niedziela, 10 sierpnia 2014

LXXXIII



Kolejne dni strasznie się ciągnęły. Słońce świeciło przez okno w saloniku, a ja siedziałam na kanapie i oglądałam mecze siatkówki. Ewentualnie spałam. Lub jadłam. A przynajmniej próbowałam coś zjeść. Przyjaciółka stwierdziła z przykrością, że strasznie schudłam przez ostatni tydzień. Co zaowocowało jeszcze większym naciskiem z jej strony na moje odżywianie.
Marek dzwonił dwa razy pytając, jak się czuję. Powiedziałam mu o moim przyjeździe i obiecałam, że wkrótce go odwiedzę. Ale na razie nie jestem w stanie tego zrobić. Jednak jak w najbliższe dwa dni się do niego nie wybiorę, to sam tutaj przyjedzie. A wtedy zastanie mnie w takim okropnym stanie…
Dlatego też zmusiłam się do pracy fizycznej. Wychodziłam przed blok i biegałam. Co prawda nie miałam nidy na to ochoty, ale musiałam. Niegdyś bieganie sprawiało mi przyjemność. Ból w mięśniach był mi przyjazny. To zmuszanie się do jeszcze większego tempa… Teraz robię to wszystko z przymusu. Najchętniej siedziałabym w mieszkaniu na kanapie i patrzyła w sufit, nie myśląc o niczym konkretnym. Czasem mam uczucie takiego nagłego zaśnięcia i nie obudzenia się już nigdy… w końcu mnie to przerośnie. Naprawdę nie wiem, jak funkcjonować dalej. Tamten feralny dzień zniszczył mnie. Moją duszę. Czuję, że zostawiłam połowę siebie w Londynie z moimi przyjaciółmi. Z Nim.
Odwiedzała mnie Iwona z dziećmi, dzięki którym udawało mi się uśmiechać. Tak szczerze uśmiechać. Bo zazwyczaj moja twarz nie ukazywała uczuć. Jestem tak bardzo pogrążona w swoim dołku, że nie zauważam niczego innego.
Mój schemat dnia nie zmieniał się. Wstawałam rano ( a raczej w południe ), jadłam śniadanie (choć bardziej pasuje obiad), znów zasypiałam, oglądałam TV, biegłam. W tym odwiedziny żony Ignaczaka oraz mecze naszych chłopaków…
Siatkarze grali dzielnie. Przegrali niestety mecz z Bułgarią. Ruszyło mnie to strasznie bo wciąż obwiniam za to wszystko, co się stało siebie. Kolejne dwa spotkania wygrali: z Argentyną i Wielką Brytanią. Jutro mecz z Australią, który powinniśmy wygrać bez problemów. Sami siatkarze grali ładnie. Nie zawsze im gra wychodziła, ale po to jest trener. Żeby łagodził każde spięcie między nimi. Najbardziej zastanawiała wszystkich forma Bartmana. Wychodził w pierwszym składzie, ale już w drugim secie musiał być zmieniony. Nie radził sobie. Jego złość nie pomagała drużynie, a do tego sam się dołował. Nie miałam pojęcia z jakiego powodu. Czyżby kochana Asia go wystawiła?? Cóż. To już nie moja sprawa.
I za każdym razem, kiedy zbliżali kamerą na jego twarz, serce mi ściskało. Czułam tak potworny żal, że nie mogę mu pomóc… Ale zaraz po tych wyrzutach sumienia przychodziła myśl: „Przecież on ciebie nie potrzebuje. Ma wsparcie.” I od razu mi przechodziło.
Sytuacja mojego przygnębienia poprawiła się dnia niespodziewanego. Jest 5 sierpnia. Po „obiedzie” ubrałam się w dres i pobiegłam przed siebie. Biegłam tak szybko, że sama się zaskoczyłam. Może chciałam uciec przed sama sobą?
W każdym bądź razie nie miałam pojęcia, dokąd pędzę. Ale jakaś nieznana siła przyciągała mnie w pewne miejsce. Jedno, do którego bałam się przyjść. Pytanie: dlaczego? Ponieważ to było bardzo bolesne. Wiele tam ukryłam wspomnień, które siekały gdy tylko o nich pomyślałam.
Biegnąc nawet nie myślałam, co robię. Zatrzymałam się dopiero przed wysoką, czarną bramą . Jestem na cmentarzu.
Nagle wiatr stał się bardzo chłodny. Naciągnęłam mocniej kaptur na głowę i schowałam głęboko ręce w kieszenie bluzy. Szłam dróżką z piasku i drobnych kamieni, i między drzewami przyglądałam się ładnym nagrobkom. W końcu doszłam do TEGO miejsca. Skręciłam w prawo i stanęłam przy szarym, małym pomniku. Na tablicy pisało: Aneta Tykacz ur. 22 sierpnia 1974r, zm. 15 lipca 2007r. Momentalnie do oczu napłynęły mi łzy.
Tak dawno tutaj mnie nie było!
I nagle uderzyły we mnie tamte obrazy z cała mocą. Uśmiechnięta ja idąca po szkole do domu, nie mająca pojęcia co się stało, mina załamanego i zapłakanego ojca, przerażenie i niedowierzanie na twarzy brata. I słowa policjanta, który przyszedł nas zawiadomić:
- Przykro mi, że musze to państwu mówić. Zdarzył się wypadek na głównej autostradzie… Auto pani Anety Tykacz zderzyło się z innym samochodem…
- Czy mama…?- końcówka zdania nie przeszła mi przez gardło.
- Niestety tak. Pani Aneta poniosła poważne obrażenia i zmarła na miejscu.

