugiej stronie pokoju były kolejne drzwi. To była ładna, typowo męska łazienka. Weszłam do salonu. Tutaj również było duże okno.

Duży telewizor plazmowy wisiał na ścianie. Po przeciwnej stronie stała kremowa kanapa i drewniany stoliczek z małym wazonikiem. Nad meblami było miejsce na obraz. Zauważyłam, bo tam ściana wyblakła.
Przeszłam na koniec salonu. Tutaj stoi regał z książkami i drzwi. Otworzyłam je i zajrzałam do środka. Prowadziły do kuchni.
- Co pichcisz?- zainteresowałam się, stając za moim siatkarzem.
- Jajecznica, jaką lubisz- wyszczerzył się. Przeczesał mnie wzrokiem.- Pięknie ci w tym stroju.
Zarumieniłam się.
- Nie mam nic na zmianę, więc pożyczyłam…
- Jasne- rzucił lekko.
Nadal patrzył na mnie iskrzącymi się oczami. O mało włos nie spalił jajek. Pięć minut później siedzieliśmy przy stole. Jadłam powoli i patrzyłam na Zbyszka. Wciąż nie mogłam nacieszyć się jego widokiem. Widocznie on moim też nie, bo non stop na mnie spoglądał.
- To co dziś robimy?- zagadnęłam.
Odłożył widelec i się uśmiechnął.
- Jedziemy do Salonu Jubilerskiego.
- A po co?- zdumiałam się.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- No chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie chcesz pierścionka zaręczynowego!
O Boże, ale gafa. Zapomniałam o tym na śmierć.
- Szczerze? Wcale nie potrzebuje pierścionka.
- Daj spokój!- żachnął się.- Jesteś MOJĄ narzeczoną. Świat musi się o tym dowiedzieć!
- Lepiej nie… wiesz co by było?!
- Faktycznie. Najpierw powinienem spytać twojego ojca o zgodę. Ale w sumie to nie miałby nic do powiedzenia w tej sprawie.
Zaśmialiśmy się. Wstałam i usiadłam mu na kolanach.
- A jak ty się czujesz?- spytałam z troską.
- Hę?
- No… po nieudanych Igrzyskach.
- Na początku byłem załamany, jak każdy. Ale odkąd tutaj jesteś jest mi coraz lepiej- dał mi całusa w policzek.
- To dobrze. Ale wiesz… trzeba będzie na serio poinformować rodziców…
- Mam się bać?
- A ja? Co ja mam powiedzieć? Twój tata za mną nie przepada!
- Nie prawda. On jest po prostu sceptyczny co do moich dziewczyn. Jak pozna cię lepiej, to od razu zmieni zdanie. No bo niedługo tam pojedziemy na kilka dni i…
- Co?- przerwałam mu.
- No pojedziemy tam na weekend.
Aha. Nie no, okej. Jestem ciekawa, kiedy on to wymyślił? Ale co do biżuterii to mówiłam prawdę. Nie potrzebuję głupiego pierścionka na znak, że jesteśmy razem. Mam już naszyjnik od niego. Który ściągnęłam. Zaraz po wyjeździe z Londynu. Leży z innymi naszyjnikami w mieszkaniu. Musze go znów założyć.
Ciszę przerwał telefon. Wstałam i udałam się do salonu. Wzięłam moje dresy (których nie włożyłam, bo i po co, skoro koszulka Zibiego jest przydługawa na mnie??) i wyciągnęłam komórkę. Odebrała.
- Anka! Wreszcie… gdzieś ty jest?! Dzwoniłam do Michała, ale on mówił, że ciebie z nim nie ma i że sama mi wytłumaczysz… O co chodzi?
- Spokojnie, Gabi. Jestem… w bezpiecznym miejscu. Nie martw się. Za niedługo wrócę.
- Ale gdzie jesteś?! Mów mi w tej chwili!
Zbyszek wyrwał mi telefon z rąk i sam odpowiedział:
- Hej, tu Zbyszek! Jest u mnie, Gabi. Spokojnie, odstawię ją całą i zdrową.
I się rozłączył. Potem się ubraliśmy i wyszliśmy z apartamentu. Objęci, szliśmy przez ulicę. Wczoraj nimi biegłam myśląc, czy ten mężczyzna mnie kocha. Zaprowadził mnie na parking. Musieliśmy wpaść do mnie do mieszkania, bo muszę się przebrać w „normalne” ciuchy. Teraz byłam ubrana we wczorajsze dresy i koszulkę Zbyszka.
Myślałam, że pojedziemy samochodem. Ale się przeliczyłam! Na parkingu stał czarny motor. Jak mówię motor, to mam na myśli na serio duży motor. Czarny, piękny, lśniący…
- Na pewno?
- No nie mów, że się boisz! Obiecuję, że nic ci się nie stanie. Jesteś ze mną. Przy mnie jesteś bezpieczna- powiedział całując mnie w czoło.
- Tak, ale…
- Zaufaj mi- popatrzył mi w oczy i zmiękłam. Cholera, muszę poćwiczyć wytrzymałość!- Będę jechał powoli.
- To znaczy, że rozbijemy się na trzecim, czy drugim zakręcie?
Zaśmiał się tak głośno i donośnie, że niektórzy przechodnie popatrzyli na nas z ciekawością.
- Miejże trochę wiary, An.
Spuściłam głowę. Ale zaraz ją podniosłam bo już wkładał mi ciemny kask. Swój już założył. Usiadł na dużym siedzeniu i gestem zaprosił mnie bym usiadła.
- Jeżeli się boisz, chodź przede mnie.
Więc usiadłam przed nim. Z uśmiechem objął mnie w pasie i mocno do siebie przyciągnął. Oparłam się na jego piersi i zamknęłam oczy. Ruszył.
- Spójrz, nie jedziemy szybko- krzyknął, żebym go usłyszała.
Zgodziłam się lekko uchylić powieki. Faktycznie nie gnaliśmy na złamanie karku. Trochę się rozluźniłam. Czułam ciepło ciała Zbyszka. Miał na sobie skórzaną kurtkę, która opinała się na jego torsie. Wiele bym dała żeby z nim tutaj siedzieć, gdybym była przechodniem.Ale na szczęście nie muszę tylko sobie tego wyobrażać. Bo właśnie tak jest!