Kolana się pode mną ugięły. Nie potrafię już stać. Opadłam na ziemię z płaczem. Łzy lecą strupkiem po moich policzkach.
- Oj, mamo! Wybacz mi, proszę…- mówiłam.- Przepraszam, że tutaj nie przychodziłam… nie mogłam…- szlochałam, mamrocząc pod nosem.- Nie potrafiłam… Ale teraz… teraz potrzebuję cię, mamo! Pomóż mi…
Zamknęłam oczy żeby wsłuchać się w szum drzew. Nad moją głową, na gałęzi siedział kruk. Wielkie, czarne ptaszysko patrzyło na mnie wielkimi i czarnymi oczami. Po chwili zamachał skrzydłami i odleciał. A ja trochę się uspokoiłam.
Siedziałam nad grobem mamy ponad godzinę. Opowiadałam jej wszystkie przeżycia, przez te lata. Gdyby ktoś mnie wtedy zobaczył, z pewnością oznaczono by mnie mianem: „wariatki”. Choć świeciło słońce i było lato, to na cmentarzu wiał chłodny wiatr, a drzewa rosnące przy głównej ścieżce, jeszcze bardziej ochładzały to miejsce. Więc nic dziwnego, że jak wstałam z ziemi to byłam cała zmarznięta. Dmuchałam w dłonie, żeby choć troszkę się rozgrzały. Pożegnałam się z mamą i odeszłam.
Nie chciałam wracać do mieszkania. Gabi z pewnością wepchnęłaby we mnie kolejne porcje jedzenia. Tego pragnęłam jak najbardziej uniknąć. Więc skierowałam się do dobrze znanego mi klubu.
Weszłam i udałam się do baru. Stał tam barman, którego niegdyś poznałam.
- Kogo to moje piękne oczy widzą!- ucieszył się na mój widok.
- Witaj, barmanie- uśmiechnęłam się lekko.
- Co cie do mnie sprowadza? Kolejna kłótnia z ukochanym? A może po prostu chcesz się zabawić?...
- I to ,i to – westchnęłam. A potem poprosiłam- Daj mi coś mocnego.
- Uuu… poważna sprawa- zmarszczył brwi. Oparł łokcie o blat, nachylił się i spojrzał na mnie (wciąż miałam na głowie kaptur).- Chcesz pogadać?
- A to w promocji?
- Dla ciebie zawsze!- posłał mi czarujący uśmiech. – To może tekloudo?
Byłam zdezorientowana, więc szybko wyjaśnił:
- Tak nazwałem mój nowy drink. Z myślą właśnie o złamanych sercach…
- Skąd niby wiesz, że moje jest złamane?- spytałam sarkastycznie.
Wyprostował się i spojrzał z dumą.
- Jestem barmanem. To moja praca. Bynajmniej jedna z wielu- zaśmiał się.- To co? Spróbujesz?
Kiwnęłam głową. Po chwili przyglądałam się jego pracy. Wykonywał to z taką satysfakcją, delikatnością, że aż się zdziwiłam. Zresztą, niby dlaczego? Skoro kocha to co robi…
- Dwa piwa- usłyszałam głos za sobą.- Jedno dla tej małej..
Odwróciłam się. Mrugnął do mnie zalotnie brunet o ciemnych oczach, około 190cm wzrostu.
- Dziękuję, ale nie- odparłam hardo.
Zamrugał zdziwiony i się uśmiechną zawadiacko.
- W takim razie… siedzę tam- wskazał palcem stolik pod przeciwległą ścianą.- Jak będziesz miała ochotę się dołączyć…
Przewróciłam oczami i znów patrzyłam na barmana.
- A piwo i tak dla ciebie- znów mrugnął nieznajomy i odszedł wcześniej podając banknot.
- Dzięki- wydukałam nie odwracając głowy od zręcznej pracy barmana.
Przyglądałam mu się uważnie. Blond włosy, krótko przystrzyżone, błękitne- pełne blasku oczy… Był może w mniej więcej wzroście Igły.
- Mam coś na włosach?- zapytał unosząc brew.
Teraz się zorientowałam, że lampiłam się przez parę minut na jego złocistą czuprynę.
- Nie, nie…- szybko sprostowałam. Mimowolnie na moje policzki wystąpiły rumieńce.
Zachichotał i położył przede mną szklankę.
- I to jest to…- zmarszczyłam brwi- Co to było?...
- Tekloudo- wyszczerzył się. – Tak, to jest TO. Spróbuj, a nie pożałujesz…
I zrobiłam jak kazał. Zasmakowałam w pysznym smaku wódki z sokiem… jakimś.
- Dobre- przyznałam zgodnie z prawdą.
- To dobrze…
Odwrócił się, przez chwilę myślał, a potem znów coś zaczął robić. Obsłużył kilku klientów i wrócił do mnie.
- A to… właśnie wymyśliłem- przyznał. – Mam zamiar nazwać mój najnowszy trank na twoją cześć.
- Co? Oj, jak…?
- Jeszcze nie wiem, jak. Ale kiedy pojawisz się następnym razem, poczęstuję cię na koszt firmy nowym wynalazkiem- mrugnął do mnie. – Pierwsza w tym zasmakujesz.
- Podoba mi się to- przyznałam.
I się roześmiałam. Szczerze się roześmiałam! Na chwilę przestałam myśleć o całym świecie, o tym co mnie otacza i słuchałam „mojego barmana”. Przy nim zapomniałam co to strach, smutek i ból…
Kilka godzin później byłam już nieźle wstawiona. Chciałam jeszcze zostać i pić piwo z Barmanem. Ale on odmówił sprzedawania mi więcej alko.
- Uwierz, że to dla twojego dobra- uspokoił mnie.- Nie chcę, żebyś przeze mnie nie mogła dojść do domu…
- Ssspokoo, luuuzikk- już sepleniłam, to zły znak. – Zaraz idę do domu.
- W takim stanie?!- powiedział. A jednocześnie z nim jakiś inny głos.
Znałam ten baryton. Ale przez przytłumiony umysł w pierwszej chwili nie poznałam go. Odwróciłam się w stronę Michała z miną mówiącą: „po coś tutaj przyszedł? Nie chciałam się odciąć od świata, a nie wrócić!”.
- Anka? Co ty tutaj robisz do cholery!
- Cóż… t t to już chyba nie twoja sprawa, co?- wymamrotałam.
- Oczywiście, że moja!- obruszył się.- Idziemy…
- Hej, hej hej!...- wyrwałam rękę z jego uścisku.- Nie- nie idę z tobą!
- Pomóc ci w czymś?- zaoferował się barman, nieufnie spoglądając na Miśka.
Wzruszyła ramionami. Niby byłam obojętna, ale w rzeczywistości kipiałam ze złości. Jak on śmie podchodzić do mnie? Wszystko popsuł! Już prawie całkowicie zapomniałam o mojej depresji, ale nie! On musiał wszystko zepsuć.
- Sspooko…- uśmiechnęłam się do barmana.- Poradzę sobie. Dzięki za drinki, do zobaczenia- posłałam mu całusa w powietrzu.
I przepychając się przez tłum, wyszłam z klubu. Zimne powietrze omiotło mi twarz, założyłam znów kaptur. Ledwo przeszłam kilka kroków, a niespodziewanie ktoś położył ręce na moich ramionach i zatrzymał.
- Czeka, Anka… odwiozę cię.
- Nie potrzebuje twojej pomocy- wybełkotałam, wkurzyłam się i wyrwałam z jego uścisku.
Niestety, nie byłam trzeźwa. Zaplątały mi się nogi i runęłam na chodnik na tyłek. Zabolało.
- Nic ci nie jest?...- zmartwił się i próbował pomóc mi wstać.
Odepchnęłam jego ręce ode mnie i pomału wstałam, nieźle przy tym się kiwając.
- Spieprzaj- warknęłam.
- Chcę ci tylko pomóc- jęknął.
- Nie potrzebuje twojej pieprzonej pomocy.
Szłam dumnie przed siebie. Dobrze mi szło, dopóki nie wpadłam na metalowy kosz na śmieci.
- Chodź do samochodu- powiedział, stanowczo chwytając mnie za łokieć i prowadząc w stronę parkingu.
Ociągałam się jak mogłam. Ale ja- dziewczyna( do tego wstawiona)nie miałam szans z trzeźwym, silnym facetem. Nie chciałam się do tego sama przyznać, ale jego dotyk parzył mi skórę. Ale tak przyjemnie…
- Wsiadaj- zakomenderował, otwierając drzwi.
Nie zrobiłam tego. Obróciłam się twarzą do jego twarzy i się zaśmiałam. Tak, jak to się zawsze śmieję kiedy wypiję i nie wiem potem, co robię.
- Wiesz cooo?... pieprz się! Jaki ty jesteś głupiutki, bo ty niccc niee wiesz! Niccc…- wydęłam wargi. – Ale spokojnie… Przecież ty jesteś najlepszy, prawda? Peewniee wiedziałeś wszystko i mi niee powiedziałeś… Chciałeś żebym cierpiała.