W końcu stanęliśmy przed moim blokiem. Zsiadłam szybko, o mało nie przewracając na chodnik. W ostatniej chwili Zibi złapał mnie w pasie.
- Uważaj- ostrzegł.
Z uśmiechami weszliśmy do mojego mieszkania. Gabrysia patrzyła na nas jak na wariatów. Dobrze wiem, co myśli.
- Cześć Gabi- przywitał się chłopak.
- Ughm, no cześć.
- Przyszłam tylko się przebrać- ostrzegłam ją.
- Gdzie jedziecie?- uśmiechnęła się.
Widocznie dała sobie spokój z kazaniem, widząc mnie zadowoloną. Na razie.Ale również się uśmiechała. Także była szczęśliwa, że wreszcie wszystko sobie wyjaśniliśmy.
- Takie tam…- mruknęłam tajemniczo. Wszystkiego dowie się w odpowiedniej chwili. Tak jak wszyscy.
Udałam się do szafy. Wyjęłam brązowe rybaczki i czerwoną koszulkę na ramiączkach. Słońce dość dziś piekło. A czerwony to miłość. Idealne dopasowane do mojego nastroju.
- To co? Jedziemy!
- Nadal nie wiem, gdzie się wybieracie! I do tego mnie nie zabieracie, mendy!- żaliła się.
- Jutro wieczorem, o dziewiętnastej przyjdź z Grześkiem… wyślę wam niedługo adres.
- Jakaś specjalna okazja?- spytała podejrzliwie.
- Nic nadzwyczajnego- skłamałam.
Kiedy doszliśmy do motoru, zagadnęłam Zbyszka.
- O co chodzi z tym spotkaniem?
- Wtedy poinformujemy ich o naszych zaręczynach- wyszczerzył się.
- Gabi powinna wiedzieć wcześniej- sprzeciwiłam się.- Jest moja przyjaciółką!
- W takim razie powiesz jej dziś wieczorem, gdy cie odwiozę.
- Rozstajemy się?- nagle mi się zrobiło smutno.
On też to czuł. Objął mnie ramieniem.
- Uwierz, wolałbym cie nie opuszczać ani na chwilkę. Ale muszę wszystko przygotować. Spotkanie zrobimy u mnie w mieszkaniu.
- Apartamencie- poprawiłam.
- No… powiedzmy.
Zaśmialiśmy się. Wsiedliśmy na motor i pojechaliśmy do Jubilera. Tym razem pozwoliłam ( a raczej bez mojego pozwolenia) Zbyszkowi jechać szybciej. W taki oto sposób dojechaliśmy w dziesięć minut. Gdy szliśmy trzymając się za ręce, ktoś zrobił nam zdjęcie. Chyba. Tylko kątem oka dostrzegłam jakiś blask. Pewnie fleszy.
Weszliśmy do sklepu.
- Jak daleko mogę się posunąć?- spytałam patrząc na drogi, skromny a zarazem piękny pierścionek.
- Cena nie gra roli- odparł.
Czułam się jak kopciuszek. Tak, jakby mama pozwoliła kupić wam coś, czego pragniecie. To… niezłe doświadczenie!
- Witam. W czym mogę pomóc?- podszedł młody sprzedawca.
- Szukamy pierścionka zaręczynowego- odparł mój chłopak.
Jej, przecież on jest już moim narzeczonym!
- Proszę za mną- uśmiechnął się mężczyzna.
Stanął za ladą i wskazał półkę z pierścionkami. Złote, srebrne, kolorowe, brylanty…
- No to wybieraj- Zbyszek stał tuż za mną.
Trzymał ręce na moich biodrach i szeptał do ucha. Moje oczy były tak rozszerzone na ten piękny widok, że można by rzec iż jestem jakaś ułomna.
- Tyle tego…- zmieszałam się. – Może pan pokazać najtańsze?
- Na pewno, Aniu? Możesz wybrać co zechcesz- zaprotestował Zbyszek.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Ale ja nie chcę go wykorzystywać! To, że jest moim chło… narzeczonym! nie znaczy, że ma na mnie przepłacać. Wystarczy symboliczna rzecz.
- Te tutaj są za trzysta…- wskazał na srebrne pierścionki. Zwyczajne.- Te po czterysta dwadzieścia.
Wypatrzyłam już jeden. Srebrny z dwoma zielonymi oczkami. Zielony oznacza nadzieję. Ale dla mnie ma podwójne znaczenie. Przypomina mi odcień koloru oczu Zbyszka.
- Mogę przymierzyć ten?- zapytałam, wskazując cudo.
Mężczyzna podał mi pierścionek. Delikatnie przyjęłam go w swoje dłonie i oglądałam. Potem pomału wsunęłam na palec. Pasował idealnie!
- Jest idealny- powiedziałam na głos.
- Chcesz go? Wybrałaś ten?- upewniał się Zibi.
- Tak. Poproszę ten- ściągnęłam obrączkę z palca i oddałam sprzedawcy.
Ten poszedł na zaplecze. Odwróciłam się w stronę Bartmana.
- Dlaczego taki… skromny?- zdziwił się chłopak.
Przytuli mnie. Założyłam ręce na jego szyi.
- Ponieważ taki mi wystarczy.
Nie chciałam mu mówić co oznacza dla mnie kolor zielony.
- Jesteś niesamowitą kobietą!
Albo mi się wydawało, a może nie, ale widziałam w jego oczach zachwyt.
- No wiesz… czeka nas trudne popołudnie. Trzeba poinformować Marka i Weronikę- uśmiechnęłam się.
- Nie bój się, nie ucieknę- mrugnął.- Warto ryzykować, żeby być z tobą na zawsze.
- Jesteś najodważniejszym facetem, jakiego znam- przyznałam.
Zachichotaliśmy. Dał mi ukradkiem całusa i wtedy przerwał nam sprzedawca.
- Proszę, oto zapakowany pierścionek- wręczył mi pakunek w fioletowym opakowaniu.
- Dziękujemy- uśmiechnęłam się.
- Życzę szczęścia!
Wyszliśmy z Lombardu gdy tylko Zbyszek zapłacił. Idąc w stronę motoru, rozmyślałam nad reakcją Marka. Dobrze wiem, jak sceptyczne ma zdanie na temat „zbyt szybkiego wydaniu córki za mąż”.
- No, to teraz najtrudniejsza część zadania- mruknęłam.