- Nie wiem, o czym ty do mnie mówisz w tej chwili. Ale wiem jedno, odwiozę cie do domu.
I niemal siłą wepchnął mnie do auta. Usiadłam w fotelu i śmiałam się. Kiedy ruszył, oparłam głowę o oparcie i spojrzałam na niego.
- Przecież wy wszzzyscyy ranicie, prawdaa?
Zerknął na mnie zdziwiony, ale się nie odezwał.
- Wy wszyscy jesteścieee nieźli gnoje- śmiałam się jak idiotka.- A my głupie wam wierzymy…
Zamknęłam oczy i zaczęłam nucić piosenkę Linkin Park. W końcu odpłynęłam. Ocknęłam się, gdy Misiek próbował mnie wyciągnąć z samochodu tak, abym się nie obudziła.
- Ssspaaadaj- warknęłam znów na niego i wyszłam. Potem robiłam kolejne kroki, zataczając kółka.
- Wiesz coooo?- spytałam odwracając się gwałtownie. O mało nie straciłam równowagi.- Wybaczam ci. Ale!- pogroziłam palcem.- Nadal nie chce mieć z tobą nic wspólnego…
I w tym momencie straciłam równowagę. Znów upadłam na tyłek. Kurde, jutro nie będę mogła na nim siąść…
- Chodź, odprowadzę cię do mieszkania…
- Daj mi spokój…- powiedziałam płaczliwie. Schowałam twarz w dłonie i siedziałam tak, dopóki nie poczułam, że się unoszę.- Co do cho….?
Michał trzymał mnie w ramionach i już maszerował w stronę mojego bloku.
- Puszczaj! Na ziemię! Puść!- wołałam i waliłam pięścią w jego piersi.
Buntowałam się jak małe dziecko. W końcu stanęliśmy przed drzwiami, ja opadłam z sił i już prawie zasypiałam. Michał zapukał trzy razy i od razu drzwi się otworzyły.
- Anka! Jesteś! Boże… Michał?! Co się stało?... Kuźwa, co jej jest?...
- Spokojnie, Gabi- odparł wchodząc do środka.- Spotkałem ja w barze w takim stanie.
- Wiesz jak ja się martwiłam?!- wybuchła nagle przyjaciółka.- Nie było cię tyle godzin! Wiesz, która jest godzina!? Wyszłaś pobiegać, a nie ma cię tyle czasu! Ja od zmysłów odchodziłam!... Do tego nie wzięłaś komórki! Myślałam, ze wyję z siebie!
Ups. Gabi jest zła.
- Ssspoookoo…- mruknęłam.- Bawiłam sięęę …
- No właśnie widzę! Tyle alko w jedną noc?!
Wzruszyłam ramionami. Michał położył mnie na kanapie w saloniku. Uśmiechnęłam się i wtuliłam w poduszkę.
- Boże…- westchnęła przyjaciółka.
Prawie zasypiałam, ale słyszałam ich szepty.
- Co ona tutaj robi?- spytał szczerze zdumiony chłopak.
- Nie uwierzyłbyś… Jeżeli chcesz wiedzieć, musisz ją zapytać. Ale nie dziś… Jest w koszmarnym stanie!- jęknęła.
- Jutro przyjdę… jeżeli mogę?
- Hm. Mam nadzieję, że ci nie wydrapie oczu, jak cie zobaczy…
- Cóż, dziś była tego blisko. Idę, dobranoc.
- No, hej -mrukneła i zamknęła drzwi.
Potem przyszła znów do mnie. Ściągnęła mi buty i bluzę. Pomogła założyć koszulkę i przykryła kocem. Usiadła na skraju łóżka i głaskając mi włosy, westchnęła.
- Oj, słońce… coś ty zrobiła?...
Po tych słowach ja odpłynęłam.  





--------------------------------------------------------

Witajcie ;a
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać ale znów miałam problem z internetem. 
Przepraszam za jakiekolwiek błędy.

Buziaki ;*


3 komentarze:

  1. Jedno słowo opisujący ten rozdział: CU-DO-WNY! Pomimo że JESZCZE się nie pogodziła z Bartmanem to i tak świetnie napisany!
    ALe błagam niech ta depresja już się skończy! :C
    czekam na next :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe czy ten Michał namiesza ;)

    OdpowiedzUsuń