***


- Może powinienem był włożyć garnitur? Albo przynajmniej koszulę?- zapytał, gdy zaparkowaliśmy dwie ulice od mojego rodzinnego domu. 
- No Co ty, żartujesz? Jesteś idealnie ubrany. Koszula byłaby zbędna. Nie wspomnę o garniaku!
- No ale wiesz… to jednak jest ważny moment. Nie chcę żeby wyszło na to, że jestem nieschludny.
- O to się martwić nie musisz. Jesteś idealny.
Prychnął zniecierpliwiony. Szliśmy pomału chodnikiem. Jakieś dwie godziny temu uprzedziłam Weronikę, że będę z gościem na obiad. Była mocno podekscytowana. Czyżby wiedziała?
Nie…
To musiało być coś innego. Dałam im dwie godziny na przygotowanie posiłku. W tym czasie ja i Zbyszek byliśmy w parku. Tam, uroczyście siatkarz poprosił mnie o rękę, klękając i wkładając mi na palec pierścionek. Niektórzy gapie zaczęli bić nam brawo, gdy przyjęłam oświadczyny!
Teraz przeżywamy ważny moment. Musimy poinformować rodziców. I przyjaciół.
Stanęliśmy pod drzwiami. Nacisnęłam dwa razy dzwonek. Po kilku minutach otworzyła Weronika. Była rozpromieniona i bardzo szczęśliwa. Ojciec za jej plecami również. Czyżby wiedzieli? To nie to.
Oczywiście, że nie to!
- Witajcie! O, dzień dobry Zbyszku- uśmiechnęła się jeszcze szerzej na nasz widok.
- Dzień dobry- przywitał się mój chłopak.
Przytuliłam Werę i Marka.
- Dobrze, że zadzwoniłaś wcześniej bo ugotowałam dla więcej osób!
- Chociaż już i tak mamy gościa- wtrącił tata.
- Kogo?- zdziwiłam się.
I wtedy zobaczyłam, o kogo chodzi. Zamarłam.




---------------------------------------------------------

Witajcie!
Taki rozdział... jaki jest. No, ale macie teraz zagadkę. :D

Jeszcze tylko trzy dni i do szkoły... Mam ochotę się ukryć gdzieś i nie wychodzić. Oczywiście z dostępem do meczów MŚ ;p
Tak, odliczam do najważniejszej imprezy roku! Ja już czuję tę atmosferę... Wybieracie się na jakiś mecz? ;)

Pozdrawiam ;**